Vadis Odjidja-Ofoe zabłądził w Polsce

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

Jego były trener stawiał go na równi z Kevinem De Bruyne. Dziś Vadis Odjidja-Ofoe jest jednym z najlepszych piłkarzy, jacy grali w ostatnich latach w polskiej Ekstraklasie.

Gdy ma piłkę przy nodze, wydaje się piłkarzem kompletnym. Jest świetny technicznie, dość szybki, dysonuje atomowym i precyzyjnym strzałem, a dodatkowo widzi więcej i wcześniej niż rywale.

Mecze z Realem Madryt czy ostatni szlagier z Jagiellonią Białystok, gdzie całkowicie zdominował wydarzenia na boisku, to była dla nas podróż do świata lepszego futbolu.

Pomocnik Legii Warszawa, Vadis Odjidja-Ofoe, jest dla polskiej piłki odkryciem niemalże sensacyjnym, ale wystarczy krótki wgląd w jego przeszłość, by zorientować się, że gdyby nie splot niekorzystnych dla niego, a korzystnych dla Legii, okoliczności, nigdy nie zawitałby do naszego kraju.

Pochodzi z bardzo katolickiej rodziny, co ma ogromne znaczenie dla całego jego życia. Jego ojciec Henry, uchodźca z Ghany, dał mu bowiem imię od słów świętego Piotra. "Quo Vadis Domine". A więc "Dokąd idziesz panie". Wciąż jest to pytanie, na które Vadis nie potrafi odpowiedzieć, tym bardziej, że zszedł z właściwej drogi i zabłądził.

Wychował się w Malem, dzielnicy Gandawy, gdzie po wojnie budowano tanie domy, wiele lat później zapełniane przez uchodźców. Jako 5-latek trafił do szkółki tutejszego klubu, KAA Gent. Zapisy przyjmowano od 6 roku życia, ale mały Vadis przekonał trenera.

ZOBACZ WIDEO Legia potrzebuje cudu? W Dortmundzie spokój i pewność siebie

I szybko zorientował się, że chce grać. Jak wspominał: "Nigdy nie lubiłem szkoły, a Playstation nie miałem. Więc spędzałem czas na dworze".

Jego trener Frank De Leyn, znany "szlifierz diamentów", przyznaje, że to największy talent, jaki kiedykolwiek trafił pod jego skrzydła.

- Pracowałem tu 18 lat i uważam, że to najlepszy zawodnik, jaki do mnie trafił. Razem z Kevinem De Bruyne i Noah, synem Fadigi - powiedział De Leyn. Trener po latach spotkał Vadisa na stacji kolejowej. Ten stał z łopatą w ręku. Okazało się, że dorabia, sadząc kwiaty na cmentarzu.

Czy ocena De Leyna była na wyrost? Chyba nie, bo Vadis oczarował też kolejnych trenerów. Długo odrzucał zaloty Anderlechtu, aż w końcu zdecydował się na przeprowadzkę do stolicy Belgii.

Jak nam opowiadał, był zbyt ambitny i nie znosił przegrywania. A klub z Gandawy w tym czasie sporo przegrywał. Vadis grał w ataku, na pomocy i nawet w bramce. Ale niewiele był w stanie wskórać w meczach z topowymi drużynami.

Dlatego w końcu przyjął ofertę najsłynniejszego klub Belgii. Miał zaledwie 10 lat, gdy zamieszkał w internacie.

I był na tyle dobry, że 5 lat później razem z ojcem Henrym zapoznawał się z ośrodkami treningowymi Arsenalu Londyn czy Blackburn Rovers. Działacze klubu z północy Anglii byli na tyle zdeterminowani, że jak pisze "Het Nieuwsblad", podtykali mu kontrakt pod nos. Ale Piet Demol, były trener Vadisa w Gent, odradził mu ten transfer. Zawodnik został w Anderlechcie i z czasem dostał szansę debiutu w pierwszym zespole. Stąd jako 19-latek trafił do Hamburger SV, co nie było najlepszym wyborem.

- Byłem już trzy lata w pierwszej drużynie i chciałem grać więcej - mówi. To był dziwny czas. Vadis nie ukrywa, że ma pretensje do swojego byłego agenta, który już poczuł zapach pieniędzy i nie powiedział mu, że Anderlecht ma dla niego nowy kontrakt.

- Gdy z Anderlechtu odszedł trener Franck Vercauteren, a przyszedł Ariel Jacobs, nagle zacząłem grać. I to dobrze. Wystąpiłem w kilku meczach, strzeliłem nawet bramkę - mówi.

Jacobs negocjował z agentem piłkarza. Zapewniał, że będzie mu dawał więcej szans. Tyle że sam zawodnik o ofercie Anderlechtu dowiedział się po jakimś czasie. Gdy w Hamburgu mu nie poszło i chciał wrócić, klub z Brukseli był na niego obrażony.

Trafił więc do Brugii, gdzie osiągnął życiową formę. Trafił do kadry, choć był to raczej króciutki epizod. Dwa występy w belgijskiej drużynie w dzisiejszych czasach to jednak coś. Zawodnik był bliski przejścia do Evertonu, ale działacze nie bardzo chcieli go sprzedać i tak długo przedłużali moment odejścia, aż zamknęło się okno transferowe.

W końcu poszedł za 4,5 miliona do Norwich City. To piłkarz, który nigdy nie powinien trafić do polskiej ligi. Wyklinany w snach kibiców Legii Besnik Hasi zostawił po sobie złe wspomnienie, ale zostawił też Vadisa.

W Legii początkowo wypominano mu nadwagę. Są momenty w życiu, których nie można nadrobić. Vadis był przy umierającej matce i zaniedbał trening. I tylko dlatego trafił do Legii. Norwich z niego zrezygnowało, bo menedżer Alex Neil stwierdził, że ma kilku piłkarzy podobnej klasy.

- Spełniłem marzenie, zagrałem w Premier League, debiutowałem z Arsenalem. Szkoda, że nie poszło lepiej, ale nie jest źle - mówi.

W Legii z czasem uzyskał klasę międzynarodową i dziś trudno wskazać wielu piłkarzy, którzy w ostatnich latach odcisnęliby na polskiej lidze aż takie piętno.

Komentarze (5)
avatar
lewar
23.11.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
myśle podobnie jak kolega marek,opinie swoją zweryfikuje po meczu z Portugalczykami,trzymam kciuki za niego i legie 
avatar
Łukasz Glod
23.11.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Niezły kopacz, ale Radovic mu dorównuje. Czy odejdzie z Legii ? Niewiadomo. Zależy co mu Legia zaoferuje, bo widać, że się stara i gra o lepszą przyszłość dla siebie, a gdyby Legia nie grała w Czytaj całość
avatar
Witold Kot
22.11.2016
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
Obserwuję Legię regularnie i nie widzę żadnej gwiazdy w jego osobie. 
avatar
Marek Pawłowski
22.11.2016
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
bez przesady gość zagrał 2 dobre mecze i już robicie z niego gwiazdę na poziomie minimum Sportingu.