Kiedy polskie dzieci przegrywają wyścig ze swoimi rówieśnikami z Zachodu

 / Michał Stańczyk/Cyfrasport/Newspix.pl
/ Michał Stańczyk/Cyfrasport/Newspix.pl

- Nasze dzieci są takie same jak te z Zachodu, ale robimy wszystko co możemy by były upośledzone ruchowo - mówi Maciej Kruk, znany trener młodzieży, który pracował m.in. w Escoli Barcelona i Legii Warszawa, a obecnie w warszawskim klubie AFK Legion.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Drużyna narodowa awansowała na Euro 2016. Dlaczego cały czas szukamy problemu?

Maciej Kruk: Dlatego, że chcemy uczestniczyć w takich imprezach regularnie. Jak będziemy po macoszemu traktować pracę u podstaw, zaniedbamy okres "złotego wieku", gdzie kształtujemy koordynację, szybkość, następnie wytrzymałość oraz siłę, nie będziemy w stanie przygotować kolejnego Lewandowskiego. Można mówić, że Holendrzy, Anglicy nie wychowują teraz. Ale ile razy my weszliśmy do Euro, a ile Holendrzy? My czasem możemy awansować, ale to przypadek. Anglicy już zmienili system totalnie. Jeśli mówimy, że Niemcy nie mają Lewandowskiego, a my mamy i do tego Milika, jest to nie na miejscu. Jeśli przeanalizujemy tych zawodników, którzy są w pierwszej reprezentacji, to widać, że oni podążali drogą niestandardową.

Choćby Robert Lewandowski, któremu ktoś doradził by robił wszystko odwrotnie niż reszta.

- Ale też Kamil Glik czy Grzegorz Krychowiak podążali drogą antysystemową. Cały świat rozumie, że praca 20 lat temu, a dziś to ogromna różnica.

Z czego to wynika?

- Z trybu życia. Dzieci inaczej funkcjonowały w swoim środowisku kilkanaście lat temu, inaczej dzisiaj a jeszcze inaczej będą funkcjonowały w przyszłości. Szczególnie duże aglomeracje mają to do siebie, że tak prozaiczne czynności ruchowe jak chodzenie, bieganie czy spędzanie czasu na świeżym powietrzu, chociażby podczas przerw szkolnych, są ograniczone do minimum.

Dlaczego?

- Niestety w tym już jest dużo naszej winy. Nauczycieli, trenerów czy rodziców. W szkołach obserwuje się tendencję do minimalizmu bo tak jest wygodniej. Nauczyciele są pod ogromną presją ze strony rodziców. Kiedyś jeśli była negatywna informacja na mój temat, to rodzic mnie nie pytał jakie jest moje zdanie, tylko jasno przyjmował stanowisko wspólne z nauczycielem. Dzisiaj zawód ten ulega totalnej dewaluacji. Na każdym kroku podważany jest autorytet.

Dziś dzieci traktuje się bardziej po partnersku, to chyba nic złego.

- Zgadza się, w wielu sytuacjach tak, ale trzeba brać pod uwagę, iż w porównaniu do dorosłych brakuje im doświadczenia i nie potrafią wyciągać wniosków. Dziecko nie ma tego w naturze. Natomiast posiadają zdolność wyobraźni i kreatywności czasem wykorzystując to w niewłaściwym kierunku. Kluczowi zawodnicy, którzy są dziś w kadrze, często wcześnie zaliczyli "drogę zagraniczną", która pokazała im wcześnie co mogą zrobić, żeby się rozwinąć. Tu pojawia się różnica. U nas dziś traktuje się piłkę nożną jako sport rekreacyjny. Zajęcia dwa razy w tygodniu, do tego dość krótkie. Ci, którzy wyjechali za granicę, zostali nauczeni, że ciężką pracą mogą osiągnąć swój cel. Jeśli na pewnym etapie nauczą się pracy, to nawet jeśli nie będą w przyszłości piłkarzami, mogą z powodzeniem wykonywać inne zawody. Świat zmierza w kierunku upośledzenia społecznego, we wszystkim chcemy nasze dzieci wyręczać, wszystko podawać na tacy, a z drugiej strony oczekiwalibyśmy od nich samodzielności po osiągnięciu pełnoletności. Tak to nie działa.

