Degradacja Boruca

Boruca atakują teraz z każdej strony. Na boisku zachowuje się jak junior, a poza nim jak bandyta wychowany w amerykańskich slumsach. Bohater ubiegłorocznych Mistrzostw Europy jest dzisiaj cieniem samego siebie. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się o zainteresowaniu Borucem wielkich europejskich marek. Dzisiaj bramkarzowi Celticu Glasgow najbliżej jest jednak na ławkę rezerwowych The Bhoys. Raczej wątpliwe, że Boruc uderzy się mocno w pierś i zaakceptuje niebotyczną karę 100 tysięcy funtów, nałożoną na niego za znokautowanie kolegi z zespołu, Aidena McGeady'ego.

W tym artykule dowiesz się o:

Burza wokół Boruca trwa i chyba powoli zaczyna przybierać formę huraganu. Coraz to nowe postaci wcześniej związane z Celticiem zabierają głos w sprawie. W obronie niespełna 29-letniego golkipera stanął były gwiazdor zespołu z Glasgow, Jackie McNamara. - Gdybym dostał taką karę, przywaliłbym trenerowi Strachanowi - mówi zawodnik. Zgoła inne zdanie ma natomiast Alan Rough, były bramkarz reprezentacji Szkocji. - Można wejść z kimś w spór, ale nie wypada się bić, w dodatku poza boiskiem - przekonuje. Boruc na dzisiaj jednak znacznie więcej przeciwników niż zwolenników.

Prawdziwy ból głowy musi teraz doskwierać Gordonowi Strachanowi. Szkoleniowiec sprowadził do klubu dobrego bramkarza za niezłe pieniądze, za co szybko wyniesiony został na piedestał. Popełnił jednak poważny błąd - zaufał jednemu człowiekowi, nie zabezpieczając się w żaden sposób. Rywal Boruca, Mark Brown, jest najwyżej jego ćwiartką, i to tą gorszą. Łukasz Załuska, jego prawdziwie realny konkurent, w Glasgow zjawi się dopiero po zakończeniu sezonu.

Niepohamowana agresja, skłonności do uczestnictwa w libacjach alkoholowych oraz słaba postawa w meczach Celticu - Boruc nie zdołał znaleźć logicznego uzasadnienia moralnej równi pochyłej, na jakiej się znalazł. Bajki o problemach osobistych kibice szybko włożyli między książki, bo nie da się ukryć, że największym problemem Boruca jest to, że tolerancja dla jego błędów w Glasgow jest wyjątkowo duża.

Z roli świetnie rokującego bramkarza, zatrzymującego najlepsze zespoły w Lidze Mistrzów, były gracz warszawskiej Legii zdegradował się do poziomu niesfornego szkodnika, który psuje atmosferę w zespole, w dodatku czuje się na tyle bezkarny, że może sobie pozwolić właściwie na wszystko. Profesjonalizm uleciał z Boruca jak powietrze z przebitego balonu, a co za tym idzie, nasz bramkarz szybko stracił zaufanie nie tylko szkockich, ale i polskich sympatyków futbolu.

Droga powrotu na szczyt jest jednak wielokrotnie dłuższa, niż ta na dno, jaką Boruc przebył w mgnieniu oka.

Komentarze (0)