WP SportoweFakty: Zna pan byłego prezesa Górnika Zabrze, Łukasza Mazura?
Bartosz Sarnowski, prezes Górnika Zabrze: Nie miałem okazji poznać.
[b]
Pan Mazur ma zawsze sporo ciekawego do powiedzenia na temat klubu, którym pan zarządza. W jednym z wywiadów kolejną pomoc finansową miasta Zabrze Górnikowi porównywał do balangi menela. Czytał pan to?
[/b]
- Czytałem. Trudno mi komentować podobne słowa. Budzi to we mnie negatywne uczucia i nie świadczy pozytywnie o osobie, która to powiedziała. Jeśli ktoś był kiedyś prezesem Górnika, to zakładam, że klub stanowi dla niego pewną wartość. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której pozwalam sobie na takie wypowiedzi pod adresem Górnika czy Lechii Gdańsk (Sarnowski był w przeszłości prezesem gdańskiego klubu - przyp. red.). Porównania i epitety, które pan przytacza, te o przejadaniu pieniędzy i balandze menela są barwne i pewnie dobrze się sprzedają, ale jeśli pan Mazur zdecydował się na ich użycie, to warto wspomnieć, że on jako prezes też potrzebował pomocy finansowej, np. podpisał umowę pożyczki. Czy już o tym zapomniał? Tamta pomoc finansowa - zaznaczmy, że skonsumowana - była lepsza albo inna? Przecież Górnik uregulował ostatecznie kwestie jej spłaty dopiero w końcówce 2016 roku, już za mojej kadencji! Nie mówię, że pan Mazur miał tego nie robić. Jeśli wymagała tego sytuacja, to świetnie, że podjął takie kroki. Ale jak może teraz krytykować za to samo aktualne władze?
To w końcu Górnik ma te 60 milionów długu czy nie ma? Kibice muszą się bać o klub?
- Nie muszą. Sytuacja byłaby zła, gdyby bardzo wysokie były zobowiązania krótkoterminowe. Jeżeli natomiast mówi się o całościowym, długoterminowym zadłużeniu, rozłożonym na kilka lat, to trzeba mieć po prostu plan spłaty. Nie ma zagrożenia dla istnienia klubu, zwłaszcza że Górnik ma oparcie w postaci większościowego akcjonariusza, de facto właściciela, czyli miasta Zabrze.
ZOBACZ WIDEO Piotr Zieliński: Wszyscy musimy ciągnąć ten wózek
Można to rozumieć w ten sposób, że klub będzie mógł robić, co mu się podoba, bo gdy tylko pojawi się problem, zawsze będzie mógł wyciągnąć rękę po kasę od miasta.
- Absolutnie nie o to chodzi. Mówię tylko o tym, że mamy z jednej strony zapewnioną stabilność, ale z drugiej zobowiązani jesteśmy oczywiście do znalezienia środków na przygotowanie klubu do polepszania sytuacji.
Miasto jako większościowy udziałowiec i podmiot łożący na klub piłkarski ogromne, wielomilionowe kwoty to sytuacja normalna?
- Często spotykana, pozytywna i stabilna. Musimy pamiętać, że nie mówimy o jakimś klubie piłkarskim, tylko o najbardziej utytułowanym klubie w Polsce. Najważniejsze, żeby w niedalekiej perspektywie klub potrafił na siebie zarabiać. Fakt, że miasto jest właścicielem Górnika, daje poczucie bezpieczeństwa i stabilności, nie zwalnia jednak zarządu z działania zgodnie z zasadami ekonomii. W przypadku własności prywatnej zawsze pojawia się natomiast pytanie, jak długo taki biznes będzie się komuś opłacał. Albo jak długo będzie chciał ten biznes wspierać. Prywatnemu inwestorowi łatwiej jest z klubu odejść, a to prowadzić może do sytuacji, które w polskich realiach miały już miejsce - wielkie kluby, z tradycjami, upadały i musiały startować od zera.
