Artur Sobiech miał być napastnikiem numer dwa lub nawet trzy. Członkowie sztabu szkoleniowego Hannoveru mówili nam przed sezonem w nieoficjalnych rozmowach, że jeżeli Polak chce grać w podstawowym składzie, to musi znaleźć inną drużynę. W klubie już go wtedy nieco skreślili, mając w pamięci jak często łapie kontuzje i jak długo próbuje zmienić status wiecznego rezerwowego. W zasadzie tylko fizjoterapeuta Hannover 96 Edward Kowalczuk wierzył, że z piłkarza będzie jeszcze klasowy snajper.
Początek sezonu potwierdził, że Sobiech musi swoje wyszarpać. Nasz zawodnik wchodził na boisko w końcówkach meczów. Nawet z czwartoligowym rywalem w pucharze kraju zagrał tylko osiem minut. Do pierwszego składu wskoczył nagle. Z dwóch powodów. Hannover zaczął sezon fatalnie. Przegrał dwa z trzech meczów strzelając tylko dwa gole. Coś trzeba było zmienić. A nasz zawodnik był skuteczny w sparingach. Na początku września zdobył chociażby cztery bramki z Germanią Egestorf (6:0).
Polak przez pięć lat gry w Hannoverze nie wywalczył sobie mocnej pozycji. W zasadzie nigdy nie był graczem wiodącym. Trenerzy widzieli go głównie w roli jokera. Jego rozwój zahamowały liczne kontuzje prawego i lewego kolana. Zawodnik nawet nie chce o tym wspominać.
- Za mną kolejny uraz, wyleczyłem go, zapominam i walczę dalej o pierwszy skład. Na hasło kontuzje odpowiadam: zapominamy - mówił przed rozpoczęciem sezonu.
Piłkarz w okresie przygotowawczym zaliczył wszystkie treningi. W końcu nie zmaga się ze zdrowiem.
- Dotąd Artur wykorzystał mniej więcej 60 procent swojego potencjału. Ma ogromne rezerwy. Wszyscy czekamy aż odbije się od dna - mówi Edward Kowalczuk. To polski fizjoterapeuta H96 odbudował formę zawodnika po ostatniej kontuzji kolana. Dziś Sobiech jest już w stanie zagrać cały mecz, co nie zdarzyło się mu od początku października 2014 roku.