Kilka lat temu w Zawiszy Bydgoszcz pokazano mu drzwi, kazano pakować manatki. Ponoć nie rokował. Trafił więc do 3.ligi, podjął normalną pracę i zaczął myśleć o rzuceniu piłki. Ciężkie chwile jednak przetrwał. W poniedziałek po raz pierwszy zjawi się na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
Jacek Góralski przyjechał w środę na trening Jagiellonii Białystok. Nic nowego, ot, kolejny dzień przygotowań do następnego, ligowego meczu. Trener Michał Probierz zadbał jednak, żeby nie był to dzień jak każdy inny. Wziął podopiecznego na stronę i poradził: - Bądź dzisiaj pod telefonem. Zadzwoni do ciebie selekcjoner Nawałka.
A Góral, jak to Góral: w takich momentach się nie podpala. Wieść przyjął na chłodno. - Selekcjoner zadzwonił wieczorem, na drugi dzień do klubu przyszło powołanie. Trenerowi powiedziałem, że dziękuję za szansę i obiecałem, że odwdzięczę się za zaufanie, którym mnie obdarzył - zdradza w rozmowie z WP SportoweFakty piłkarz.
Kumple z osiedla albo siedzą, albo nie żyją
Pochodzi z Bydgoszczy, zaczynał w Zawiszy. Piłkarska Polska jego prawdziwą historię poznała jednak niespełna dwa lata temu, gdy trafił do Jagi. - W życiu udzieliłem tylko jednego, dłuższego wywiadu, tuż po przyjściu do Białegostoku opowiedziałem swoją historię w "Przeglądzie Sportowym". Później niestety więcej pisało się o moim życiu prywatnym niż sportowej formie - mówi Góral.
Ale czy mogło być inaczej? Dorastał na bydgoskim Śródmieściu, czyli dzielnicy, w której trzeba mieć naprawdę grubą skórę, żeby przetrwać. Wychowywał się z bratem, bo jego rodzice się rozeszli. Pomagała babcia, do której zresztą później się wprowadził wraz z dziewczyną. Kumple z osiedla - napisać o nich, że do najgrzeczniejszych nie należeli, to jak nie napisać nic. Dziś albo siedzą, albo nie żyją, albo zarabiają na emigracji. On sam też miał swoje za uszami, ale miał też swoją piłkę. Odskocznię, która pozwoliła mu się wybić do lepszego życia.
Jednym z pierwszych trenerów Góralskiego był w Zawiszy Robert Wójcik - wówczas opiekun zespołu juniorów starszych, a dziś selekcjoner polskiej drużyny narodowej do lat 17. Aktualnie przebywa w Izraelu, gdzie walczy ze swoją ekipą o awans na mistrzostwa Europy. - Jacka prowadziłem w sezonie 2009-10 w juniorach starszych. Wygraliśmy kujawsko-pomorską ligę wojewódzką nie doznając ani jednej porażki. Jacek był wiodącą postacią tego zespołu - wspomina Wójcik.
Później były mecze barażowe, zwycięstwo z Lechią Gdańsk, awans do najlepszej ósemki w Polsce i porażka z późniejszym mistrzem, Zagłębiem Lubin. - Góralski grał na pozycji defensywnego pomocnika, był bardzo odważny i zdeterminowany. Nigdy nie kalkulował. Pomimo słabych warunków fizycznych nie bał się wchodzić w ostre starcia z o wiele silniejszymi przeciwnikami. Był porywczy, nerwowy, ale nie miałem z nim większych problemów. Potrafiliśmy się dogadać, darzyłem go sympatią - mówi aktualny trener juniorskiej kadry.
- Z Góralem to my jesteśmy ziomki od lat, bo pochodzimy z tego samego miasta - mówi nam z kolei Marcin Krzywicki, aktualnie piłkarz GKS Bełchatów, również wychowanek Zawiszy. - W juniorskich zespołach w Bydgoszczy nie graliśmy w jednej ekipie, bo on jest ode mnie młodszy, ale pamiętam, jak przewijał się na treningach. Taka mała pchła - był najmniejszy w klubie, dopiero niedawno tak urósł. Woził się strasznie, myślałem, że nic z niego nie będzie, ale zmieniłem zdanie, gdy poznałem go osobiście. Ma łeb do piłki. Szliśmy podobną drogą, bo tak samo jak ja trafił w pewnym momencie do Koronowa, wybił się tam.
