Kibice tratowali się na trybunach. Oficjalnie zginęło 66 osób, ale ofiar mogło być nawet 350

PAP / EPA/SERGEI CHIRIKOV / Kibice składają kwiaty pod Stadionem Łużniki ku pamięci ofiar tragedii z 1982 r.
PAP / EPA/SERGEI CHIRIKOV / Kibice składają kwiaty pod Stadionem Łużniki ku pamięci ofiar tragedii z 1982 r.

W piątek mija 35 lat od tragedii na Łużnikach, gdzie podczas meczu Pucharu UEFA zginęło ponad trzystu kibiców. W wyniku działań sowieckiego aparatu władzy, okoliczności jednego z największych dramatów w historii futbolu do dziś nie są do końca znane.

W tym artykule dowiesz się o:

- Ludzie przewracali się na oblodzonych schodach. Popychali się i deptali wzajemnie. Byłem w środku tej masakry. Udało mi się zaczerpnąć trochę powietrza dopiero wtedy, jak wskoczyłem komuś na plecy. W końcu udało mi się uciec z tej pułapki, kiedy otworzyli nowe wyjście. Milicjanci nie pomagali nikomu. Wręcz blokowali nas, żebyśmy nie ratowali innych - tak wspominał tragiczne wydarzenia na Centralnym Stadionie Sportowym im. Lenina (obecnie Stadion Łużniki), do których doszło 20 października 1982 r., 15-letni wówczas kibic Spartaka Moskwa - Aleksiej Kosygin.

Fanatyczny sympatyk moskiewskiej drużyny miał dużo szczęścia. Z niewielkimi obrażeniami ciała trafił do szpitala, gdzie otrzymał opiekę lekarską. Nad ranem mógł wrócić do domu. Ponad trzystu jego towarzyszy, głównie niepełnoletnich, nie wróciło jednak do swoich bliskich z meczu 1/16 finału Pucharu UEFA pomiędzy Spartakiem i holenderskim HFC Haarlem (wynik 2:0).

Kibice Spartaka vs milicja

Październik 1982 w Moskwie był wyjątkowo śnieżny i mroźny. Spotkanie pucharowe Spartaka zgromadziło na stadionie, który mógł wtedy pomieścić 100 tys. widzów, tylko ok. 15 tys. fanów. Decyzją milicji, na obiekcie otworzono jedynie dwie trybuny ("A" i "C"). Na drugą z nich weszło nieco ponad 14 tys. sympatyków piłki nożnej. Organizatorzy podjęli niezrozumiałą decyzję o otwarciu tam tylko jednej bramy wyjściowej (z czterech).

Twitter
Twitter

Sam mecz nie był porywającym widowiskiem. Po bramce dla gospodarzy, której strzelcem był Edgar Gess (w 17. min), z boiska wiało nudą, a kibice umilali sobie czas, jak tylko mogli. - W trakcie spotkania dochodziło do spięć pomiędzy fanami i milicjantami. Kibice rozgrzewali się, biegając po trybunie, albo pijąc wódkę. Rzucali też śnieżkami w kierunku funkcjonariuszy, bawiąc się przy tym w najlepsze - przyznał po latach pracujący wtedy w ambasadzie Holandii Henk van Gelderen.

ZOBACZ WIDEO Ty też możesz być jak Lewandowski. W DNA ukryte są umiejętności sportowe
[color=#000000]

[/color]

Spartak i jego sympatycy w czasach komunistycznych byli traktowani przez władze Związku Radzieckiego jako opozycjoniści. Dla milicji, której klubem było Dynamo (największy lokalny rywal Spartaka), byli śmiertelnymi wrogami. Atmosfera na trybunach była więc bardzo napięta.

Wybuch paniki na stadionie

Dramat rozegrał się w końcowych minutach spotkania, kiedy to Siergiej Szwecow zdobył drugiego gola dla Spartaka. - Gdybym wtedy wiedział, że po moim golu na widowni wybuchnie panika, a w jej konsekwencji zginą niewinni ludzie, to wolałbym nie trafić do siatki - powiedział potem piłkarz, który ustalił wynik meczu.

Pod koniec pojedynku przemarznięci fani zaczęli kłębić się przy wyjściu z trybuny "C". Wielu z nich ruszyło po oblodzonych schodach w kierunku bramy. W momencie, kiedy padł gol tłum ludzi zawrócił, zderzając się z kibicami, którzy opuszczali sektory. Wybuchła panika. W jednej chwili setki osób zostało stłoczonych na śliskich schodach. Fani wpadali jeden na drugiego i tratowali się.

- Ludzie wpadali na siebie, zjeżdżając bezwładnie w dół. Udało mi się przeskoczyć przez barierkę. To uratowało mi życie. Słychać było wołanie o pomoc tych, którzy zostali przygnieceni przez innych. Wyciągnąłem ze stosu młodego chłopca i zaniosłem go do ambulansu. Niestety, okazało się, że nie żył. Na bieżni leżało wtedy już ponad sto ciał - zdradził w rozmowie z dziennikarzem tenisista Andriej Czesnokow, który przeżył tragiczne wydarzenia na Łużnikach.

Mogło zginąć nawet 350 kibiców

Zarządzeniem władz w Moskwie, o katastrofie na meczu z udziałem Spartaka nikt nie miał prawa usłyszeć. Ani ludzie w ZSRR, ani zagraniczne media. Radzieckie służby robiły wszystko, żeby zatuszować sprawę. - Podczas spotkania Spartak-Haarlem doszło do naruszenia porządku na stadionie. Po meczu kilku kibiców zostało rannych - pisała gazeta "Wieczorna Moskwa".

Rozmiary tej tragedii świat poznał dopiero siedem lat później (w 1989. r.), chociaż prawdopodobnie nigdy już nie dowiemy się całej prawdy. Oficjalnie podano, że na Łużnikach śmierć poniosło 66 kibiców. Ich rodzinom dano kilkadziesiąt minut czasu na ostatnie pożegnanie przed pochówkiem w masowym grobie. Podobno wszystkie ofiary pochodziły z Moskwy, co musi budzić podejrzliwość. Spartak jako najbardziej zasłużony klub w Związku Radzieckim gromadził bowiem sympatyków z całego kraju.

Nieoficjalnie mówi się, że w jednej z największych tragedii w historii światowego sportu mogło zginąć ok. 340-350 osób. Zdaniem ekspertów, właśnie te dane są bliższe prawdy. To, że w XXI wieku nie można ustalić dokładnej liczby ofiar i poznać wszystkich okoliczności tej masowej śmierci, winę ponosi sowiecki aparat władzy. Kompromitujące jest również to, że rodziny zmarłych do dzisiaj nie usłyszały nawet słowa "przepraszam" za błędy organizacyjne, w wyniku których doszło do tragicznych wydarzeń.

Źródło artykułu: