Japońska policja zaprasza mnie na test - rozmowa z Krzysztofem Kamińskim

Od paru tygodni Krzysztof Kamiński, były bramkarz Ruchu Chorzów, przebywa w Japonii. Z II-ligowym Jubilo Iwata zacznie wkrótce walkę o awans. Specjalnie dla nas dzieli się wrażeniami z pobytu w Azji.

W tym artykule dowiesz się o:

W latach 90-tych w wielu polskich domach mali chłopcy zasiadali przed telewizorem i z rozdziawionymi buziami oglądali popisy Tsubasy, Kojiro czy braci Tachibana. Między słupkami niesamowitymi interwencjami popisywali się Wakabayashi czy Wakashimazu. Japońska bajka "Kapitan Jastrząb" robiła prawdziwą furorę.
[ad=rectangle]
Jednym z tych chłopaków, który marzył o karierze na miarę serialowych bohaterów, był kilkuletni wówczas Krzysztof Kamiński. W jego przypadku życie napisało zaskakujący scenariusz. Zimą zamienił chorzowski Ruch na japońskiego drugoligowca Jubilo Iwata (niegdyś triumfatora Azjatyckiej Ligi Mistrzów). Teraz sam będzie niczym Wakabayashi czy Wakashimazu.

- Oczywiście, że ich oglądałem - rozpoczyna rozmowę z naszym serwisem. - A skoro o bajkach mowa, przy okazji dowiedziałem się tutaj, że popularne w Polsce Muminki były współpracą fińsko-japońską - uśmiecha się.

24-letni bramkarz przebywa w Japonii od trzech tygodni. Obecnie jest z drużyną na zgrupowaniu w Kagoshimie. To miasto na wyspie Kiusiu, w pobliżu którego położony jest wulkan Sakurajima. Dodajmy: aktywny wulkan.

Takie zdjęcie - zrobione z hotelowego pokoju - "Kamyk" wrzucił na Twittera.

Michał Fabian: Inny kontynent, kawał drogi od domu. Sam pan mówił o szoku po otrzymaniu oferty z Japonii. A jednak ją pan przyjął. Co o tym zadecydowało?

Krzysztof Kamiński: Pierwsze zapytanie pojawiło się tuz przed świętami Bożego Narodzenia, konkrety - w okolicach Nowego Roku. Miałem wiele obaw co do tego pomysłu i byłem nawet bliski zrezygnowania z tego kierunku. Jednak po wielu rozmowach z agentami, którzy ten transfer przeprowadzali, zainteresowałem się tym pomysłem. Wyszukałem wiele informacji o Japonii, o kulturze, przede wszystkim o poziomie piłkarskim w tym kraju. W tym miejscu muszę podziękować Radkowi Kucharskiemu, skautowi Legii, za to, że podzielił się ze mną swoją wiedzą.

A jak pan przekonał rodzinę, która ponoć bardzo się o pana martwiła i nie chciała nigdzie puszczać?

- Najpierw byli w szoku, potem oswajali się z tym. Zadawali pytania, byli ciekawi tego, co zastanę na miejscu. Od początku do końca podchodzili do tego dość sceptycznie. Jednak jeśli po 2-3 miesiącach zobaczą, że jestem zadowolony, to im też zrobi się lżej na sercu.

Mówiąc żartobliwie, po pana transferze Ruch stracił nie jednego, a dwóch pracowników. Słyszałem, że pana dziewczyna, która pracowała w dziale marketingu chorzowskiego klubu, wkrótce dołączy do pana w Japonii. Miała wątpliwości, czy może wspierała pana w tej decyzji?

- Natalia wybiera się do Japonii, chce zobaczyć, jak to tu wszystko wygląda. Spędzi trochę czasu ze mną i wróci do Polski. Gdy usłyszała o propozycji transferu, nie zajmowała bardzo konkretnego stanowiska. Uznała, że to jest moja decyzja. Gdy jednak już ją podjąłem, to w każdej chwili mnie wspierała.

Inna kultura, inne zwyczaje. Ten wspomniany szok nadal panu towarzyszy, czy może aklimatyzacja przebiega sprawniej niż pan przypuszczał?

- Oczywiście, kultura i zwyczaje są inne, trzeba się do tego przyzwyczaić i nauczyć, jak zachowywać się w konkretnych sytuacjach. Jednak nie stanowi to problemu, bo na obcokrajowców patrzy się tutaj pobłażliwym okiem i wiele się wybacza.

Co pana najbardziej urzekło albo zdumiało w Kraju Kwitnącej Wiśni? A może coś przeraziło?

- Urzekło mnie to, jak wszystko dokładnie jest zaplanowane i równie skrupulatnie egzekwowane. Jeżeli na przykład pociąg odjeżdża o godzinie 12, to naprawdę o tej 12 odjedzie. Nie ma mowy o jakimkolwiek poślizgu. Jedyne, co mnie w jakimś stopniu przeraża, to japońskie pismo. Gdy coś nie jest napisane również po angielsku, to nie ma szans żebym odgadł, co to jest lub co to oznacza.

Na początku pobytu w Japonii umieścił pan na Twitterze zdjęcia z testów medycznych. Pielęgniarka musiała wejść na stołeczek, żeby pana zbadać. Na czym polegały te testy?

- Na początku niczym szczególnym nie różniły się od tych w Polsce. Standard - krew, rentgen, EKG, USG itp. Jednak ich ostatnim punktem była szczegółowa kontrola zakresu ruchomości stawów, ogólnej mobilności. Z tym spotkałem się pierwszy raz.

Jak traktują pana Japończycy?

