Przed meczem z Olimpią Grudziądz ekipa Rozwoju Katowice zanotowała trzy kolejne zwycięstwa i nie tylko opuściła ostatnią pozycję w ligowej tabeli, ale znacznie zbliżyła się do strefy gwarantującej utrzymanie na zapleczu Ekstraklasy. W starciu z pogrążoną w kryzysie Olimpią to gospodarze wydawali się być faworytami, ale musieli uznać wyższość rywali.
Grudziądzanie do meczu przystąpili mocno zmobilizowani i od pierwszego gwizdka byli stroną dominującą. - Przed meczem powiedzieliśmy sobie, że decydująca może być determinacja. Było to bardzo ważne, trzeba przyznać że Olimpia przyjechała maksymalnie zmobilizowana. My mieliśmy swój plan na ten mecz i szkoda, że w pierwszej połowie po tym, jak wytrzymaliśmy napór Olimpii, nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji. Dwie sytuacje miał Filip Kozłowski, ale się nie udało - przyznał Mirosław Smyła.
Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, a w drugiej wciąż dominowali grudziądzanie i w 76. minucie dopięli swego. Wówczas gola zdobył Adam Banasiak. Kibice zgromadzeni na trybunach mieli pretensje do szkoleniowca, który długo nie decydował się na przeprowadzenie zmian. - W drugiej połowie prędzej czy później wydawało się, że bramka wpadnie. Mówiąc szczerze, był taki ważny moment, w którym wszyscy się zastanawiali czy jest to dobry moment na robienie zmian. To mi najbardziej utkwiło w pamięci. Po strzeleniu bramki wszyscy są mądrzejsi. To ustawienie, w którym graliśmy do momentu utraty gola było naszym optymalnym - tłumaczył Smyła.
Katowiczanie w starciu z grudziądzanami nie mieli zbyt wielu argumentów. W dodatku w ostatniej minucie stracili drugiego gola. Bramkarz Bartosz Soliński wyszedł w pole karne rywali przy stałym fragmencie gry, ale piłkę przechwycili goście i Banasiak po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów skierował ją do pustej bramki. - Olimpia podyktowała warunki, była niesamowicie skoncentrowana, by zdobyć gola, ryzykowała i stąd pojawiły się nasze sytuacja. To nie była słabość Rozwoju, a jakość piłkarska Olimpii. Drugi gol był konsekwencją ryzyka pójścia bramkarza w pole karne w ostatnich sekundach - stwierdził Smyła.
Mecz mógł się ułożyć inaczej, gdyby w pierwszej połowie Filip Kozłowski wykorzystał co najmniej jedną z dwóch stuprocentowych sytuacji. Jednak w obu przypadkach gracz Rozwoju strzelił obok słupka. - Kozłowski sam o tym dobrze wie, można by zliczać jego sytuacje bramkowe. Gdyby miał skuteczność Lewandowskiego, to mielibyśmy 30 punktów. To jest chłopak na dorobku i mam świadomość, że trzeba z nim będzie popracować. Mamy tutaj specjalistę od napastników, który opiekował się Arkiem Milikiem i obiecał, że potrenuje z Kozłowskim, bo chłopak ma potencjał - przyznał Smyła.
Już w pierwszej połowie z powodu kontuzji boisko opuścić musiał filar defensywy Rozwoju - Przemysław Gałecki. - Bardzo poważnie naciągnął już uszkodzony mięsień łydki. Szkoda, bo to był taki moment, że w parze stoperów graliśmy na zero z tyłu i musieliśmy wycofać tego zawodnika. Mógł wejść Kopczyk, ale zadałem mu pytanie czy jest w stanie grać przez 70 minut i nie do końca był pewny. To jest doświadczony zawodnik i nie było widać tej pewności siebie - zakończył trener Rozwoju Katowice.