Prezes Zbigniew Boniek chce mieć wszystko pod kontrolą. Kiedy w środę wizytował stadion, interesował go każdy szczegół, nawet sposób montażu tak zwanego gniazda, czyli miejsca, na którym siedzi osoba kierująca dopingiem kibiców. Dużo wcześniej PZPN spotkał się też z przedstawicielami stowarzyszeń fanów Legii i Lecha. Bezpieczeństwa pilnować będzie dwustu policjantów - więcej niż przewiduje ustawa o organizacji imprez masowych. Wszystko ma być zapięte na ostatni guzik, być może trawa będzie dziś rano malowana na zielono, a odrzutowce rozpylą jodek srebra nad Warszawą, żeby nie padał deszcz, bo dach będzie otwarty.
[ad=rectangle]
Oczywiście, Boniek mówi, że się nie boi. I że w przygotowaniach, które trwały od stycznia nie może być żadnego błędu. To jednak nie jest prawda, rok temu na Narodowym w finale grały Zagłębie Lubin i Zawisza Bydgoszcz, w tym roku zmierzy się Legia z Lechem, o czym w styczniu nikt nie wiedział. Zobaczymy dziś najsilniejsze drużyny ekstraklasy, ciągle walczące o mistrzostwo, ale jednocześnie drużyny, których kibice się nienawidzą. Boniek jest inteligentny i musi się bać, sam przecież lubi używać popularnego we Włoszech powiedzenia, że matki głupich ciągle są w ciąży.
9 tysięcy miejsc za jedną z bramek zajmą kibice Lecha, za drugą - Legii. Pozostałe trybuny nazywane są neutralnymi, ale policja szacuje, że 80 procent ludzi, którzy posiadają na nie wejściówki wspierać będzie drużynę z Warszawy, 20 - z Poznania. Czyli zamiast neutralnych, mogą być zapalne. Czy to wina PZPN? Nie bardzo, trudno było wymyślić lepszy model sprzedaży biletów.
- Kiedy my walczyliśmy o Puchar Polski robiło się to "przy okazji", często drugim składem, bo najważniejsza była liga. Teraz ten mecz wywołuje wielkie emocje, wreszcie zyskał właściwą mu rangę - mówił mi Piotr Włodarczyk, były napastnik Legii. Przeniesienie na stałe meczu finałowego na Stadion Narodowy to świetny ruch Bońka i PZPN. Tak naprawdę żaden obiekt w Polsce nie jest przygotowany na tego typu wydarzenia, więc wybrano ten w stolicy, na którym gra reprezentacja. Stadiony klubów ligowych mają sektory dla gości, ale to najwyżej dziesięć procent pojemności. W przypadku tego spotkania miało być po równo i to, że Narodowy nie posiada płotów nie czyni go wyjątkowym. Na mecz Legii z Lechem, w którym kibice obu drużyn mieliby równą liczbę biletów nie jest gotowy Wrocław, Gdańsk, Poznań, Kielce, Białystok ani Bełchatów. To wielka próba, sprawdzian czy Polska jest jeszcze w Europie B, czy już nie mamy się czego wstydzić.
Jakub Kwiatkowski, rzecznik prasowy PZPN, mówił w programie "Dwójka sędziowska", że organizatorzy chcieliby, aby dzisiejszy meczy był Pucharem Normalności. Stadion Narodowy w krótkim czasie czekają trzy próby - za cztery tygodnie finał Ligi Europejskiej, w czerwcu mecz Polska - Gruzja, ale to właśnie dzisiejsze spotkanie jest najtrudniejsze dla organizatora. Nie ma co powoływać się na przykłady z Zachodu, na finał w Berlinie, bo zobaczyć kibiców Bayernu i Borussii idących wspólnie na stadion w Monachium to nic nowego. W Polsce, jeśli się uda, będzie to wydarzenie bez precedensu.
Prezes Boniek pytany często na Twitterze komu będzie kibicował w danym spotkaniu, odpowiada: sędziemu. To ja dzisiaj będę kibicował Bońkowi. Jeśli ten mecz przebiegnie bez zakłóceń, a wieczorem będę mógł bez strachu wyjść do restauracji, pomyślę, że przynajmniej w tym elemencie jesteśmy w piłkarskiej Europie. Jeśli nie - UEFA może przenieść finał gdziekolwiek, nawet do Doniecka.
[b]Michał Kołodziejczyk
Włodarczyk: W końcu ten puchar wraca do tego, że każdy chce go zdobyć
[/b]
Źródło: sport.wp.pl