To wszystko jest jasne, tylko cały czas zmierzam do tego, że kolejne miliony z miejskiej kasy, czyli w zasadzie z kieszeni podatników, tym razem dokładnie 32, będą w Zabrzu przejedzone przez piłkarski klub. Ktoś, szczególnie osoby, którym Górnik jest obojętny, może się z tym nie godzić.
- Dlaczego przejedzone? Górnik to klub o uznanej marce, 14-krotny mistrz Polski, wielkie dobro zabrzan i całego regionu. Jest wartością, tradycją, o którą należy dbać. Przecież nie jest tak, że po wpłynięciu pieniędzy są one przejadane, w jakiś niejasny sposób konsumowane - z wykorzystania pieniędzy, które trafiają do Górnika, zawsze rozliczany jest później zarząd. Kluby w Polsce musiały przejść ewolucję, zresztą jak cały nasz kraj. Gospodarka zmieniła się na rynkową, bardzo wiele zakładów, które wcześniej wspierały piłkę, upadło. To przełożyło się na sport. Trzeba było stworzyć model zakładający, że kluby muszą na siebie zarabiać. Z różnych powodów nie zawsze było to możliwe do zrobienia od razu. Przykładów jest wiele, Górnik to jeden z nich.
Czyli wprost: Górnik znajduje się w fatalnej sytuacji finansowej?
- Nie. O naszym klubie mówiło się ostatnio wiele, ale wynika to pewnie z faktu, że do pewnych rzeczy się po prostu przyznajemy. Prawda jest jednak taka, że sytuacja wielu klubów w Polsce jest trudna. W przeszłości popełniono w środowisku polskiej piłki błąd - kwoty transferowe, zarobki - wszystko wywindowane zostało do poziomu, na który zwyczajnie wielu nie było stać. Polska piłka, w przeciwieństwie do na przykład czeskiej, jest przepłacona. I to się odbija na klubach. A wracając do Górnika - o fatalnej sytuacji finansowej można by było mówić tylko w momencie, gdy nikt nie miałby pomysłu na uzdrowienie. A my pomysły mamy.
To niech mi pan o nich opowie, bo jak na razie słyszy się tylko o konieczności podłączania co chwilę pod Górnika kroplówki z publicznymi pieniędzmi, żeby uratować klub przed śmiercią.
- Po pierwsze - nie co chwilę. Po drugie - ratowanie przed śmiercią to zbyt mocne określenie. Zacznijmy od tego, że sytuacja finansowa Górnika pogorszyła się po spadku z ekstraklasy. Na dzień dobry mieliśmy przez to kilka milionów mniej w budżecie. Zobrazuję to: budżet został nagle uszczuplony o kwotę, która spokojnie mogłaby być całorocznym budżetem najlepszego klubu drugoligowego (trzeci poziom rozgrywkowy - przyp.red.) i zdecydowaną częścią niejednego pierwszoligowego. Stąd nasze konkretne działania. Zredukowaliśmy koszty utrzymania drużyny, nastąpiło obniżenie wynagrodzeń po spadku. Po drugie - przekonaliśmy zawodników do pozostania i walki o jak najszybszy powrót do ekstraklasy. Po trzecie - zatrudniony został trener Brosz, który ma doświadczenie w awansach do wyższej klasy rozgrywkowej. Jednym z jego pierwszych zadań była ocena i redukcja kadry.
No i zredukowaliście - z rozpędu ścięliście z listy płac Dominika Sadzawickiego, który chwilę wcześniej zerwał więzadło w kolanie. Zostawiliście chłopaka na lodzie.