To był właśnie ten przełomowy moment. Przełomowy, bo najtrudniejszy. Wszystko sprzysięgło się wówczas przeciw niemu, niejeden dałby sobie spokój z piłką i wziąłby się za normalną pracę. - Gdybym miał opowiedzieć wszystko, co działo się w najtrudniejszych momentach mojej kariery, musiałbym mówić przez kilka godzin bez przerwy. Ograniczę się tylko do tego: gdy wychodziłem z juniorskich drużyn Zawiszy, dostałem informację, że w seniorach, którzy występowali wtedy na poziomie 2.ligi, nie mam szans na grę. Trzeba było sobie szukać czegoś innego, ostatecznie trafiłem na wypożyczenie do trzecioligowej Victorii Koronowo - wspomina piłkarz.
Za granie dostawał grosze, raptem kilka stów do ręki. Żeby przeżyć, trzeba było znaleźć normalną robotę. Pojawiło się coś a’la praca przy taśmie, składał części, zaczęły go nachodzić myśli o rzuceniu piłki. Na szczęście w klubie trafił na ludzi, którzy znów zarazili go optymizmem i zatrzymali przy piłce, przede wszystkim trener Zbigniew Stefaniak.
Krzywicki: - Góral ogólnie jest mało grzecznym chłopcem, mimo niezbyt dużych gabarytów nie pozwala sobie dogadywać. Zresztą on się wywodzi z osiedla, na którym trzeba było sobie radzić w różnych sytuacjach, czasem siłą. Tam kształtował swój charakter, niesamowity zresztą, widoczny choćby w momentach, gdy na boisko chciał wychodzić z kontuzjami, poobijany. Żeby stwierdzić, że nie jest gotowy do gry, ktoś musiałby mu chyba urwać nogę.
- Najważniejsze w piłce nożnej są dwie rzeczy: podejście i charakter - uważa Góralski. - Miałem 17 czy 18 lat, nie chciano mnie w klubie, w którym się wychowałem, musiałem się ratować wypożyczeniem. Wtedy było naprawdę ciężko. Wracając z Koronowa pojawiła się szansa, żeby odejść do Wisły Płock. Podpisałem tam najpierw jeden, potem drugi kontrakt.
[nextpage]
Kur**, Bozia mi to jeszcze kiedyś wynagrodzi!
W Płocku jego kariera przyspieszyła. Niemal od razu wskoczył do wyjściowego składu. - Teraz na pewno pojawi się pięć tysięcy ojców sukcesu Górala, ale ja mogę to powiedzieć z czystym sumieniem: widziałem go już na pierwszych treningach z drugą drużyną Wisły, od razu wiedziałem, że to materiał na świetnego zawodnika. Niedługo później był już graczem pierwszego wyboru - mówi nam Łukasz Sekulski, były piłkarz klubu z Płocka, aktualnie przebywający w Koronie Kielce na wypożyczeniu z Jagiellonii.
Trener Marcin Kaczmarek zmontował w Płocku drużynę, która z Góralskim w składzie otarła się o awans do ekstraklasy (promocja do elity pojawiła się już bez niego). Słowem-kluczem, pojawiającym się najczęściej w rozmowach o Góralskim z jego kolegami, jest charakter.
- Góral kojarzy mi się z sytuacją, która miała miejsce na treningu. Graliśmy w siatkonogę, czyli dyscyplinę z założenia bezkontaktową, ale Jacek już tak ma, że w ferworze walki potrafi włożyć głowę tam, gdzie inni boją się wetknąć nogę. Strzał próbował blokować... głową. No i skończyło się kopnięciem w twarz i złamanym nosem. Ale to nie koniec. Kilka dni później graliśmy ligowy mecz, lekarze wykluczali jego występ, ale on się uparł. Stanęło na tym, że wykonano mu specjalną, ochronną maskę. Góral wyszedł w pierwszym składzie, w trzeciej minucie zaczął kląć, że maska mu przeszkadza. Zdjął ją, rzucił za linię, a przy każdym, gwałtowniejszym kontakcie z rywalem mocno krwawił – wspomina Krzywicki i dodaje: - Cały Jacek. Gdy słyszy, że ma siąść na ławce albo nie ma go w ogóle w kadrze na mecz, to zaczyna toczyć pianę z ust, zagryzłby trenera.