Futbol jako sport społeczny.

- Tak, ci ludzie będą często podejmować ważne decyzje w swoich zawodach i przede wszystkim życiu codziennym. Być może w przyszłości będą decydować o działaniach dużych przedsiębiorstw lub o losach naszego Państwa. Dajmy im tę możliwość, możliwość nabywania doświadczeń. Nie zamykajmy ich w klatce.

Mamy dziś problem z wychowaniem poprzez sport?

- Dziecko ma naturalną potrzebę ruchu na 4 godziny dziennie. Dlatego jeśli ktoś mówi, że 6, a nawet 8 godzin treningu tygodniowo to zbyt dużo, to jest to nieprawda. A to dlatego że dziś dzieci nie spędzają dużo czasu na powietrzu, w ruchu. Dziś jest era komputerów, tabletów. I to jest atrakcja.

Nie można więc powiedzieć, że polskie dzieci rodzą się upośledzone ruchowo?

- Nie, ale my im stwarzamy takie warunki, które je upośledzają. Dziś wychowanie dziecka to grupa rówieśnicza, kolosalna rola rodziców i szkoła. Jeśli te trzy ogniwa nie będą ze sobą współpracowały, nie osiągnie się sukcesu. Problem polega na tym, że dziś jest ogromna protekcja rodzica dotycząca zwykłych prostych czynności życiowych.
[nextpage]Na przykład?

- Moim znajomi śmieją się ze mnie, że my jesteśmy od wiązania butów. Bo dziś dzieci mają permanentnie rozwiązane buty. Rodzic nie ma czasu nauczyć dziecka tak prostej rzeczy, więc robi to za nie dając negatywny komunikat: "Znowu masz rozwiązane buty". Często chłopcy przychodzą na zajęcia, a mama lub tata niesie torbę. Witam ich i mówię do rodzica: "Zapraszam na trening". To jest powszechne, bo tak jest łatwiej. Proces nauki jest zbyt trudny i wymaga poświęceń - rodzica i dziecka. Nie widzimy celu który jest dalej tylko stosujemy rozwiązanie doraźne bo jest szybsze. Potrzeba 10 prób aby nauczyć dziecko wiązać buty co oznacza 10 razy 5 minut, a więc strata czasu. Problemem jest sposób wychowania. I my jako trenerzy też mamy na to ogromny wpływ. Jeśli nie będziemy czegoś zmieniać w naszym małym otoczeniu, to nie zmienimy niczego globalnie.

Trzy tygodnie po konferencji dla trenerów (15.11 m.in. z Michałem Probierzem, Jackiem Magierą) robicie też konferencję dla rodziców. Dlaczego to ważne?

- Tak, zresztą zamierzamy robić to regularnie, bo rodzic w procesie szkolenia odgrywa ogromną rolę. Wiele klubów izoluje rodzica, często nieświadomego, na okres trwania zajęć.

Krzyczy, podważa zdanie trenera, wywiera niepotrzebną presję na dziecko.

