Euro zakrzywiło nam nieco perspektywę. Bez głębszej refleksji przyzwyczailiśmy się do naszej obecności w gronie najlepszych. Od czasów Leo Beenhakkera i jego pierwszego w historii awansu z Polakami na mistrzostwa Europy w 2008 roku, nasza reprezentacja grała na tych turniejach regularnie co cztery lata. I chociaż w 2012 roku skompromitowała się na własnych stadionach, to już w zeszłym roku we Francji znalazła się w najlepszej ósemce. Ten sukces w świadomości piłkarskich Grażyn i Januszów wywindował naszych zawodników piętro wyżej od poziomu, który pozwalał z nich drwić po każdym niepowodzeniu. "Piłkarz" - znowu zaczęło brzmieć dumnie. Chodzi oczywiście o piłkarza reprezentacji, bo ci z ekstraklasy nadal doskonale uzupełniają słownik o synonim fajtłap.
O tym, że od naszego awansu na mundial minęło jednak już dwanaście lat albo nie pamiętamy, albo pamiętać nie chcemy. To dwanaście lat temu Paweł Janas pozwolił, by Polskę w eliminacyjnej tabeli wyprzedziła tylko Anglia i wprowadził drużynę na turniej w Niemczech. Kiedy ostatnio wywalczyliśmy sobie prawo gry wśród najlepszych na świecie prezydentem Polski był jeszcze Aleksander Kwaśniewski, TVN ryzykował uruchamiając nowe programy "Dzień dobry TVN" i "Szkło kontaktowe", a Rafał Blechacz wygrywał konkurs pianistyczny imienia Fryderyka Chopina. Tylko czterech zawodników z kadry Janasa gra jeszcze w piłkę, w reprezentacji został zaledwie jeden - Łukasz Fabiański.
12 lat między ostatnim mundialem z naszym udziałem, a tym przyszłorocznym w Rosji, na którym zagramy jeśli dziś wieczorem w meczu z Czarnogórą na Stadionie Narodowym nie wydarzy się katastrofa, to w eliminacjach mistrzostw świata droga upokorzeń. Polacy przegrywali na kolejnych pastwiskach, a my słuchaliśmy tych strasznych słów o poziomie, który się wyrównał, o przeciwnikach, którzy są tak samo ludźmi jak my, albo o tym, że gra się tak, jak rywal pozwala. Nie traciliśmy nadziei na awans na Wembley, albo Santiago Bernabeu, ale w Mariborze, albo w kurniku wciśniętym między kiszyniowskie bloki. Z dumą wyprzedzaliśmy San Marino. Nawet Robert Lewandowski nie pomagał - obecny kapitan kadry brał przecież udział w eliminacjach na turnieje w RPA i Brazylii, jednak wtedy ze skutecznością w reprezentacji nie minął się nawet na korytarzu.
Teraz jest już rekordzistą wszech czasów z pięćdziesięcioma golami w kadrze. Dojrzał, obrósł w piórka, a biceps ma taki, jak kilka lat temu udo. Pociągnął za sobą kolegów, którzy rozsmakowali się w sukcesach. Kadra Adama Nawałki to teraz synonim zwycięstwa, dzisiejszy wieczór na Narodowym ma być tylko hajtową truskawką na torcie. Nikt nie zakłada nerwów, modlitw i drżenia o wynik. Polacy mają przed sobą tylko formalność - muszą udowodnić, że należą do najlepszych drużyn na świecie.
Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->
ZOBACZ WIDEO: Dziennikarze WP SportoweFakty: Brak Savicia to kapitalna informacja dla Polaków
Jeżeli chodzi o was dziennikarze to ogarnijcie się trochę z tą fascynacją, bo gdy reprezentacja naszego kraj Czytaj całość