- Takich sytuacji było wiele - zauważa z kolei inny, dobry kumpel Góralskiego z czasów gry w Wiśle, Bartłomiej Sielewski. To z nim, Krzywickim, Sekulskim, Pawłem Magdoniem, Krzysztofem Janusem i Sewerynem Kiełpinem Góral trzymał się najbliżej. - Jacek zawsze oddaje na boisku całego siebie, na dodatek zawsze stara się przezwyciężać ból. Gdybyśmy mieli zliczyć wszystkie sytuacje, w których przystępował do meczu z kontuzją, urazem, bólem albo niedogodnością, to zabrakłoby nam palców u rąk - dodaje.
Sekulski: - Wiele mówi się o tym, jak bardzo poświęca się dla zespołu, jak mocno walczy. Ale ja mogę dać konkretny przykład. Wystarczy wejść do szatni tuż po zakończeniu meczu i popatrzeć na jego twarz. Ona zawsze jest sina ze zmęczenia. To jest po prostu skrajne wyczerpanie, większość ligowców nie jest w stanie wybiegać tak meczu, jak on. Zresztą on czasem wychodzi na mecze mając takie kontuzje, przez które większość ligowców położyłaby się na stół i skasowała pieniądze za operację.
Przed gierkami podczas treningów Góralski do składu dobierany był zawsze jako pierwszy, nikt przeciwko niemu nie chciał grać. To z powodu nieustępliwości, ostrej gry. Stąd wzięły się pseudonimy: Pirania, Kocur, Gryzoń.
- Jak ktoś nie jest piz******, to nie powinien mieć do Jacka pretensji o sposób grania. To jest styl bardzo ostry, nieustępliwy, na pograniczu faulu, ale nigdy brutalny. Przecież on nigdy nie dostaje bezpośrednich, czerwonych kartek - zauważa Sekulski i dodaje: - Wiem, że Jacek ma swoje jedno ulubione powiedzenie, którego zawsze używa po tym, jak sam zostaje wycięty przez przeciwnika równo z trawą. Ciężko, bo ciężko, ale jednak się podnosi z murawy i mówi pod nosem: - Kur**, Bozia mi to jeszcze kiedyś wynagrodzi!
Góralski się śmieje, potwierdza, że rzeczywiście właśnie w taki sposób rozmawia sam ze sobą w trakcie meczów.
Magdoń słysząc nazwisko Góralski, od razu rzuca do słuchawki: - Charakterny gość! Poza tym niezwykle pozytywny, dobry duch szatni. Po meczach lubił sobie pośpiewać w szatni piosenki disco-polo i potańczyć do nich!
- To prawda, ale w Płocku wszyscy lubiliśmy sobie pośpiewać disco-polo, na przykład piosenki Zenona Martyniuka - odbija piłeczkę piłkarz. - Pamiętam na przykład, że wtedy w naszej szatni królowała piosenka "Przez twe oczy zielone", w kadrze narodowej powinienem się więc bardzo dobrze odnaleźć... No i proszę pamiętać, że na tym disco-polo o mały włos nie awansowaliśmy do Ekstraklasy.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Legia - Real. Legia - Real. Nemanja Nikolić: Jeden z najbardziej szalonych meczów!
[/color]
[nextpage]
Kajdanki na urodziny
To właśnie poświęcenie zostało dostrzeżone przez przedstawicieli ekstraklasy. - Po jakimś czasie inne kluby zaczęły się mną interesować, jednak żaden z nich nie chciał zapłacić kwoty odstępnego, jakiej życzyła sobie Wisła. Tak naprawdę to, że znalazłem się w Jagiellonii Białystok, było zasługą Michała Probierza - uważa.
