Transfer Rafała Gikiewicza do SC Freiburg jest nagrodą za ciężką pracę. Polski bramkarz, gdy tylko wylądował w Eintrachcie Brunszwik, zakasał rękawy. Na adaptację nie zostawił choćby dnia. Nie chciał marnować czasu. Po dwóch udanych sezonach przyszła pora, by wykonać kolejny krok.
- Przyrzekłem sobie, że dopóki noga albo ręka mi nie odpadnie, nie zgłoszę trenerowi niedyspozycji. Czasami miałem metr tape'u, ale zaciskałem zęby i grałem - wspominał kilka tygodni temu Gikiewicz.
Jego postawa do złudzenia przypomina tę, jaką Niemcom na zapleczu Bundesligi zaimponował przed laty Dariusz Pasieka. Polski obrońca zasuwał podczas treningów tak bardzo, że tuż po wyjściu z budynku klubowego, zasypiał w samochodzie. - Oni szanują takie podejście. Lubią patrzeć, jak ktoś pokonuje słabości. Gikiewicz, choć wcześniej nie grał regularnie, w Brunszwiku błyskawicznie ustabilizował formę. To niebywale ważne. Chłopak takimi cechami wypracował sobie transfer - tłumaczy dyrektor szkoły trenerów PZPN.
Ulubieniec kibiców
- Zawsze starałem się też być perfekcjonistą, miałem wypastowane buty i podciągnięte getry. Zwracałem uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Napływ imigrantów powoduje, że niemiecki "Ordnung" się zatraca. Natomiast ludzie zarządzający klubami przywiązują do niego uwagę. Dlaczego o tym mówię? Środowisko dyskutuje między sobą, a maleńkie plusy mogą pomóc dostać kontrakt - dodaje Pasieka.
ZOBACZ WIDEO Piotr Myszka: w Rio czuję się jak na wakacjach (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Jedną z cech, która przemawia na korzyść Gikiewicza, jest otwartość. Fani Eintrachtu szybko przekonali się do polskiego bramkarza. Ten zawsze zostawał po meczu, by przybić im "piątkę", zrobić zdjęcie czy podpisać autografy. Szybko nauczył się też języka. Dzięki temu jest lubiany.
Odbiór tego zawodnika ze wschodniej i zachodniej strony Odry to dwa zupełnie inne światy. Bundesliga powinna być okazją, by "Giki" raz na zawsze zerwał łatkę krnąbrnego czy niedojrzałego. Dotychczas zrobił wiele, by szanowano go także w Polsce.
Łatwo nie będzie
Mimo wszystko we Fryburgu naszemu rodakowi łatwo nie będzie. O miejsce w składzie przyjdzie konkurować mu z Alexandrem Schwolowem. Wygryzienie tego gracza wydaje się zadaniem karkołomnym.
Schowlow jest młodszy, a w klubie ma spore poszanowanie. Jakby tego było mało - to wychowanek SC Freiburg i Niemiec. Idealnie wpisuje się więc w filozofię beniaminka Bundesligi.
- Te rzeczy faktycznie mają znaczenie. Mówimy o drużynie słynącej ze szkolenia młodzieży. Widocznie potrzebują kogoś doświadczonego, a skoro wybór padł na Gikiewicza, muszą bardzo szanować jego pracę. Tam za piękne oczy nikt się nie dostanie - mówi Pasieka.
Na razie Polak występuje w meczach towarzyskich. Od nich zależy bardzo wiele. Schwolow doznał lekkiego urazu kostki. To czas, którego zmarnować po prostu nie wolno.
Były bramkarz Bayeru Leverkusen, Adam Matysek widzi również inny problem. - Na dziś trudno wyrokować, jak Gikiewicz sobie poradzi. Przeskok między pierwszą a drugą ligą jest przecież ogromny - mówi Matysek.
- Pamiętajmy, że Freiburg w Bundeslidze będzie pełnić inną rolę niż Eintracht na jej zapleczu. Czego go rywalizacja ze zdecydowanie mocniejszymi zespołami, a to oznacza przesunięcie gry pod bramkę Rafała, jeżeli już w niej wystąpi. Okazji do pokazania się będzie więcej, ale do popełnienia błędu też - dodaje "Matys".
Teraz wszystko w rękach "Gikiego". Przed dwoma laty powiedział sobie, że po upływie dwóch sezonów przejdzie poziom wyżej. Od jakiegoś czasu głośno mówi także o tym, jak bardzo chciałby dostać się do reprezentacji. Z Bundesligi powinno być mu bliżej.
Mateusz Karoń