- Ok, ale to działanie doraźne. Bo dziecko w klubie spędza może 3 godziny dziennie i to kilka razy w tygodniu. Więcej czasu spędza z rodzicami. Dlatego doszliśmy do wniosku, że dobry jest model holenderski kiedy to rodzic jest pierwszym trenerem. A więc trzeba go traktować jak partnera, edukować i rozmawiać. Musi mieć świadomość granicy między rodzicem a trenerem, ale musi też mieć wiedzę. Edukacja rodziców jest tak samo ważna jak edukacja trenerów, a na etapie szkolenia wstępnego nawet ważniejsza niż edukacja dzieci. Wiele czynników mówi o tym, że do okresu dojrzewania większość decyzji podejmują rodzice. I muszą mieć świadomość, że niektóre działania powodują szkodę. Więc organizujemy taki projekt w powiązaniu z otwartym turnieje mikołajkowym, który odbędzie się 5 grudnia w Warszawie. Nazwa jest nieco kontrowersyjna i zachęcająca do refleksji: ”Presja, oczekiwania i zagrożenia - jak Ty trenujesz własne dziecko”. Chcemy pokazać różne aspekty, również te pozornie mniej istotne jak właściwa regulacja tornistra, pozycja w ławce szkolnej czy oczywiście nieodpowiednio dobrane obuwie. I w końcu dietetyka, szczególnie ważna na Mazowszu. Bo dziecko ma potrzebę ruchu 3-4 godziny dziennie. A tego zwykle jest zdecydowanie mniej. Plus podstawowe nawyki żywieniowe, co może dziś zrobić każdy przy niewielkim nakładzie pracy a ma to ogromny wpływ na rozwój.

Czy nie jest jednak przesadą to traktowanie rodziców jako nieświadomych?

- Jak mówiliśmy, dzieci rodzą się takie same. Potem powstają różnice. Również wynikające z trybu życia. Przykładowo Mazowsze ma 5,5 miliona ludzi. Jest to więc ogromna populacja, gdzie powinno być wiele talentów. Tyle, że według badań 32 procent dzieci ma nadwagę. Dwukrotnie więcej niż w województwie śląskim.

To przez "wiązanie butów"?

- Tak, między innymi dlatego. Dziś rodzice wyręczają we wszystkim dzieci. Duża aglomeracja miejska, ogromna protekcja rodziców, mało możliwości ruchu, dużo innych, statycznych atrakcji.

Czyli ten przeklęty komputer.

- Konsole, iphony, ipady i tak dalej. Ale to nie zwalnia nas z obowiązku dostarczenia dzieciom możliwości ruchu.

Wróćmy do treningu. Mówi pan 6 czy 8 godzin tygodniowo, ale większość najmłodszych piłkarzy trenuje dwa razy w tygodniu i trenerzy uznają, że to wystarczy.

- Zgadza się tylko, że poza zorganizowanymi zajęciami dzieci zwykle się nie ruszają. I tu tracimy dystans do Zachodu.

Ile zatem dziecko trenuje dziecko w klubie w Polsce, ile tracimy do dziecka na przykład angielskiego.

- Przygotowywałem kiedyś porównanie 10 akademii na przykładzie 10-latka. Były to akademie z Anglii, Niemiec, Holandii, Hiszpanii, Portugalii, ale też Karpaty Lwów oraz jedna z akademii duńskich, Aarhus, która odnosiła sukcesy w rywalizacji z zagranicznymi klubami. Na pytanie "czy polskie dzieci są mniej zdolne", można by pójść na łatwiznę i odpowiedzieć, że tak, bo wypadają w tej rywalizacji słabo. Ale jeśli zadasz sobie pytanie "dlaczego tak jest?", nie będzie to już tak proste. Wiemy, że nie chodzi o populację, tu nie ma wielkiej zależności. Okazuje się, że jeśli porównamy nas do krajów rozwiniętych piłkarsko i cywilizacyjnie, nasi 10-latkowie ćwiczą od 100 do 120 godzin rocznie mniej. Przy czym trzeba zaznaczyć, że trening na Zachodzie jest bardzo urozmaicony. Oprócz klasycznego treningu występują również elementy sprawności ogólnej w postaci sportów walki czy chociażby symulacja gry ulicznej. To jeden trening tygodniowo, gdzie aktywność trenerów jest znikoma. Zawodnicy sami wybierają składy i grają ze sobą.

W jakim celu, przecież dzieci same mogą grać na podwórkach.

