Choć Legia zamierza walczyć o mistrzostwo i Puchar Polski, coraz więcej znaków na niebie wskazuje, że jednak stołeczny zespół więcej zawodników straci niż pozyska. Oczywiście ilość nie zawsze znaczy jakość, ale akurat w przypadku Legii ilość może przełożyć się na jakość.
Pierwszym i największym osłabieniem Legii będzie odejście Aleksandara Vukovica. Charyzmatyczny Serb swoje odejście zapowiadał zaraz po fiasku rozmów o przedłużeniu kontraktu jeszcze na początku rozgrywek. Ostatnio co prawda mówił, że wszystko wyjaśni po ostatnim meczu w tym roku, ale najprawdopodobniej zdania nie zmieni i Jan Urban straci zawodnika, na którego zaangażowanie mógł zawsze liczyć.
Nieco inaczej wygląda sprawa Brazylijczyka Edsona. O jego odejściu powiedziano już niemal wszystko. Prawda wygląda tak, że ostatni rok spędził głównie w gabinetach lekarskich. Jednak nawet przed kilkoma tygodniami zdobywając bramkę z rzutu wolnego pokazał, że mocne i precyzyjne uderzenie to coś czego się nie zapomina. Za tymi strzałami warszawscy kibice jeszcze nie raz zatęsknią, ale trzeba zrozumieć też działaczy, którzy wypłacali pieniądze z tytułu jednego z najwyższych kontraktów w Legii, a w zamian dostawali niewiele. Nie bez znaczenia (choć nikt oficjalnie tego nie przyznaje) jest też wiek Edsona, który raczej kłóci się z polityką transferową warszawskiego klubu.
O ile brak tych dwóch zawodników będzie zauważalny, zupełnie inaczej wygląda sytuacja pozostałych piłkarzy "na wylocie". Z zespołem żegna się bezbarwny Piotr Bronowicki. Najprawdopodobniej Legię opuści też Marcin Smoliński, który chce regularnie grać, a w Warszawie takiej możliwości nie ma. Warszawscy kibice modlą się również o odejście słynnego już hiszpańskiego trio. Oni zawiedli najbardziej. W szczególności Mikel Arruabarrena, który miał być rasowym snajperem, a w lidze nie zdobył ani jednej bramki. Jednak hiszpański napastnik - podobnie jak jego rodak Inaki Descarga - dostanie szansę wykazania się również na wiosnę. Bardzo możliwe, że takowej szansy nie otrzyma ostatni ze wspomnianej trójki - Tito.
A więc po ewentualnym pozbyciu się tych zawodników dyrektor sportowy Mirosław Trzeciak będzie musiał się sporo napocić, aby do Legii sprowadzić zawodnika, który będzie prawdziwym wzmocnieniem. Zadanie jest o tyle trudne, że na ten cel nie będzie miał pieniędzy. Właściciele klubu nie wyłożą wielkich funduszy na zimowe zakupy, a kasy nie zasilą również pieniądze z ewentualnych transferów Rogera, Dicksona Choto czy Takesure Chinyamy. W tej sytuacji pozostaje poszukać piłkarza bez obowiązującego kontraktu. I daleko szukać nie trzeba. Nieco ponad 100 kilometrów od Warszawy, w Bełchatowie na sygnał z Legii od przeszło dwóch lat czekał Tomasz Jarzębowski. W jego sercu warszawski klub ma zawsze pierwszeństwo, a po wygaśnięciu jego obecnej umowy nie będzie większych problemów z transferem. I będzie to chyba jedyne wzmocnienie Legii - Trzeciak co jakiś czas dementuje kolejne doniesienia o wielkich transferach za setki tysięcy euro. No chyba, że to zasłona dymna po tym gdy w letnim okienku zapowiadał hit transferowy, a zapowiedzi te okazały się być bez pokrycia.