Nie tylko na murawę. Musiał mieć również wiele uwag do swoich kolegów, bo - przynajmniej w pierwszej połowie - co chwilę a to jednemu, a to drugiemu coś energicznie tłumaczył. Armenia grała o jednego zawodnika mniej, Polsce nie szło. Waliła rozgrzaną głową w ormiański mur. A jak już się przebiła, to Łukasz Teodorczyk albo za wcześnie wyskoczył, albo źle uderzył. Albo pod piłką Lewandowskiego wyrosła akurat wspomniana trawa.
Kapitan Polaków od początku meczu kolegów przewyższał o pół klasy, a rywale koło jego klasy nawet nie stali. Był też Lewandowski wszędzie i chciał zrobić wszystko. Wybijał piłkę z własnego pola karnego, rozgrywał na czterdziestym metrze, dośrodkowywał w pole karne i sam strzelał. Była kiedyś taka reklama sponsora kadry: Kuba, sam meczu nie wygrasz! - Wygram, wygram - odpowiadał nasz skrzydłowy.
Wydawało się, że Lewandowski we wtorek sam nie wygra. Jak już nie mógł trafić, to chociaż strzelił nogami Ormianina. Jest, wpadło. Zaraz jednak wpadło też do polskiej bramki.
To był mecz pełen frustracji. Kapitana, piłkarzy. Wiadomo było, że im dalej w las, im dłużej nie będziemy w stanie odskoczyć gościom, tym nerwy będą na narastać. Armenia wyszła piątką obrońców, chciała tylko bronić. I broniła się bardzo dobrze.
Na szczęście zły tego dnia kapitan na boisku był najlepszy. I w ogóle jest najlepszy.
I sfrustrowani jesteśmy już trochę mniej.
Obserwuj @Jacek_Stanczyk
ZOBACZ WIDEO Grzegorz Krychowiak: za kilka dni nikt nie będzie pamiętał o stylu