- Wybrałem się kiedyś na wycieczkę po Warszawie i zobaczyłem jedynie puste boiska. Na jednym była informacja o zorganizowanych zajęciach z instruktorem. I nikogo na tych zajęciach nie było. W dużych aglomeracjach futbol uliczny nie istnieje. I to klub musi zorganizować. Przykładowo nasz klub robi to poprzez trening. Ostatnio chłopcy musieli stworzyć sobie drużyny, przyprowadzić kolegów. Trenerzy mieli przygotować boiska i odmierzać czas. W sumie 2 i pół godziny grania dla każdego. Jak klub tego nie zrobi, to po prostu nie będzie gry w piłkę, bo stare czasy już nie powrócą.
[nextpage]Z drugiej strony często używany jest argument, że dziecko może się znużyć.

- Tutaj ogromna rola trenerów, nauczycieli czy instruktorów. Trzeba przygotować zajęcia tak aby były atrakcyjne i absorbujące uwagę dziecka. Nie można doprowadzić do sytuacji zmęczenia psychicznego. Tyle, że 2-3 godziny w tygodniu to czysta rekreacja.

Wiele drużyn tak trenuje, choćby Legia Warszawa.

- Stąd ta liczba 100-120 godzin różnicy rocznie.

Może zabrzmi to naiwnie, ale to jest aż tak dużo?

- Bardzo dużo jeśli spojrzymy na to w kategoriach całego procesu szkolenia, który nie trwa rok czy dwa. To liczba, która na pewnym etapie będzie nie do nadrobienia. Przykładowo Ajax Amsterdam do 13 roku życia trenuje bardzo dużo. Układ mięśniowy dzieci jest nierozwinięty, nie można mówić o efekcie przetrenowania. Kontrolowane jest to aby zajęcia były urozmaicone, żeby trening sprawiał radość. Kiedy chłopiec wchodzi w okres dojrzewania jednostka treningowa schodzi z 2,20 do 1,5 godziny. A potem gdy okres dojrzewania się kończy znów wracają do większej liczby godzin.

Czyli dochodzimy do tego, że 6-letnie dziecko w Polsce i Holandii jest takie samo, ale gdy wchodzą w okres dojrzewania jest tu już kolosalna różnica?

- Dokładnie. Przy okazji turnieju „Legia Cup” miałem okazję obserwować zachodnie kluby. U nas często jest tak, że po przyjeździe na turniej polskie drużyny robią spacer ale już nie trening. A zachodnie odwrotnie, nie ma czasu do stracenia. Przyjeżdżają i trenują. I obserwując ten trening zobaczyłem ogromną różnicę między sposobem poruszania się.

Nawet w porównaniu do Legii?

- Tak. Gołym okiem widać sprawność ogólną, łatwość poruszania się, przemieszczania się. Tak jakbyś oglądał obraz na fantastycznym komputerze i zaraz na drugim, gdzie na ekranie widać piksele.

W czym to się przejawia?

- Przede wszystkim płynność ruchu, ale też proste rzeczy - jak dziecko się przewróci, jak szybko wstaje. U nas często od razu jest opieka, mama biegnie zza linii. A dziecko samo wstaje. Jestem zwolennikiem kontrolowanego ignorowania. Bo dziecko jest inteligentne. Zawsze szuka atencji i testuje granice. Wyznaję zasadę, że w tym przypadku dziecko się uczy na swoich doświadczeniach.

Forsuje pan tezę, że należy rozdzielić futbol rekreacyjny od, nazwijmy to, profesjonalnego. Tymczasem prywatne akademie spełniają ważną rolę w procesie szkolenia.

- Ok, ale działania komercyjne mają inny cel. Nie chcą wychowywać przyszłych piłkarzy.

To oczywiste, po prostu wypełniają lukę. Przykładowo u mnie w Otwocku jest Football Academy, które działa z Lechem, są przedszkola Legii Warszawa i jest SocaTots. A dodatkowo próbuje wejść grupa Football Kids. Jest popyt.

