Nicki Bille Nielsen: Wygrałem z samym sobą

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki  / Na zdjęciu: Bille Nielsen
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Bille Nielsen

O Nickim Bille Nielsenie można powiedzieć naprawdę dużo, ale na pewno nie to, że jest postacią łatwą do zaszufladkowania. Wielu kojarzy go ze skandalami z przeszłości, ale jednocześnie to kochający ojciec, poliglota i wielki miłośnik sztuki.

[b]

Konrad Witkowski
Piłka Nożna: Rozmawiamy nieco ponad rok po pana debiucie w Lechu i efektownej bramce w meczu przeciwko Termalice Nieciecza. Wraca pan czasami w myślach do tego spotkania?
[/b]

[tag=42821]

Nicki Bille Nielsen[/tag]: Jasne, często przypominam sobie tego gola. W ogóle lubię oglądać swoje bramki w internecie. To dodaje mi pewności siebie. Teraz pierwszy mecz w roku również graliśmy z Termalicą i tak sobie marzyłem, że pięknie byłoby znowu wybiec na boisko i strzelić gola. Niestety, nie byłem jeszcze na to gotowy. Miałem świetny początek w Lechu: zdobyłem piękną bramkę, a potem wykonałem ten słynny gest "pif-paf". To się jeszcze powtórzy, jestem przekonany.

Minione pół roku dochodzenia do pełni zdrowia po kontuzji to był jeden z najtrudniejszych etapów w pana karierze?

 - Zdecydowanie. Mogę nawet powiedzieć, że był to najtrudniejszy czas. Mieszkam daleko od ojczyzny, gdzie zostawiłem syna i resztę bliskich. A jestem bardzo rodzinnym człowiekiem. Przecież przyjechałem do Polski po to, żeby grać w piłkę. Kiedy nie mogę robić tego, co kocham, pojawia się problem. W trakcie ostatnich miesięcy czułem się samotny. A gdy jesteś sam, spędzasz czas na myśleniu. To taka psychologiczna gra, w której musisz być silny. Siedzisz w domu i bijesz się z własnymi myślami. Nie jest łatwo walczyć z samym sobą, ale wygrałem ten pojedynek. Pomogła też współpraca z trenerem mentalnym. Piotr Rutkowski skontaktował mnie ze świetnym fachowcem w tej dziedzinie. Nigdy wcześniej nie próbowałem tego rodzaju treningu, ale dzisiaj jestem przekonany, że to przynosi efekty.

ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Pokazaliśmy wielkość

Ile godzin spędził pan w siłowni w trakcie ostatnich sześciu miesięcy?

 - Bardzo dużo. Byłem już znudzony ćwiczeniami w siłowni, chciałem wreszcie zacząć grać w piłkę. Bardzo potrzebowałem wyjścia na boisko. Kiedy wróciliśmy do klubu po świątecznych urlopach, rozpoczęły się niezbyt przyjemne treningi, podczas których bardzo dużo biegaliśmy. Na dodatek było niesamowicie zimno. To mi jednak nie przeszkadzało - byłem po prostu szczęśliwy, że w końcu mogę ćwiczyć z zespołem. Teraz bardziej doceniam to wszystko.

Na co poświęcał pan czas, kiedy nie mógł grać w piłkę?

 - Paradoksalnie podczas kontuzji miałem mniej wolnego czasu, niż kiedy byłem zdrowy. Trenowałem po trzy razy dziennie. Wychodziłem z domu o 8 rano, a wracałem około 19. Tego wolnego czasu nie było więc zbyt dużo. Na pewno się nie nudziłem. Zawsze znajdowałem jakieś zajęcie, na przykład oglądałem seriale.

Który serial najbardziej przypadł panu do gustu?

 - Niedawno skończyłem oglądać "Peaky Blinders". Bardzo podobała mi się ta produkcja. Jednak moim ulubionym serialem zdecydowanie jest "Narcos". Słyszałem wcześniej o Pablo Escobarze, ale nie wiedziałem, że był aż takim szaleńcem! Natomiast drugie miejsce w mojej klasyfikacji zajmuje "Breaking Bad". Świetnym serialem jest także "Homeland".

