Choć obecnie reprezentacja Danii zajmuje dopiero 46. miejsce w rankingu FIFA, to bywały czasy, że nasi najbliżsi rywale byli rewelacją wielkich piłkarskich imprez. Wszyscy pamiętają "duński dynamit" z 1992 roku, a także świetny występ na mistrzostwach świata sześć lat później.
W pamięci polskich kibiców są to wciąż wspomnienia dość żywe, ale mało kto pamięta, że Dania miała u siebie piłkarza, który był przez ekspertów ceniony wyżej nawet niż Michel Platini. Strzelał bramki dla Barcelony, zdobywał europejskie trofea, wygrał też plebiscyt Złotej Piłki. Jego grę na najwyższym poziomie zakończyła jednak fatalna kontuzja. Allan Simonsen.
Ostatnie lata są dobre dla Borussii Moenchengladbach - klub występuje bowiem obecnie w Lidze Mistrzów. Były jednak czasy, że Źrebaki nie tylko brały udział w europejskich rozgrywkach, ale i je wygrywały. Najlepszym okresem klubu była druga połowa lat 70. XX wieku. Gwiazdą tamtej drużyny był właśnie Simonsen.
Urodzony w portowym duńskim mieście Vejle Simonsen trafił do Moenchengladbach w 1972 roku. Był już wtedy jednym z najbardziej interesujących młodych napastników w Europie. Wszystko dzięki udanemu występowi na igrzyskach olimpijskich w Monachium w tym samym roku. 20-latek strzelił podczas imprezy trzy gole, co przekonało Borussię do wykupienia go z Vejle Boldklub.
ZOBACZ WIDEO: Łukasz Piszczek: kibice BVB znają życiorys Kuby i ciągle bardzo go doceniają [2/2]
Początek przygody z nowym miejscem nie był jednak udany dla młodego napastnika. W ciągu dwóch pierwszych sezonów Duńczyk strzelił dla Borussii tylko dwa gole. Przełamanie nastąpiło w rozgrywkach 1974/1975. Simonsen trafił do siatki aż 18 razy i poprowadził drużynę nie tylko do mistrzostwa Niemiec, ale też do triumfu w Pucharze UEFA. Był to pierwszy wielki sukces klubu na europejskiej arenie, a Simonsen miał w to wielki wkład - w finałowym dwumeczu przeciwko Twente Enschede strzelił dwie bramki.
Wraz z kolejnym sezonem przyszły kolejne sukcesy. Borussia obroniła tytuł mistrza kraju i dołożyła do tego triumf w Pucharze Niemiec. Tym razem zabrakło osiągnięcia w Europie, jednak Simonsen znów mógł być z siebie zadowolony. Strzelił 16 bramek, tworząc świetny duet napastników z Juppem Heynckesem, który był postrachem każdej drużyny w Niemczech. Szybki i świetny technicznie Simonsen robił wiatr, a Niemiec był egzekutorem.
Jednak to, co najlepsze, miało dla Duńczyka dopiero nadejść. W 1977 roku napastnik był na ustach wszystkich kibiców i dziennikarzy w Europie. Najpierw znów zdobył z Borussią tytuł mistrza Niemiec, jednak wszystkich zachwycał w rozgrywkach Pucharu Europy. Jego drużyna dotarła do wielkiego finału, w którym zmierzyła się z Liverpoolem.
Na Stadio Olimpico lepszy okazał się ostatecznie Liverpool (3:1), ale ozdobą spotkania było trafienie Simonsena - Duńczyk popisał się fantastycznym strzałem w samo okienko bramki The Reds. Jego znakomitą postawę docenili dziennikarze prestiżowego magazynu "France Football", którzy przyznali mu Złotą Piłkę dla najlepszego europejskiego piłkarza 1977 roku. Simonsen był na szczycie, co ugruntował dwa lata później. W finale Pucharu UEFA zdobył zwycięską bramkę dla Borussii w finałowym spotkaniu z Crveną Zvezdą Belgrad.