- I to powinno działać równolegle. Ci, których umiejętności będą przewyższały umiejętności grupy rówieśniczej, muszą iść wyżej. Grupa zawodników będzie potrzebowała większej ilości godzin, zajęć o innym charakterze, ukierunkowanych. Nie można mówić, że ten obszar działań komercyjnych zastąpi obszar działań profesjonalnych.

Czyli musi być lokalny duży klub z profesjonalną bazą, trenerami na najwyższym dostępnym poziomie.

- Tak, musi być to klub który ma wszystkie szczeble, zaplecze w postaci drużyny młodzieżowej i drużyny rezerw oraz pierwszą drużynę. Rekreacja ruchowa to pierwszy krok. Musi być rozgraniczenie na sport, który byłby obszarem ogólnodostępnym - amatorska piłka nożna dzieci oraz akademie które muszą spełniać kryteria, jak odpowiednia ilość jednostek, odpowiednie kwalifikacje trenerów, odpowiednia baza. I dopiero to da możliwość znacznie łatwiejszej pracy i stworzy lepsze możliwości rozwoju dzieci.

Wszyscy mówią Akademie, ale właściwie co to zmieni?

- Przykładowo jest chłopiec, któremu jest wygodnie być w Ursusie, nie chce przyjść do Legii. Jest najlepszy w drużynie, może się rozwijać w swojej drużynie. Bo trener uświadamia mu, że tam nie będzie najlepszy. A zadaniem trenera jest stworzyć jak najlepsze warunki dla rozwoju dziecka. Tworzy się drabina.

Ale musi być różnica w poziomie między profesjonalną akademią a małym lokalnym klubem.

- Jest. Amatorskie szkółki dziś rywalizują z profesjonalnymi i to nie jest dobre dla nikogo. Pomiędzy jednymi i drugimi jest zbyt duża różnica. Jeśli zespół gra 10 spotkań w rundzie i w 8 spotkaniach jest różnica 20 bramek to jest problem.

Tyle, że wciąż nie wpływa to na poziom piłkarzy na dole drabiny.

- Bo to akademie powinny dbać o rozwój mniejszych klubów.

To co mówił Richard Grootscholten, były dyrektor akademii Zagłębia. Duże kluby mają wiedzę.

- Powinny mieć jednak nie zawsze tak jest. W idealnym świecie akademie powinny podlegać pod związek.

Ale to prywatne przedsiębiorstwa.

- Tyle że każdy związek jest odpowiedzialny za system rozgrywek w danym regionie. Dopóki tego nie rozgraniczymy, dopóty będzie parcie małych klubów na wynik. Trener jedzie do Lecha i muruje bramkę, bo inaczej dostanie 20 goli. To nikomu nie służy. Chodzi o to, że w interesie akademii jest dbanie o to, aby mniejsze kluby pracowały w odpowiedni sposób. Jeśli w każdym większym ośrodku w kraju będzie akademia, to ona będzie miała obowiązek współpracy z mniejszymi klubami jak to jest chociażby w przypadku akademii Schalke. Wszyscy pytają na czym polega fenomen ich akademii? W obecnym sezonie na 31 osobową kadrę pierwszej drużyny 13 zawodników stanowią wychowankowie.

Czyli mały klub jako "dostawca towaru".

- Tak, ale muszą wiedzieć jaki mają obszar działań, muszą współpracować z klubami.

I tu kolejny temat. Wynagrodzenie za szkolenie. Przykład Krystiana Bielika, który w najważniejszym okresie dla siebie szkolił się w klubie z Konina, ale ten klub nic dziś z tego nie ma. A powinien mieć ten regularny wpływ. To prowadzi do ukrywania talentów a nie do pchania ich wyżej. Małym klubom nie opłaca się współpraca.

- I w tym pytaniu jest odpowiedź. Jak wpływać na poprawę jakości szkolenia? Choćby przez zmianę przepisów, określenie zasad podziału ekwiwalentu i wszelkich korzyści płynących z takiej współpracy.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Źródło artykułu: