Jeszcze niedawno każdy legionista w indywidualnym kontrakcie miał określoną kwotę za występ, która uzależniona była od tego, czy grał od pierwszej minuty, czy też wchodził z ławki rezerwowych. Teraz zasady gratyfikacji trochę się zmieniły, bowiem działacze Wojskowych chcą jeszcze bardziej zachęcić piłkarzy.
Od kilku miesięcy zawodnik, który przedłuża kontrakt, bądź przychodzi do klubu może liczyć na wysokie premie za występ. Jest tylko jeden warunek - Legia musi wygrać swoje spotkanie. W przypadku remisu bądź porażki oferowane pieniądze zostają w kasie. Ponadto włodarze oferują dwa miliony złotych do podziału za zdobycie mistrzostwa Polski.
- Wszystko musi mieć swoją kolejność. Nie można stawiać pieniędzy na pierwszym miejscu. Zawodnicy muszą być świadomi, że jeśli poświęcą się piłce nożnej, na pewno na tym nie stracą. Bycie dobrym zawodnikiem, od razu powoduje, że ma się pieniądze. Nigdy nie jest odwrotnie - twierdzi trener warszawiaków, Jan Urban.
Patrząc w przeszłość zmiana reguł nie dziwi. Legia to drużyna, która co rok jest wymieniana w gronie faworytów, ale częściej zawodzi. Poza tym dochodziło do absurdalnych sytuacji, kiedy zawodnik z ławki rezerwowych brał za mecz więcej aniżeli podstawowy gracz. Opowiedział o tym między innymi Artur Boruc, który jako początkujący bramkarz inkasował nawet siedem tysięcy złotych za "występ" na ławce rezerwowych.