- Nieprawda. Fakty: po zatrudnieniu trenera Brosza dokonaliśmy wyboru, którzy zawodnicy rokują i warto ich zostawić, a których musimy skreślić. Trener uznał, że Sadzawicki nie pomoże nam w walce o awans. Został skreślony sportowo. Wykorzystaliśmy przepisy pozwalające nam na rozwiązanie umowy. I teraz kilka innych faktów, które zostały przemilczane: Sadzawicki w wywiadzie powiedział, że dowiedział się o rozwiązaniu kontraktu, sprawdzając konto bankowe i widząc wyrównane wszystkie zaległości. To nieprawda, bo zawodnik spotkał się ze mną w moim gabinecie. Na spotkaniu dostał ode mnie na piśmie zgodę zwalniającą go do końca miesiąca z treningów. Powiedziałem mu również, że chcemy się rozstać. A to, że wypowiedzenie nastąpiło drogą mailową? Mieliśmy już o to sprawę w dwóch instancjach, w obu instancjach Górnik z Sadzawickim wygrał. No i najważniejsze: dlaczego nikt nie zauważa, że w obliczu kontuzji zaproponowaliśmy mu ostatecznie nowy kontrakt?
Podobno żenujący, niepokrywający nawet kosztów leczenia kontuzjowanej nogi.
- To już sprawa piłkarza, jak to ocenia. Nie otrzymaliśmy ani od zawodnika, ani od jego agenta żadnej odpowiedzi na kontraktową propozycję, którą wysłaliśmy im 4 lipca. Dostaliśmy dopiero wniosek skierowany do Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych przy PZPN.
To szczerze: jaką pensję zaproponowaliście piłkarzowi?
- Pięć tysięcy złotych brutto to dla wielu osób w kraju nie jest chyba żenująca pensja? Na pewno były to mniejsze pieniądze niż w ekstraklasie, ale warunki kontraktu zakładały wzrost poborów. Po rozegraniu konkretnej ilości minut i spełnieniu odpowiednich warunków piłkarz zarabiałby w przyszłości tyle samo, ile w sezonie, w którym Górnik spadł z ekstraklasy. Dziś Sadzawicki jest w Stali Mielec. Nie sądzę, żeby zarabiał tam więcej, niż oferował mu Górnik. A oferował mimo tego, że trener nie widział go w zespole.
Na kolejnej stronie przeczytasz o sądowym procesie pomiędzy Górnikiem i byłym trenerem, Leszkiem Ojrzyńskim oraz o obozie przygotowawczym, podczas którego piłkarze Górnika... musieli stać w kolejkach po jedzenie z emerytami.
[nextpage]Wróćmy do sedna. Co jeszcze robicie, żeby klub wyszedł na prostą?
- Jeśli polskie kluby marzą o regularnych wpływach, muszą stawiać na szkolenie, promowanie i transferowanie młodzieży. Chcemy być jak Ajax, szukać powtarzalności, regularnego dopływu wychowanków do pierwszej drużyny. Wierzymy, że bardzo mocne postawienie na szkolenie, w przyszłości pozwoli nam na finansową przewidywalność.
Jest w Górniku konkretny plan, strategia?
- Wdrażamy jednolity model szkolenia. Nabory rozpoczynamy już w wieku 5 lat. W całym procesie nie mamy po drodze żadnych dziur, udało nam się stworzyć kompletną ścieżkę - od przedszkolaków aż po seniorów. Górnik Zabrze dysponuje, jeśli nie najlepszym szkoleniem dzieci i młodzieży spośród wszystkich klubów na Śląsku, to jednym z najlepszych. Mówią o tym wyniki, ale to nie one są najważniejsze. Robimy wszystko, aby wykształcić seniora, zawodnika profesjonalnego. Aby zweryfikować, czy wprowadzony przez nas model zadziałał tak, jak sobie to założyliśmy, potrzeba nam siedmiu lat, a minimum pięciu. Oczywiście będą się pojawiać po drodze także transfery do akademii, ale mówię tutaj o wychowankach, którzy przejdą przez całą stworzoną przez nas ścieżkę rozwoju.
A transfery do klubu? Z tym nie radziliście sobie wyjątkowo w ostatnim sezonie spędzonym w ekstraklasie.
- Polityka transferowa została przez nas zreorganizowana. Teraz nie ma szans na zatrudnienie w Górniku całego zastępu piłkarzy, którzy nie wpływają na poprawę gry. A takich transferów dokonano kilkanaście za czasów trenera, który prowadził drużynę w większości meczów w "spadkowym" sezonie.
