W niewiele ponad pół godziny obie drużyny strzeliły siedem goli. Takie mecze się w zasadzie nie zdarzają. To był rollercoaster, który wyrzucał z krzesełek. Upadając, można było nieźle stłuc tyłek. To była też jazda na lodzie bez trzymanki. Niestety, częściej bolało przyjezdnych z Warszawy.
Zaczął w 10. minucie Aleksandar Prijović, który dosyć nieoczekiwanie kosztem Nemanji Nikolicia znalazł się w pierwszym składzie. Właśnie wtedy po okresie przewagi Borussii dostał piłkę w polu karnym, zatańczył z nią jak kiedyś Ronaldinho i podobnie jak Brazylijczyk, choć stał przed nim obrońca, zmieścił piłkę w bramce. Roman Weidenfeller, który w pierwszym składzie Borussii zastąpił kontuzjowanego Romana Burkiego, tylko odprowadził piłkę wzrokiem. - Zawsze jest tak, jak mówię - zarzekał się po meczu z Realem Madryt, pytany o tę imprezę, gdy tylko jest na boisku. Prijović zawsze jest, był i będzie pewny siebie. Taki to już nie tylko zlatanowaty wygląd, ale i charakter. I po prostu dobrze gra w piłkę. On od Borussii absolutnie nie odstawał. W 25. minucie piłkę podał mu Bartosz Bereszyński. "Prijo" znowu popatrzył i uderzył przy słupku nie do obrony. Tak, obrona Borussii tego dnia była dziurawa jak szwajcarski ser. Więc Szwajcar dobrze wiedział, co z nią zrobić.
Brzmi jakby to Legia od początku dominowała, a Borussia nie wiedziała, co się dzieje, prawda? A na Signal Iduna Park właśnie dokonywał się wyczekiwany przez nas cud?
Niestety, drugie trafienie Prijovicia było kontaktowym. Wcześniej bowiem przez Legię przeszło japońskie tsunami, totalne zaćmienie słońca i księżyca razem wzięte. Dwa gole w dwie minuty strzelił Shinji Kagawa. Najpierw zamknął akcję z lewej strony, gdy wrzuconej przez Ousmane Dembele piłki nikt w polu karnym nie wybił. Chwilę później Japończyk uderzył nie do obrony z około dwunastu metrów.
ZOBACZ WIDEO Grosicki podsumował 2016 rok. "Jesteśmy jedną wielką rodziną, chcemy się rozwijać"
W 20. minucie z kolei Radosław Cierzniak tak wybijał piłkę, że trafił w Nuriego Sahina, a piłka trafiła do bramki. Cierzniak sensacyjnie dostał szansę od Jacka Magiery. Arkadiusz Malarz dostał zaś wolne. Choć był do tej pory jednym z najlepszych piłkarzy Legii w Lidze Mistrzów, to jednak puszczał gola za golem. Magiera spróbował więc wprowadzić do bramki trochę świeżej krwi.
Radosław Cierzniak, gdyby wiedział, co go czeka, prawdopodobnie założyłby znaną koszulkę z leżącym robotnikiem i hasłem: "Pier..., nie robię". W pierwszej połowie każdy ze strzałów na jego bramkę kończył się golem.
"Futbol, cholera jasna" - to słynne powiedzenie sir Alexa Fergusona pasuje idealnie do tego, co stało się pomiędzy 28. i 32. minutą. Znowu poimprezować postanowił Prijović. Przelobował Weidenfellera, ale piłka zatrzymała się na poprzeczce! A już pachniało Realem Madryt! Napastnik Legii pewnie nie zdążył jeszcze odwrócić głowy po swojej akcji, a Legia już przegrywała 2:4. Marco Reus urwał się legionistom, dograł do Ousmane Dembele, a ten pokonał Cierzniaka. Cztery minuty później to sam Reus wymierzył legionistom sprawiedliwość.
Uff...
Szeroko rozumiana defensywa Legii nie istniała. Owszem, była zmodyfikowana, bo kontuzji doznał Adam Hlousek. W środku zagrała więc "banda łysego", czyli Michał Pazdan i Jakub Czerwiński. Jakub Rzeźniczak został oddelegowany na lewą stronę. Thomas Tuchel dla odmiany też kombinował ze składem. Najlepsi odpoczywali po Bayernie Monachium. Na ławce usiedli Pierre-Emerick Aubameyang i Mario Goetze. Łukasza Piszczka, najstarszego piłkarza BVB, w ogóle nie było w meczowej kadrze. To był ten moment, gdy w relacji można było napisać o składach. Przerwa.
Po niej zaś rozkręcone party wchodziło w kolejny etap - tańczenia na stołach. W 52. minucie swojego drugiego gola strzelił Marco Reus. Legia przez chwilę wyglądała, jakby było już jej wszystko jedno. Jednak to złudzenie. Warszawianie potrafili jeszcze wykrzesać z siebie radość z gry. W 57. minucie Miroslav Radović przebiegł z piłką kilkanaście metrów i dograł do Michała Kucharczyka, a ten w sytuacji sam na sam, strzałem po ziemi zewnętrznym podbiciem zdobył trzeciego gola dla mistrzów Polski. A na tablicy wyników już mieliśmy dziewięć goli.
Dycha pękła w 81. minucie, gdy do bramki trafił Felix Passlack. Legia - a jakże - odpowiedziała, gdy trafił Nemanja Nikolić.
W doliczonym czasie gry wynik na 8:4 ustalił Marco Reus. Niemiec wrócił do gry po długiej przerwie spowodowanej kontuzją. Wrócił w najlepszy możliwy sposób, z hat-trickiem w kieszeni.
- Pierwszy mecz zamykamy w szafie i już na niego nie patrzymy - mówi o wrześniowym, przegranym 0:6 meczu Jacek Magiera.
Świetny Prijović, kilka ciekawych rozwiązań w ataku, ale w defensywie jak zagubione dzieci - tak wyglądał mecz wtorkowy. Co z nim teraz zrobić? Bądź tu człowieku mądry.
Borussia Dortmund - Legia Warszawa 8:4 (5:2)
0:1 - Aleksandar Prijović 10
1:1 - Shinji Kagawa 17
2:1 - Shinji Kagawa 18
3:1 - Nuri Sahin 20
3:2 - Aleksandar Prijović 24
4:2 - Ousmane Dembele 29
5:2 - Marco Reus 34
6:2 - Marco Reus 52
6:3 - Michał Kucharczyk 57
7:3 - Felix Passlack 81
7:4 - Nemanja Nikolić 83
8:4 - Marco Reus 90+2
Borussia Dortmund: Roman Weidenfeller - Sebastian Rode - Matthias Ginter, Marc Bartra (Eric Durm 62'), Felix Passlack - Nuri Sahin - Christian Pulisić, Gonzalo Castro, Shinji Kagawa, Ousmane Dembele (Andre Schuerrle 72') - Marco Reus
Legia Warszawa: Radosław Cierzniak - Bartosz Bereszyński, Jakub Czerwiński, Michał Pazdan, Jakub Rzeźniczak - Michał Kopczyński, Vadis Odjidja-Ofoe (Nemanja Nikolić 75'), Michał Kucharczyk, Guilherme - Miroslav Radović, Aleksandar Prijović (Mateusz Wieteska 69')
Żółte kartki: Michał Pazdan, Vadis Odjidja-Ofoe oraz Mathias Ginter
Sędzia:
Martin Strombergsson
Widzów: 55054[b]
Obserwuj @Jacek_Stanczyk
[/b]