Strzelił hat-tricka Bayernowi Monachium, dziś zajmuje się ogrodnictwem. Marek Leśniak marzy o powrocie do futbolu

PAP / PAP/DPA/Sven Simon / PAP/DPA/Sven Simon
PAP / PAP/DPA/Sven Simon / PAP/DPA/Sven Simon

- Pracuję w ogrodnictwie, nie wstydzę się tego - mówi nam Marek Leśniak, były reprezentant Polski. To piłkarz, który Bayernowi Monachium strzelił hat-tricka, a po jego pudle w meczu z Anglią Dariusz Szpakowski krzyczał "Aj, Jezus Maria!".

WP SportoweFakty: Jest pan trenerem szóstoligowego SpVg Olpe. Z pracy na tym poziomie da się przeżyć?
Marek Leśniak

: Gdybym zacisnął zęby i odmawiał sobie wielu rzeczy, pewnie dałbym radę. Musiałbym się naprawdę mocno uprzeć albo wydać wszystko, co kiedyś zarobiłem.

Więc czym się pan zajmuje?

- Kiedyś pomagałem przyjacielowi, który miał warsztat samochodowy. Teraz pracuję w ogrodnictwie. Nie mam z tym żadnego problemu.

To naprawdę nietypowe zajęcie dla byłego reprezentanta Polski.


- Nie muszę się wstydzić, lubię tę pracę. Nie chcę wyjść na chwalipiętę, ale moja pani domu twierdzi, że jestem najlepszy. Miałem dobrą szkołę. Mamusia wspaniale dbała o rośliny, podpatrywałem prawdziwą mistrzynię. Niemcy mówią, że nikt nie zrobi im lepszych ogródków niż ja. Jeszcze się nie spotkałem z narzekaniami. Niestety, ta praca nie trwa cały rok. Przez trzy miesiące zimy jest ciężko. Wolę jednak być na dworze niż patrzeć w monitor.

Czyli do 16:00 jest pan w ogrodzie, a później już tylko boisko?

- Czasami nawet dłużej. Kiedy trwa sezon, praca zajmuje nam naprawdę sporo czasu. Potem jadę na trening, w weekendy są mecze. Przez cały tydzień uzbierają mi się maksymalnie dwa wolne popołudnia.

To ciężka, fizyczna praca?

- Nie jest tragicznie. Można powiedzieć, że mam pod sobą czterech ludzi, którzy wykonują najgorszą robotę. Tylko ich koryguję i zajmuję się najdrobniejszymi szczegółami. Przycinanie żywopłotów, krzewów czy drzew owocowych również zostawiam sobie.

Nie tęskni pan za krajem?


- Każdy Polak tęskni za Polską, ja też. Dłużej mieszkam w Niemczech, ale miłość do ojczyzny zawsze tkwi w człowieku.

Wypada tylko życzyć powrotu.


- Szczecińscy kibice wielokrotnie mówili mi, że bardzo by chcieli Leśniaka w Pogoni. Nie było żadnych przymiarek.

W jakiej roli by się pan widział?


- Obecnie interesowałyby mnie przede wszystkim dwie: asystent albo trener od gry ofensywnej.

213 meczów w Bundeslidze, 84 na jej zapleczu, 20 w reprezentacji Polski, sześć lat w Pogoni. Co poszło nie tak?


- Zbyt długo przeciągałem koniec kariery. Chyba przez to czas na wielkie kluby europejskie minął. W półzawodowej lidze grałem nawet po 40. roku życia. Nie chciałem przerwać, bo osiągaliśmy świetne wyniki. Z SSVg Velbert mogliśmy wejść z czwartego poziomu rozgrywkowego do trzeciego, wywalczyliśmy awans, ale nasz klub nie złożył papierów licencyjnych. Nikt się nie spodziewał, że dokonamy czegoś takiego. Skorzystała Fortuna Duessledorf. Wtedy nie miałem czasu na robienie kursów, zdążyłem zdobyć papiery trenerskie II klasy.

A potem?


- Otrzymałem propozycje z klubów występujących na drugim i trzecim szczeblu w Polsce. Chciałem się uczyć w szkole trenerów PZPN. Interesowało mnie zrobienie licencji UEFA Pro, ale dałbym radę wyłącznie korespondencyjnie. Nie było mnie stać, żeby przyjechać do kraju, zapłacić za kurs i tu mieszkać.

Nie próbował pan w Niemczech?


- Dostałem się. Zdałem egzaminy kwalifikacyjne, ale miałem pecha. W tym samym czasie reprezentanci Niemiec nie musieli przechodzić żadnych testów. Wystarczyło, że chcieli zrobić licencję, a kierownictwo szkoły wpuszczało ich bez kolejki. Za pierwszym razem zgłosił się między innymi Lothar Matthaeus. W drugim roku przyszli Oliver Bierhoff, Mehmet Scholl, Juergen Koehler i kilku innych. Dwa lata z rzędu musieli redukować liczbę już zapisanych. Dwukrotnie padało na mnie. Wtedy powiedziałem, że więcej się nie będę prosił.

Niemcy o panu nie pamiętali? Bayern Monachium miał z panem sporo kłopotów.