W Lechu są również inni miłośnicy seriali?

 - Podczas zimowego zgrupowania na Cyprze zauważyłem, że wielu kolegów także oglądało "Peaky Blinders". Na przykład Jan Bednarek oraz Darek Dudka schodzili na obiad i zaczynali rozmawiać z charakterystycznym angielskim akcentem, starając się naśladować bohaterów tego serialu. Chłopaki mają jednak jeszcze nad czym pracować.

Pana życiorys mógłby posłużyć jako materiał na scenariusz niezłego serialu. Lech jest dwunastym klubem w pana seniorskiej karierze - to duża liczba?

 - Może niektórzy twierdzą, że to dużo. Ja cieszyłem się grą w kolejnych klubach: spotykałem wielu ludzi, poznawałem różne ligi, uczyłem się języków. Oczywiście, chciałbym zostać na dłużej w jednym miejscu i odnosić tam sukcesy. Dlaczego byłem w tylu drużynach? Przyczyny były różne. Na przykład we Włoszech, kiedy w 2007 roku Reggina postanowiła mnie wypożyczyć, trafiłem do mniejszego klubu, który pół roku później zbankrutował. W kolejnym ta sytuacja się powtórzyła. Moje częste zmiany miejsca pracy mają jeden wspólny mianownik: zawsze decydowałem się na taki krok, bo miałem ambicję. Chciałem jak najwięcej grać w piłkę. Teraz jestem już trochę starszy, więc czuję potrzebę stabilizacji. Nie jest łatwo ciągle się przeprowadzać.

Lech to właśnie taki klub, który może zapewnić stabilizację?

 - Chciałbym, żeby tak było. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak bardzo chciał zostać w jednym miejscu na dłużej. W Lechu czuję się świetnie, odczuwam głód sukcesów z tym klubem. Nie mam potrzeby zmiany otoczenia - chcę tu być i dalej walczyć.

Nenad Bjelica potrafił odbudować formę Marcina Robaka i Dawida Kownackiego. Nicki Bille Nielsen będzie następny?

 - Mam nadzieję, że tak samo będzie w moim przypadku. Napastnicy Lecha prezentują się dobrze również z tego powodu, że u Nenada Bjelicy gramy znacznie bardziej ofensywnie. Potrafimy kreować dużo sytuacji podbramkowych. Trener pomógł Robakowi oraz Kownackiemu wrócić do wysokiej formy i jestem przekonany, że ja również wkrótce będę strzelał sporo goli.

Chorwacki trener ma szczególną umiejętność pracy właśnie z napastnikami?

 - Szkoleniowiec daje nam bardzo dużo pewności siebie. Na przykład ja jestem typem zawodnika, który lubi, kiedy trener pochwali go za udane zagranie. To czyni mnie szczęśliwym, podwyższa poziom wiary we własne umiejętności. Bjelica potrafi świetnie dotrzeć do każdego gracza z osobna. Bardzo dobrze komunikuje się z piłkarzami, kładzie duży nacisk na indywidualne rozmowy. Efekty widać podczas meczów, ale dostrzegam je również na co dzień: zostajemy po treningach, ćwiczymy dodatkowo, bo każdy zamierza być jeszcze lepszy. Konkurencja w Lechu jest teraz naprawdę duża - wszyscy chcą grać, dlatego bardzo ciężko pracują.

Pamięta pan swój debiut w reprezentacji Danii?

 - Oczywiście! Pamiętam ten mecz, to było dla mnie wielkie wydarzenie. W 2013 roku graliśmy w Gdańsku przeciwko reprezentacji Polski. Przegraliśmy 2:3, a ja w końcówce mogłem strzelić wyrównującego gola. Największe wrażenie zrobili na mnie wtedy Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski. Przed meczem selekcjoner Morten Olsen prezentował nam specjalne wideo dotyczące tylko Lewandowskiego: zwracał uwagę, jak wasz napastnik znakomicie zabiera się z piłką, jak przyjmuje ją w powietrzu. Podczas meczu uważnie go obserwowałem. Moim zdaniem Lewandowski to najlepszy środkowy napastnik świata, jest znakomity.

Który piłkarz z grona tych, z którymi grał pan w jednej drużynie, był najlepszy?

 - Giuseppe Rossi był bardzo dobry, ale największe wrażenie robił na mnie Santi Cazorla. Ten gość jest po prostu niesamowity. Podczas treningów Villarrealu często wyczyniał zwariowane rzeczy. Gra w piłkę z kimś takim to czysta przyjemność.

W poprzednich klubach spotykał pan wielu - wówczas - młodych i bardzo perspektywicznych piłkarzy, jak choćby Mateo Musacchio, Mario Gaspara czy Franco Vazqueza. Czy sądzi pan, że podobne kariery mogą zrobić utalentowani gracze Lecha: Dawid Kownacki, Jan Bednarek i Tomasz Kędziora?

 - Życie piłkarza jest szalone i nieprzewidywalne. Vazqueza poznałem w Rayo Vallecano: to był taki nieśmiały chłopak, który dość często siedział na ławce rezerwowych. A potem? Zdobył wiele bramek dla Palermo, czym zapracował sobie na transfer do Sevilli. Albo przykład Mario Gaspara. Grywał ze mną w rezerwach Villarrealu, a dzisiaj to reprezentant Hiszpanii. W Lechu jest kilku bardzo młodych piłkarzy, którzy mają wielki potencjał. Myślę, że każdy z nich może zrobić dużą karierę. Jeszcze do niedawna był w drużynie Karol Linetty - uwielbiałem grać z tym gościem, a wszystkie bramki, które do tej pory zdobyłem w polskiej lidze, padły po jego podaniach!

To prawda, że kiedyś spotkał pan Ronaldo?

 - Którego? Bo spotkałem obu! W Rayo graliśmy spotkanie ligowe przeciwko Realowi Madryt. Po meczu wymieniłem się koszulkami z Cristiano Ronaldo. To jedna z najcenniejszych pamiątek w mojej kolekcji, a mam jeszcze koszulki między innymi od Paolo Maldiniego i Zlatana Ibrahimovicia. Natomiast tego brazylijskiego Ronaldo poznałem w dość nietypowych okolicznościach. Kiedy grałem w barwach Regginy, w ostatniej kolejce sezonu 2006-07 mierzyliśmy się z Milanem. Po meczu zostałem wytypowany do kontroli antydopingowej i złożyło się tak, że Ronaldo również. On miał problem z oddaniem moczu, więc musiał czekać. Ja takich kłopotów nie miałem, ale postanowiłem zostać razem z nim - siedzieliśmy tam i rozmawialiśmy chyba przez godzinę. To w ogóle był szalony dzień. W 2006 roku we Włoszech wybuchła słynna afera calciopoli, w wyniku której Reggina zaczęła sezon z 15 ujemnymi punktami. Udało nam się jednak odrobić stratę, a o naszych losach miała zdecydować ostatnia kolejka: potrzebowaliśmy zwycięstwa z Milanem, żeby utrzymać się w Serie A. Tym Milanem, który cztery dni wcześniej wygrał Ligę Mistrzów! W drużynie z Mediolanu było pełno gwiazd: Cafu, Maldini, Nesta, Kaka, Gattuso, Inzaghi. Kiedy graliśmy z nimi kilka miesięcy wcześniej na San Siro, wystąpiłem na prawym skrzydle, gdzie grałem na Giuseppe Favallego. Po spotkaniu zaproponowałem obrońcy Milanu wymianę koszulek, ale odmówił, bo już obiecał ją komuś innemu. W tym meczu kończącym sezon wygraliśmy 2:0, a tuż po końcowym gwizdku wszyscy kibice wbiegli na murawę, aby świętować utrzymanie. Chciałem ponownie zapytać Favallego o koszulkę, ale szybko uciekł z boiska. Po meczu zeszliśmy do klubowego budynku i nagle ktoś mi powiedział, że szukał mnie Favalli. Postanowiłem więc pójść do szatni gości. Zapukałem, po chwili drzwi otworzył Carlo Ancelotti. Wyobraź sobie tę sytuację: 19-latek stoi w szatni Milanu, a cała plejada gwiazd patrzy na niego. Po chwili odezwał się Favalli, skojarzył mnie i okazało się, że pamiętał o tej koszulce.

