Od początku sezonu Łukasz Madej imponował dobrą dyspozycją w barwach Górnika Zabrze. Doświadczony zawodnik należał do liderów formacji ofensywnej drużyny z Roosevelta, miał udział w większości zdobytych przez zabrzan bramek, choć on sam nie trafiał do siatki.
[ad=rectangle]
Przełamanie nastąpiło w sobotniej potyczce zabrzan z Górnikiem Łęczna. Madej w drugiej połowie pojedynku z lubelską ekipą dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, zapewniając swojej drużynie cenne trzy punkty. - Rzadko trafiałem do siatki, ale wcześniej miałem inne zadania. Zawsze mówiłem, że jeśli będę grał bliżej bramki, to zacznę trafiać do siatki - zauważa pomocnik śląskiej drużyny.
Na dublet ustrzelony na boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej Madej czekał... ponad dziesięć lat. Po raz ostatni sztuka ta udała mu się 8 maja 2004 roku. - Grałem wtedy w barwach Lecha Poznań. To był mecz wyjazdowy, akurat z Górnikiem Łęczna. Leży mi ta drużyna. Nie zdziwię się jak przed rewanżem zabronią mi wjazdu do miasta - śmieje się Madej.
Krótko po zdobyciu drugiej bramki doświadczony pomocnik opuścił boisko. - Miałem siły, żeby jeszcze grać, ale taka była decyzja trenera i muszę ją uszanować. Tak samo jak chłopaków, którzy siedzą na ławce i czekają na swoją szansę. Ja w tym meczu zrobiłem już swoje i mogłem zejść z boiska z czystym sumieniem, a ci którzy weszli za mnie nie byli gorsi - przekonuje 32-latek.
- Siłą naszej drużyny jest to, że mamy szeroką i wyrównaną kadrę. Grać może każdy i tak naprawdę różnica na boisku nie będzie widoczna. Cieszymy się, że za ciężką pracą wykonaną latem osiągamy dziś dobre wyniki. Na pewno jednak drzemią w nas jeszcze spore pokłady możliwości i to nie nasze ostatnie słowo - zapewnia gracz 14-krotnych mistrzów Polski.