WP SportoweFakty: Kiedy wraca pan do treningów?
Bartłomiej Drągowski: Rehabilituje się powoli, codziennie trenuję. W połowie lipca, podczas zajęć, naderwałem mięsień czworogłowy. Od środy będę trenował z resztą zespołu. Wcześniej ćwiczyłem niemal wyłącznie w siłowni, teraz już pojawiam się na boisku, zaczynam kopać piłkę.
Nie pojechał pan z drużyną na obóz przygotowawczy do Austrii.
- Byłem rozczarowany, że doznałem kontuzji, ale już się z tym pogodziłem. Wypadłem w okresie, gdy przygotowania do sezonu były intensywne. Szkoda. Wątpię, bym zagrał w pierwszym meczu Serie A, skoro tyle czasu odpoczywam.
Jaki jest w ogóle pana status w drużynie?
- Nie wiem. Po pierwszym obozie ciężko było to stwierdzić, bo wielu zawodników nie wróciło jeszcze z urlopów. Na przykład mój główny konkurent - Ciprian Tatarusanu. Jeżeli będę regularnie grał, to będę zadowolony. Ławka rezerwowych też mnie jednak nie przerazi, będę miał okazję trenować na wysokim poziomie. Choć z drugiej strony w 2017 roku organizujemy u siebie młodzieżowe mistrzostwa Europy (do lat 21 - red.). Chciałbym regularnie grać, by wystąpić w tym turnieju.
Poziom treningów we Włoszech jest faktycznie tak wysoki? Wojciech Szczęsny powiedział, że więcej nauczył się przez kilka miesięcy w Romie, niż przez lata w Arsenalu.
- We Włoszech treningi są bardziej urozmaicane, więcej gra się też nogami. Cieszy mnie to, że mamy młody zespół, który rywalizuje na kilku frontach. Wiele się tutaj mogę nauczyć. Przemyślałem decyzję o transferze. Chciałem sprawdzić się w lepszej lidze.
Liczył się pan z tym, że zostanie w Jagiellonii?
- Po zakończeniu ostatniego sezonu przygotowywałem się do transferu. Czułem, że nadszedł czas na nowe doświadczenie. Wiedziałem, że w Białymstoku nie zostanę na kolejny rok. I dobrze się stało.
Czemu Włochy, a nie wymarzona Anglia?
- Nie chciałem iść do Anglii i być od razu na straconej pozycji, bez szans na występy. Uważam, że jest za wcześnie, bym na tym etapie kariery trafił na Wyspy. Było też kilka innych zapytań: z Bundesligi i Primera Division, ale bez konkretów. Kluby się raczej czaiły.
Artur Boruc nie namawiał na AFC Bournemouth?
- Rozmawialiśmy, ale umówmy się - tam jest Artur, więc co ja miałbym tam robił? Siedzieć na ławce, albo może nawet na trybunach. Oczywiście, wiele bym się od niego nauczył, ale wolałem pójść do klubu, w którym będę miał okazję grać w pierwszym składzie.
Boruc polecał Florencję?
- Zachwalał klimat, miasto. Artura cały czas wspominają we Florencji. Zawodnicy którzy z nim grali, człowiek odpowiedzialny za sprzęt. Każdy mówi, że to przede wszystkim bardzo porządny człowiek. Lubię go podpatrywać, uczę się od niego.
A za naukę włoskiego się pan zabrał?
- Z trenerami rozmawiamy po angielsku. Niebawem zaczynam naukę, choć od początku staram się słuchać włoskiego, łapię słówka. Na pewno szybko opanowałem gestykulacje. Ręce latają jak siedzimy przy stole i rozmawiamy. Muszę być też czujny na ulicy, bo każdy kierowca jeździ jak chce, panuje chaos. Trzeba się przyzwyczaić.
Odpocznie pan też od krytyki w Polsce.
- Ona mi nie przeszkadzała. Sam się śmiałem z tego, co ludzie o mnie pisali. Dziennikarze znają się na swojej robocie, ja na swojej. Przynajmniej daje im ciekawe tematy. Może czasem denerwuje innych swoim podejściem do różnych spraw, czasem nawet rodzice się wkurzają. Nie to, że mi nie zależy, tak już mam.
W czerwcu pisał pan maturę, jak poszła?
- Skwituje to tak: to, co miało być na plus, jest na plus. Przeciętnie wyszedł angielski rozszerzony. Na rozwiązanie testu miałem tylko 45 minut. Spieszyłem się na mecz ligowy. W większości strzelałem, później wskoczyłem do samochodu i szybko na mecz. Wolę nie mówić, jak mi poszło na egzaminie.
Rozmawiał Mateusz Skwierawski