Górnika w większości meczów prowadził wtedy Leszek Ojrzyński.
- Proszę przejrzeć listę sprowadzonych wówczas zawodników i zobaczyć, w jaki sposób ci piłkarze pomogli Górnikowi w utrzymaniu, gdzie są teraz i jak sobie radzą. W zasadzie jedynie Kante prezentuje się nieźle w Płocku. Oczywiście nie oceniam i nie życzę źle tym piłkarzom, ale Górnikowi nie pomogli. Chodzi mi o to, jak do pewnego momentu wyglądały kwestie organizacyjne w klubie. Polityka transferowa prowadzona za czasów trenera Ojrzyńskiego w dużej mierze przyczyniła się do spadku.
Trener uważa, że jego zwolnienie nastąpiło przedwcześnie, że opanowałby sytuację. Mówił o tym choćby w dużym wywiadzie na "Weszło".
- Dobrze, porozmawiajmy w takim razie o faktach. Leszek Ojrzyński w sezonie, w którym został zwolniony, prowadził zespół łącznie w 21 meczach. Zdobył 22 punkty. Utopią jest mówienie, że powinien zdobyć komplet, ale załóżmy, że wygrałby wszystko: klub miałby wtedy 63 punkty. Prawda jest niestety taka, że wygrane były tylko 4 mecze, aż 10 razy remisował i 7 razy przegrał. Takie są fakty. Na wiosnę zdążył poprowadzić zespół w czterech meczach, zremisował tylko raz, resztę przegrał, a bilans bramkowy wyniósł 0:7. Niech mi pan powie, czy patrząc na liczby, można powiedzieć, że zwolnienie nastąpiło przedwcześnie?
Liczby mówią co innego, Ojrzyński jest jednak przekonany, że Górnik popełnił błąd, odsuwając go od prowadzenia zespołu.
- Już zapominając o samych liczbach, każdy, kto obserwował rozgrywki, widział, że gry też dobrej nie było. Zresztą, trener Ojrzyński potrafił powiedzieć, że ktoś mu źle obóz przygotował...
A to nieprawda? Zawodnicy w trakcie zimowego obozu przygotowawczego musieli stać w wielometrowych kolejkach po posiłki razem z emerytami, a podczas treningów nie mieli do dyspozycji pełnowymiarowego boiska.
- Nie było mnie wtedy jeszcze w zarządzie Górnika, więc nie mogę powiedzieć, że to ja załatwiłem taki obóz. Powiem natomiast, w jaki sposób załatwia się obozy, szczególnie w miejscach, których się nie zna. Jedzie się tam i patrzy, czy lokalizacja i warunki są odpowiednie. Z tego, co wiem, zarówno od byłego prezesa Górnika, jak i innych pracowników klubu, warunki podobno były znane wcześniej, przed wyjazdem.
To o co tutaj chodzi? Trener celowo chciał oczernić klub?
- Nie wiem, nie rozumiem tego. Faktycznie, obóz nie był trafiony, ale już pomijając kwestie organizacyjne, w dużej mierze od sposobu prowadzenia treningów zależy, jak zawodnicy przygotowali się do rundy. A informacje od zawodników są takie, że trenowali bardzo słabo. Trudno więc było wymagać od nich siły.
Bądźmy poważni, zawodnicy nie są od oceniania pracy trenera.
- Nie są, zdecydowanie, dlatego nie mówię o ocenie trenera przez zawodników, tylko o fakcie, że mało trenowali. To nie jest ocena. W drużynie było wielu piłkarzy, którzy w przeszłości grali w najróżniejszych klubach. Mogli więc dokonać porównania, jak ciężko pracowali. O tym obozie mówiło się, że była to jedna wielka klapa, ale ja wywiadem trenera Ojrzyńskiego byłem zaskoczony. W tak łatwy sposób przerzucić na klub całą odpowiedzialność?
Sprawa sądowa, którą założył wam trener Ojrzyński, była koniecznością? Nie mogliście zamknąć tematu zaległości finansowych bez konieczności spotykania się w sądzie?
- Może nie byłoby takiej konieczności, gdyby trener Ojrzyński za wszelką cenę do tego nie parł. Górnik nigdy nie twierdził, że nie jest zobowiązany do zapłaty tych pieniędzy.
No a płaciliście w terminie to, co mieliście trenerowi zapłacić?
- Górnik nie jest już dłużny Leszkowi Ojrzyńskiemu ani grosza. Natomiast powiem tak: była to specyficzna sytuacja. Zespół spadł, mamy mniej pieniędzy w budżecie, musieliśmy obniżyć ceny biletów, siłą rzeczy nie spodziewaliśmy się takich przychodów jak w ekstraklasie. W związku z tym zarząd potrzebował czasu, żeby wyjść z tych zobowiązań. Gdyby klub miał pieniądze, aby od razu zaspokoić roszczenia trenera, na pewno by to zrobił. Leszek Ojrzyński, który tak strasznie ocenia Górnika, nie poprzestał tylko na sprawie sądowej. Mówię o wystąpieniu do Komisji ds. Licencji Klubowych PZPN oraz do Komisji Dyscyplinarnej.
Pisał do wspomnianych komisji oficjalne wnioski?
- Tak.
Widocznie w różnych źródłach chciał wywrzeć na Górniku presję, bo te pieniądze mu się po prostu należały.
- Nigdy nie twierdziliśmy, że się nie należały, były przecież zapisane w dokumentach. Trener złożył wspomniane pisma już po tym, jak dostał od nas pierwszą ratę zaległych pieniędzy. Leszek Ojrzyński w wywiadzie mówi, że za pracę w poprzednim klubie też nie dostał pieniędzy, ale tamta sytuacja była w porządku, bo tam się z nim o tym rozmawiało. My jesteśmy w porządku, bo go spłaciliśmy.
Jak to było z Arminem Cerimagiciem?
- Zastanawiało mnie, jak w ogóle ktoś mógł napisać, że Górnik strzelił sobie w tej sytuacji w kolano? Cerimagić został wystawiony na listę transferową. Osobiście poinformowałem o tym dzień wcześniej jego agenta. Tuż przed wyjazdem na zgrupowanie została nam przekazana informacja, że zawodnik jest chory. W tym samym czasie w prasie ukazała się wiadomość, że Cerimagić związał się z GKS-em Katowice. Miał do tego prawo, bo zostało mu tylko pół roku kontraktu z nami. Pojawiła się propozycja wcześniejszego przejścia do Katowic. Nie widzieliśmy nic przeciwko, ale mieliśmy dwa warunki: musiałby być to transfer definitywny - i tu się szybko dogadaliśmy - oraz piłkarz nie mógłby zagrać przeciwko nam w lidze. Tutaj negocjacje trwały dłużej.
Publikacje w prasie były inspirowane i miały być naciskiem na was?
- Pojęcia nie mam, to nie miało akurat dla nas kompletnie żadnego znaczenia. Znaliśmy sytuację, wiedzieliśmy o co nam chodzi i o co toczy się gra. Wyszło na nasze.
Co się stanie, jeśli nie awansujecie w tym sezonie do ekstraklasy?
- Wciąż jesteśmy w grze i bardzo liczymy na awans. Walczymy, ale gdyby się okazało, że się nie uda, zrobimy wszystko, by awansować w kolejnym sezonie.
Frekwencję na stadionie macie imponującą, ekstraklasową. Czujecie ciśnienie ze strony kibiców?
- Czujemy, ale to ciśnienie jest mobilizujące. Zresztą, sami sobie je napędzamy, bo naszym celem jest awans. Miejsce Górnika jest w ekstraklasie. Doskonale wiedziałem, do jakiego klubu przychodzę.
Porażające. Ekonomia upada na kolana przed takim gigantem.
Kolejna bezsensowna kroplówka z kasy miejskiej przesuwa tylk Czytaj całość