Artur Wichniarek w niemieckim Bielefeld przez kibiców tamtejszej Arminii jest tytułowany "Królem Arturem". Nic dziwnego - Polak po krótkiej i nieudanej przygodzie w Hercie Berlin i powrocie do Bielefeld, kolejny sezon ratuje Arminię przed spadkiem do 2. Bundesligi. W obecnym sezonie na osiemnaście goli strzelonych łącznie przez wszystkich piłkarzy zespołu aż dwanaście jest dziełem Polaka. Od początku sezonu Arminia okupuje dolne partie tabeli i wszystko wskazuje na to, że kolejny rok uda się jej piłkarzom uniknąć degradacji. Choć Bielefeld nigdy nie należał do potęg niemieckiej Bundesligi, trzeba przyznać, że mało który zespół Ekstraklasy dorównuje jej poziomem piłkarskim.
Za zachodnią granicą Wichniarek uznawany jest za świetnego snajpera. Kibice Arminii machają na meczach z jego udziałem flagami na wędce, a słynące ze specyficznej urody Niemki wieszają sobie plakaty z jego facjatą nad łóżkiem. W Polsce zaś jest bohaterem z innego powodu. Obecnie nam panujący trener reprezentacji, mający z dnia na dzień coraz to więcej wrogów, nie powoływał swego czasu Wichniarka do reprezentacji, mimo że był on jednym z najskuteczniejszych polskich snajperów grających za granicą. W ogóle trzeba przyznać, że Wichniarek nie miał szczęścia do selekcjonerów reprezentacji, gdyż poprzednicy Leo Beenhakkera także nie powoływali go zbyt często. Przez dziewięć lat wystąpił on w kadrze w zaledwie siedemnastu meczach. Na początku września zeszłego roku piłkarz oświadczył, iż rezygnuje z gry w reprezentacji swojego kraju, gdyż jest sfrustrowany brakiem powołań. Jednocześnie zaznaczył, że nie wyklucza powrotu, gdy zmieni się selekcjoner.
Za tą deklaracją ewidentnie kryje się szereg kompleksów "Króla Artura", który widocznie chciałby być uważany za bożyszcze w każdym miejscu na świecie. To, że w górniczo - hutniczym Bielefeld traktuje się go jak bohatera, nie znaczy, że należy mu się z urzędu miejsce w kadrze. Nie jest on pierwszym i ostatnim zawodnikiem, który mimo wysokiej formy prezentowanej w klubie, nie jest wybierany przez trenera na mecze reprezentacji. Z racji jego zarozumiałości i pychy, bo inaczej tego nazwać nie mogę, Wichniarek nie jest jednak w stanie tego samodzielnie zrozumieć.
Leo Beenhakker nie raz zaskakiwał polskich kibiców swoimi decyzjami kadrowymi. W reprezentacji nie gra regularnie Seweryn Gancarczyk, mimo że zbiera bardzo pozytywne noty za swoje występy w ukraińskim Metalist Charków. Kilka dni temu powracający po kontuzji Ireneusz Jeleń, również nie będący pupilkiem Beenhakkera, strzelił dwa gole dla francuskiego AJ Auxerre. W wywiadzie udzielonym polskim dziennikarzom zaznaczył, że w przeciwieństwie do Wichniarka, on się nigdy nie wypnie na kadrę i będzie z niecierpliwością czekał na powołanie. Jeleń wyraźnie zasugerował, że daleko mu jest do aroganckich wypowiedzi Wichniarka. Taka postawa jest godna podziwu, bo Jeleń ewidentnie pokazał w jaki sposób należy traktować grę w kadrze narodowej.
Dla piłkarza mecz w kadrze narodowej z orzełkiem na piersi powinien być zaszczytem i honorem a nie aktem wielkiej łaski. Na występ w reprezentacji zazwyczaj może aspirować tylko ten piłkarz, który w danym okresie jest w bardzo dobrej dyspozycji. Nie znaczy to jednak, że trener jest zobligowany do zatrudniania każdego, kto zalicza udane występy w swoim klubie. Sęk w tym, że selekcjoner, jak sama nazwa wskazuje, musi wybrać poszczególnych zawodników grających w zespołach o różnym stopniu ewolucji piłkarskiej, z wielu lig o odmiennym poziomie trudności. W żadnym stopniu nie broniąc Beenhakkera, bo to nie on jest bohaterem tego tekstu, zmierzam do tego, że ani kibic, ani zawodnik nie są w stanie stwierdzić, czym się kieruje trener wybierających tych, a nie innych piłkarzy do reprezentacji. Holender widocznie ma swoją wizję zespołu, do którego pewne osoby nie pasują. Ireneusz Jeleń swoimi wypowiedziami umiejętnie dał Beenhakkerowi do zrozumienia, że ma do czynienia z człowiekiem na wysokim poziomie, który z pokorą poczeka na telefon ze sztabu z dobrą nowiną.
W przeciwieństwie do niego Wichniarek sprawia wrażenie osoby, która naburmusza się na każdego, który wątpi w jego talent. Jakże jednego z najlepszych napastników niemieckiej Bundesligi można bezczelnie omijać w powołaniach? Niby dlaczego w trakcie jego ostatniej przygody z kadrą, która miała miejsce podczas meczu Polski z Czechami, Wichniarek nic znaczącego nie pokazał? Przecież on wybiegł na murawę, bo mu się należało, a nie po to, żeby trenerowi udowadniać, że powinien na niego częściej stawiać. Jeszcze nigdy zawodnik bezsensowną pyskówką nie wyszedł zwycięsko z takiego rodzaju rywalizacji z trenerem. Tym bardziej inni potencjalni następcy Beenhakkera będą mieli na względzie jego brak szacunku do Holendra i wątpię, żeby któryś z nich odważył się w przyszłości powołać do kadry tak butnego piłkarza.
Jego stwierdzenia, że nie zagra w kadrze dopóki trenerem będzie Beenhakker są pożałowania warte. Przede wszystkim nikt nikomu nie obiecuje, że będzie w tej kadrze grał, więc on z racji strzelenia dwunastu bramek w Bundeslidze ma być specjalnie traktowany? Teraz Wichniarek podpuszczany przez nachodzących go polskich dziennikarzy stwierdził, że jeśli Beenhakker nie wyobraża sobie ich spotkania bez cofnięcia uprzedniej rezygnacji, to on nie wyobraża sobie powrotu do reprezentacji. Piłkarz widocznie myśli, że to góra powinna się wybrać do Mahometa.
Wypowiedzi Wichniarka na temat jego występów w reprezentacji, czy powrotu do kraju i gry w którymś z polskich klubów są pełne arogancji i cynizmu. Piłkarz nie ukrywa swojej niechęci do Leo Beenhakkera, czym zamyka sobie definitywnie drogę do gry w kadrze. Poza tym jego zachowanie pozwala domniemywać, iż niezbyt częste powołania do zespołów prowadzonych przez poprzedników Holendra mogły wynikać z jego trudnego charakteru a nie widzimisię trenerów. Na pytanie o przenosiny pod koniec kariery do Polski każdy zasłużony w bojach na europejskich stadionach piłkarz dyplomatycznie nie potwierdza i nie zaprzecza. Tylko Wichniarek pozwolił sobie na odrobinę zarozumiałości, sugerując, że gra dla trzytysięcznej widowni wcale go nie podnieca. Widać ewidentnie, że tego piłkarza bardziej od orła na piersi interesują niemieckie banknoty euro.