Dla 27-latka było to pożegnanie z Moenchengladbach. Od wielu miesięcy o rewelacyjnego napastnika starała się FC Barcelona, były także zapytania z Juventusu Turyn i Tottenhamu. Ostatecznie, w lipcu 1979 roku został piłkarzem "Dumy Katalonii".
[nextpage]Jego przygoda z klubem z Camp Nou trwała cztery lata i choć zabrakło w niej spektakularnych osiągnięć, to Simonsen zapisał się w historii klubu. Nie dość, że w każdym sezonie był czołowym strzelcem drużyny, to w 1982 roku potwierdził, że najlepiej czuje się w najważniejszych spotkaniach. FC Barcelona awansowała wtedy do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Przeciwko Standardowi Liege bramkę strzelił oczywiście Simonsen, zapewniając Blaugranie triumf. Został wtedy jedynym piłkarzem, który strzelał gole w finale każdych europejskich rozgrywek, w których brał udział.
Dla Duńczyka były to jednak ostatnie miesiące w klubie. Ze względu na podpisanie umowy z Diego Maradoną i obowiązujący limit obcokrajowców Simonsen zdecydował się odejść. Jego wybór był jednak szokujący - z wielkiej Barcelony przeniósł się za zaplecze Premier League, do Charlton Ahletic! Sprowadzenie znakomitego napastnika było wielką sprawą dla Anglików, jednak przerosło ich możliwości finansowe. Rok później, z powodu kolejnych opóźnień z wypłatą pensji Duńczyk rozwiązał kontrakt z klubem.
Dla 32-latka 1984 rok był tak naprawdę zakończeniem gry na najwyższym poziomie. Wszystko z powodu fatalnej kontuzji, której doznał w meczu swojej reprezentacji na mistrzostwach Europy we Francji.
Simonsen był wtedy czołową postacią swojego zespołu, wspólnie z Mortenem Olsenem, Prebenem Elkjaerem czy Sorenem Lerby. W eliminacjach do ME to właśnie on strzelił jedną z najważniejszych bramek w historii duńskiego futbolu. W decydującym spotkaniu na koniec eliminacji to on strzelił Anglikom gola na Wembley, który zapewnił Duńczykom remis 1:1 i awans na turniej.
Na francuskich boiskach to właśnie on miał prowadzić reprezentację do sukcesów. Jego udział w turnieju zakończył się jednak już w pierwszej połowie meczu otwarcia przeciwko gospodarzom. W 44. minucie Simonsem doznał fatalnego złamania nogi na skutek interwencji obrońcy Trójkolorowych Yvonna Le Roux. Brytyjskie gazety określiły kontuzję jako "potworną", a dla gwiazdy był to oczywiście koniec imprezy.
Simonsen miał ogromnego pecha, ponieważ drużyna dotarła do półfinału, stając się rewelacją mistrzostw Europy. Po wyleczeniu urazu wrócił wprawdzie do gry, jednak występował już tylko w rodzimym Vejle Boldklub. Pamiętał jednak o nim selekcjoner Sepp Piontek, który powoływał doświadczonego piłkarza do kadry i zabrał 34-latka na mistrzostwa świata do Meksyku.
Po turnieju zakończył reprezentacyjną karierę, a trzy lata później skończył z futbolem w roli piłkarza. Postanowił zostać trenerem, jednak jego kariera szkoleniowa nie była tak udana, jak zawodnicza. Był m.in. selekcjonerem reprezentacji Wysp Owczych i Luksemburga, jednak nie poprawił sytuacji obu drużyn. Po nieudanej przygodzie w jednym z duńskich klubów postanowił zrezygnować z bycia szkoleniowcem.
- Byłem trenerem przez 15 lat i jestem tym wykończony psychicznie. Nie chce już myśleć o futbolu przez 24 godziny na dobę. To dla mnie za dużo po tych wielu latach - przyznał niedawno 60-latek.
W barwach reprezentacji Danii brakuje obecnie piłkarzy takiej klasy. To bez wątpienia dobra wiadomość dla Biało-Czerwonych przed sobotnim meczem na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)