Sytuacja stała się napięta, Góralski chciał z Płocka koniecznie odejść, bo uznał, że transfer do Białegostoku otworzy przed nim nowe możliwości, działacze Wisły ani myśleli jednak oddawać jednego ze swoich najlepszych piłkarzy lekką ręką. Postawił więc sprawę na ostrzu noża: albo puszczacie mnie do ekstraklasy, albo kończę karierę.
- Różne były opcje rozmów z prezesami Wisły na temat mojego odejścia, męczyłem ich na różne sposoby. W pewnym momencie byłem nawet gotów zrzec się pieniędzy, byle tylko dano mi szansę odejść - wspomina. - Dzwoniłem po kilka razy dziennie do prezesów z Płocka, w pewnym momencie przestali już nawet odbierać. Po zakończeniu sezonu wyjechałem do domu, ale gdy dostałem informację, że Wisła mnie nie puści, bo według prezesów Jagiellonia dawała za mnie za mało pieniędzy, sam wsiadłem w auto i pojechałem tłumaczyć swoje racje. Ostatecznie udało się trafić do Jagi.
Już w pierwszym sezonie na poziomie ekstraklasy pojawiły się głosy, że Góralski powinien trafić do narodowego zespołu. Zdarzały mu się jednak dołki formy, jak choćby na początku tego sezonu, jednak zawsze wychodził z nich w ten sam sposób - z zaciśniętymi zębami i jazdą na tyłku podczas każdego treningu. Z Michałem Probierzem, jednym z ojców jego sukcesu i powołania do kadry nie zawsze miał po drodze. Choćby przed kilkoma tygodniami, gdy wypadł ze składu.
- Po prostu nie robił rzeczy, których od niego oczekiwałem. Jakich? A dziś już nie pamiętam - mówi serwisowi WP SportoweFakty Probierz i komentuje jego powołanie: - Jacek gra teraz bardzo dobrze, daje podstawy do powołania, bo też na tej pozycji nie mamy dużej alternatywy. Można tylko się cieszyć, a reszta, jak on to wykorzysta, zależy już od niego. Selekcjoner najpierw musi zobaczyć go w treningu, zobaczymy czy zagra w którymś z tych meczów.
W ostatnim oknie transferowym Góralski chciał odjeść z Jagiellonii, miał bardzo konkretną ofertę z tureckiego klubu. Probierz z prezesem Cezarym Kuleszą postawili jednak na swoim, pomocnikowi wyjechać nie pozwolili. Nie było to zawodnikowi w smak.
- Podobno dostałeś od Probierza na urodziny kajdanki, jako przenośnia, że w Jadze zostałeś zatrzymany na siłę - zagadujemy.
- O, a skąd o tym wiecie? To prawda. W Jagiellonii mamy taką tradycję, że każdy jubilat dostaje przed treningiem pamiątkę. Tylko że ja dostałem również drugi prezent, po treningu. Trener zaprosił wszystkich na środek boiska, po czym wręczył mi kajdanki. Dobrze wyszło, że postawił na swoim i zatrzymał mnie w Białymstoku - mówi piłkarz.
- Już od dawna wiedziałem, że Góral trafi do kadry i mocnego, europejskiego klubu. To po prostu zawodnik, który nie odpuszcza, dopóki nie osiągnie sukcesu. Zaczyna się właśnie nowy okres w jego życiu. Jeśli mam być szczery, zdziwię się, jeśli nie osiągnie wielkiego sukcesu poprzez transfer do wielkiego klubu - mówi Krzywicki i kontynuuje: - Góral najchętniej tylko by spał, trenował i grał mecze. Nie lubi marnować energii na inne rzeczy, nawet na rozmowy przez telefon. Czasem tak mu się nie chce rozmawiać, że odnoszę wrażenie, że boi się, iż policja namierza mu rozmowy, dlatego po minucie się rozłącza jak w filmach sensacyjnych.
- No bo dzwonią do mnie zawsze wszyscy, jak jestem zmęczony, po treningu. Chcę odpocząć, a oni zawsze wtedy chcą sobie plotkować. Zresztą teraz też już długo gadamy, więc... do zobaczenia na kadrze!
lekcja na cale zycie... . pmyslcie trenery!!!