- Są bardzo życzliwi, bardzo się interesują. Pytają, czy mogą mi pomóc w czymkolwiek, czy czegoś potrzebuję. Na każdym kroku oferują wsparcie. Podobnie jest w zespole. Wszyscy zaczepiają i zagadują z uśmiechem na ustach.
[nextpage]
Jak spędza pan wolny czas?

- Na razie nie mam go za dużo. Stale trenujemy dwa razy dziennie, do tego mam do załatwienia sprawy formalne związane z moim pobytem. Oczywiście nie robię tego sam. Zajmuje się tym pracownik klubu, ale - koniec końców - pewne dokumenty to ja muszę podpisać. Albo fizycznie być przy ich składaniu.

Ale w Tokio na wycieczce już pan był.

- Tokio zwiedziłem, bo przed badaniami miałem dwa-trzy dni wolnego i postanowiłem to wykorzystać. Wielka metropolia. Ilość ludzi i tłok - oszałamiający.

Tomasz Frankowski, który grał w Nagoi, wspominał, że z Japonii zapamiętał właśnie straszny tłok i pośpiech. Miał wrażenie, że wszyscy gdzieś się spieszą.

- W Tokio rzeczywiście ludzie stale za czymś gonią, ale Iwata jest dużo spokojniejszym miejscem, pewnie dlatego, że jest zdecydowanie mniejsza od stolicy (liczba mieszkańców to ok. 172 tys. - przyp. red.). Znajduje się na przedmieściach znacznie większego miasta - Hamamatsu.

Kibice w Japonii czymś pana zaskoczyli?

- Byłem na meczu upamiętniającym zmarłego przed rokiem Daisuke Oku. Atmosfera była naprawdę świetna. Doping trochę się różnił od tego w Polsce, ale kibice dali się słyszeć przez większość spotkania. Z tego, co mi mówiono w klubie, na 18-tysięczny stadion - oczywiście w zależności od meczu i rywala - przychodzi minimum 10 tysięcy.

Inny z polskich piłkarzy, który grał w Japonii, Piotr Świerczewski zwracał uwagę na fakt, że klub przydziela zawodnikowi z zagranicy człowieka do pomocy. Już pan wcześniej wspomniał, że ma takowego asystenta.

- Nie mogę narzekać. W klubie są osoby zatrudnione tylko i wyłącznie do pomocy obcokrajowcom. Tłumacz jest w każdej chwili do mojej dyspozycji. Od momentu, gdy przyleciałem do Japonii, otoczono mnie opieką. I tak jest do dziś. Również podczas treningu jest osoba, która tłumaczy mi poszczególne ćwiczenia, to, czego oczekują trenerzy. Z takimi rzeczami nie ma najmniejszych problemów.

Rozumiem, że Japończycy stanęli na wysokości zadania także w sprawach mieszkaniowych i motoryzacyjnych?

- Dostałem mieszkanie w Iwacie, docelowo pewnie przeniosę się do Hamamatsu, ale na początku, gdy jeszcze nie odnajduję się w nowym miejscu, wolałem mieszkać bliżej klubu. Różnica jest taka, że do Hamamatsu mam... 10 minut autem.

Jaki to model samochodu?

- Miałem do wyboru kilka kolorów Toyoty Prius, ludzie przywiązują tu straszną uwagę do ekologii (ten model Toyoty reklamowany jest jako najbardziej ekologiczne auto - przyp. red.). Czekam jednak, aż wyjaśni się sprawa z moim prawem jazdy. Wyrobiłem sobie polskie, międzynarodowe prawo jazdy, ale okazało się, że w Japonii w teorii jest uznawane, a w praktyce policja chce, żeby obcokrajowcy przeszli uproszczony test. Problemów z tym być nie powinno, wiec to kwestia kilku dni po zakończeniu obozu.

Wspomniał pan, że trochę przeraża pana japońskie pismo. Zamierza pan nauczyć się tego języka? Czy może angielski w zupełności wystarczy?

- Jeśli chodzi o język japoński, to na razie przyswoiłem sobie pojedyncze słowa, przydatne podczas gry, a także kilka zwrotów pomocnych w życiu codziennym. Z każdym dniem jest lepiej. Angielski w większości przypadków wystarcza, a gdy coś trzeba przetłumaczyć na japoński, to mam się do kogo zwrócić.

A może Daisuke Matsui, grający w 2013 roku w Lechii Gdańsk, czasem się do pana odezwie po polsku?

- Matsui to naprawdę świetny gość. Rozmawiamy czasem o tym, co dzieje się w Polsce, bo widać, że pobyt w Lechii ciepło wspomina. Mamy ze sobą dobry kontakt, jest tu bardzo szanowany. Jednak jeśli chodzi o język polski, to... niewiele pamięta.

Sezon w drugiej lidze japońskiej rusza w marcu. Zobaczymy Krzysztofa Kamińskiego w bramce?

- Gdy przechodziłem do Iwaty, jasno powiedziano, że klub szuka bramkarza do grania, ale nigdzie nie ma nic za darmo. Muszę udowadniać na treningu, jak i w meczu, że nie pomylono się co do mojej osoby. W kadrze jest jeszcze 28-letni bramkarz, który głównie bronił w zeszłym sezonie. I jeden młodszy. 20-latek. Wszyscy w klubie chcą powrotu do pierwszej ligi i na tym się teraz skupiamy. Mam pewne ambicje, które chciałbym spełniać. Jestem dobrej myśli, czuję się tu dobrze. Mam nadzieję, że moja kariera teraz nabierze rozpędu.

Komentarze (0)