Nie ma pan problemów z udzielaniem wywiadów? Swego czasu skandynawskie media mówiły o panu bardzo dużo i zazwyczaj negatywnie. A z jedną z duńskich gazet spotkał się pan nawet w sądzie.

 - Obecnie nie mam żadnych problemów w kontaktach z dziennikarzami. Jednak był w moim życiu taki okres, gdy wyglądało to zupełnie inaczej. Kiedy grałem w Norwegii, gazety pisały o mnie dosłownie codziennie, a dziennikarze stali pod moim domem. To już była przesada. Od dwóch-trzech lat jestem spokojniejszy, zostawiłem za sobą dawne problemy i skupiam się wyłącznie na futbolu. Tak jest o wiele lepiej.

Dzisiaj jest pan innym człowiekiem niż jeszcze kilka lat temu?

 - Dawniej lubiłem skupiać na sobie uwagę, być w centrum zainteresowania. Teraz to nie jest mi potrzebne. Oczywiście miło jest posiedzieć i porozmawiać, jak w tej chwili. Jednak nie chcę już być na łamach gazet z powodów pozasportowych. Wydoroślałem.

Czy teraz, jako doświadczony sportowiec, sądzi pan, że gdyby nie błędy popełniane w przeszłości, mógłby pan osiągnąć w piłce więcej?

 - Myślę o tym czasami. Kiedyś byłem bardzo impulsywną osobą, także na boisku. Zdarzało mi się robić głupstwa i tak naprawdę sam nie wiedziałem, do czego jestem zdolny. W 2014 roku miałem pewien nieprzyjemny incydent z policją, mówiono wtedy, że ugryzłem funkcjonariusza. Ale każda zła sytuacja może mieć pozytywne skutki. We francuskim Evian grał mój kuzyn, Daniel Wass. Trenerem tego zespołu był Pascal Dupraz, który dzisiaj prowadzi FC Toulouse. Po tej sytuacji z policją szkoleniowiec powiedział do mojego kuzyna: ten gość jest szalony, chcę mieć go w drużynie! Niedługo później przeniosłem się do Evian. Dupraz to naprawdę zwariowany facet, ale ja byłem taki sam, więc bardzo mnie lubił.

Jest pan wielkim miłośnikiem sztuki, w szczególności malarstwa. Wśród piłkarzy to rzadko spotykany obszar zainteresowań.

 - Mam w mieszkaniu wiele pięknych obrazów i niedawno wreszcie kupiłem specjalne ramy, żeby móc je powiesić na ścianach. Nie zamykam się jedynie na malarstwo: fascynują mnie również rzeźby. Posiadam siedem takich figur, a jedna z nich ma aż 185 cm wysokości. Moja była dziewczyna pracowała jako dyrektor dużej galerii w Nowym Jorku. To właśnie przez nią polubiłem sztukę i tak mi już zostało.

Jakiś czas temu opublikował pan w internecie krótkie nagranie, na którym śpiewa piosenkę z gatunku disco polo. Spodobał się panu ten rodzaj muzyki, czy jednak pozostaje pan wierny hip-hopowi?

 - Kiedyś nie przepadałem za disco polo, ale słucham tego regularnie, bo Darek Dudka każdego dnia puszcza te piosenki w szatni. Tak samo jest podczas zgrupowań. No i muszę przyznać, że nawet mi się spodobało! Powinienem integrować się z krajem, w którym gram. Jednak nadal moim ulubionym gatunkiem pozostaje rap, szczególnie ten w starszej wersji: Wu-Tang Clan, Tupac, Mobb Deep. Bardzo lubię posłuchać również rocka. Muzyka to jedna z moich największych pasji.

Komentarze (1)
avatar
Marek Zegarek
31.03.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Latem odejdzie Kownacki to będzie grał, tylko niech formę szlifuje!