- Jadąc tutaj wiedzieliśmy, że Błękitni nie przegrali u siebie meczu. Mieliśmy swój plan. Uważam, że w pierwszej połowie moi zawodnicy nie wykorzystali dwóch stuprocentowych sytuacji. W szatni powiedzieliśmy sobie, że to już się nie liczy. Musieliśmy dążyć do strzelenia zwycięskiej bramki - analizował trener Odry Opole, Jan Furlepa.
Jego zespół świetnie odnalazł się po awansie do II ligi. Po 13 kolejkach z dorobkiem 29 punktów przewodzi tabeli. O dwa "oczka" wyprzedza Raków Częstochowa, który zremisował trzy ostatnie mecze. Promocję do I ligi uzyskują trzy ekipy. Nad czwartym miejscem lider ma sporą, bo dziesięciopunktową przewagę. W sobotę Odra dopięła swego w 83. minucie, gdy gola z ostrego konta zdobył Łukasz Winiarczyk. Sytuacja wszystkich zaskoczyła. Trener przyjezdnych cieszył się z trafienia swojego piłkarza, lecz bardziej zadowalała go postawa w defensywie. Jego zespół stracił w rozgrywkach II ligi tylko siedem bramek.
- Można powiedzieć, że bramka kuriozum. Jestem przekonany, że Winiarczyk wrzucał piłkę, ale był wiatr i takie gole padają. Cieszę się bardzo, że w kolejnym meczu moja drużyna zagrała "na zero z tyłu". To chyba jest najmocniejszą stroną Odry Opole - oceniał szkoleniowiec gości.
- Tak w piłce jest. Nie raz zrobi się wrzutkę i strzeli się bramkę. Kilka niuansów zadecydowało o tym, że przegraliśmy - dodał trener Błękitnych, Krzysztof Kapuściński.
ZOBACZ WIDEO Real Madryt rozstrzelał się przed Legią - zobacz skrót meczu Real Betis - Real Madryt [ZDJĘCIA ELEVEN]
Stargardzianie, zwykle dość ofensywni, w sobotę mieli problem ze stwarzaniem sytuacji. Do tego przy kilku okazjach zabrakło im skuteczności. Szczególnie w 40. minucie. - Michał Magnuski, który w piątek trenował na tą bramkę rzuty karne, wszystkie strzelił. W meczu noga zadrżała. Oczywiście nie mam do zawodnika pretensji. Uważam, że do tego momentu był najlepszym zawodnikiem w mojej drużynie. Druga taka sytuacja to jest czerwona kartka - tłumaczył trener gospodarzy.
W 56. minucie Przemysław Brzeziański dostał bezpośrednią czerwoną kartkę. Z perspektywy trybun sytuacja była trudna do oceny. Wymiar kary za przepychanki z rywalem zszokował większość obserwatorów. Błękitni dążyli jednak do zdobycia gola a trener Kapuściński dokonywał ofensywnych zmian wprowadzając na boisko Bartosza Flisa, Sebastiana Inczewskiego i Macieja Więcka.
- Następne kluczowe sytuacje to ten centrostrzał i piłka meczowa w 95. minucie. Sebastianowi Inczewskiemu zawsze wpadało w takich sytuacjach. Milimetry od słupka ta piłka czy nawet dotknęła - żałował szkoleniowiec Błękitnych, który znalazł także powody do optymizmu. - Przegraliśmy dopiero czwarty mecz na 13 spotkań. Na pewno jeszcze drzemie rezerwa w tej drużynie. Mamy już całą czołówkę za sobą. Teraz trzeba podwójnie się zmotywować, bo nawet sobotnie rezultaty pokazują, jak ta liga jest wyrównana i o wynikach decydują niuanse. Szczęściu trzeba pomóc. Mamy cały tydzień na to, żeby dobrze przygotować się do spotkania na Konwiktorskiej z Polonią Warszawa - zakończył.