- Gdybyśmy zapytali o to Uliego Hoenessa, Karla-Heinza Rummenigge albo nawet wielkiego Franza Beckenbauera, pewnie odpowiedzieliby, że znają niejakiego Leśniaka. Zdobyłem przeciwko nim pięć goli. Meczów z tą drużyną się nie zapomina.

Hat-tricka dla SG Wattenscheid 09 z 1993 też?


- Już przy stanie 0:0 mogłem zdobyć bramkę na 1:0. Minąłem rywali, ale uderzyłem zbyt mocno. Niestety, zemściło się. Marcel Witeczek przerzucił naszego bramkarza. Potem Carsten Wolters zrobił piękny zwód i zobaczył, że stoję wolny. Wykończyłem prawą nogą. Po przerwie wyszliśmy na prowadzenie. Znów podał mi Wolters, wskoczyłem między trzech, ograłem Thomasa Helmera i uderzyłem płasko lewą nogą. Raimond Aumann nie zdążył się położyć i piłka przeleciała mu pod brzuchem. Bayern walnął nam jeszcze dwie bramki, ale w ostatniej minucie wyrównałem na 3:3. Bodaj Uwe Tschiskale przedłużył głową w moim kierunku, a obrońca i bramkarz się zawahali. Nie wiedzieli, który ma interweniować, więc wbiegłem.

Pan to z kartki przeczytał?


- Mówiłem, że Bayernu się nie zapomina. Czasami, jak mnie bierze na wspominki, szukam sobie tego meczu w Internecie i oglądam.

Po takim spotkaniu pewnie był pan bogiem dla mieszkańców Wattenscheid.

- Miałem darmowe jedzenie w pewnej włoskiej restauracji. Oj długo mogłem się tam stołować...

Mówi się, że piłkarze bawarskiego giganta mają w Niemczech specjalny status.


- Tak było, jest i będzie. Jeżeli w reklamie zagrali zawodnicy Schalke 04 i Bayernu Monachium, to piłkarz z Gelsenkirchen otrzymał dziesięć razy mniej. Pokazywać go też będą też znacznie rzadziej. Większość Niemców nie lubi Bayernu, ale kiedy ten zespół gra - patrzą wszyscy.

Podczas meczów z nimi czuć wielkość?


- Widać, że ci ludzie grają w klubie, który liczy się na skalę europejską. Dają odczuć, że są lepsi. Piłkarze Bayernu są kochani albo znienawidzeni.

Stefan Effenberg w książce "Niepokorny" pisał, że miał w szatni kilku gburów, a największym był Lothar Matthaeus.


- Kiedyś do bardzo dobrego grania w piłkę nie potrzebowaliśmy bardzo wysokiego poziomu IQ. Teraz musisz umieć przynajmniej ładnie się wysławiać. Trzeba uważać, bo zaraz na głowę wejdą dziennikarze. Robert Lewandowski też występuje w Monachium, ale gburem bym go nie nazwał.

Martwi pana delikatny spadek jego formy?

- To żaden spadek. Robert nie jest maszyną. Każdy ma prawo do kilku słabszych meczów w roku. Wystarczy nie strzelić bramki trzy razy z rzędu i zaczynają mówić, że do głowy uderzyła woda sodowa. Sam byłem napastnikiem, znam ten problem doskonale.

Myśli pan, że powodem może być zmęczenie? "Lewy" ma już w nogach 49 spotkań.

- Bardzo rzadko siedział na ławce albo był zmieniany. Nie wiem, czy znajdziemy wielu zawodników, którzy graliby częściej. Organizm też potrzebuje odpoczynku.To sprawa nie tyle Roberta, co reszty zespołu. Oni po prostu stracili błysk. Jeśli go odzyskają, Lewandowski znowu będzie strzelał gola za golem.

W ostatnim czasie Robertowi zarzucano, że więcej uwagi poświęca machaniu rękami i dyskusjom z sędziami.

- Ludzie są przyzwyczajeni do tego, że otwierają gazetę i czytają w niej o kolejnym golu Polaka. Trzy mecze z rzędu nie ma go na liście strzelców, a oni już zaczynają się zastanawiać, o co chodzi. Jeżeli prasa będzie chciała się po nim przejechać, zrobi to. Ale tutaj ludzie wiedzą, że to nie jest słaby piłkarz. Nikt tak nie mówi.

Do Euro wszystko będzie dobrze?

- Jest jeszcze trochę czasu. Jeżeli wszyscy inni będą zdrowi, to Lewandowski na pewno nas nie zawiedzie. Możemy na nim polegać, choć sam wszystkiego nie zrobi.

Niemcy obawiają się naszej reprezentacji?


- Mają taki charakter, że nie czują strachu. Są faworytami, jak zawsze. Jeśli chodzi o naszą kadrę, z grupy wyjść powinniśmy. A potem osiągniemy tyle, ile kot napłacze. Oczywiście żartuję. Wiele zależy od tego, na kogo trafimy. Mistrzami Europy nie zostaniemy, ćwierćfinał będzie sukcesem.

[b]Rozmawiał Mateusz Karoń

[/b]

Zobacz wideo: #dziejesienazywo: Afera w Ekstraklasie wyjaśniona. Gorący komentarz prezesa. "To nie może się powtórzyć"

Źródło: WP SportoweFakty

Źródło artykułu: