"Kiełbasa" już nie taka dobra

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Piechna poszedł w ślady Radosława Matusiaka i Marcina Chmiesta, choć różni się od nich pod jednym zasadniczym względem – jest sporo starszy. Może się okazać, że niegdyś popularnemu w Polsce "Kiełbasie” może zabraknąć czasu, by zdążyć przypomnieć o sobie komukolwiek.

"Grzegorz Piechna – ligi duma hej, ligi duma hej” - tak niegdyś podśpiewywali sobie wszyscy chyba kibice w Kielcach. Urodzonemu w Opocznie zawodnikowi kariera układała się dość regularnie. Aż sześciokrotnie był najlepszym strzelcem w pięciu ligach, począwszy od klas okręgowych, a skończywszy na starej pierwszej lidze. Został doceniony przez trenera Pawła Janasa, który powołał go do kadry na mecz towarzyski z Estonią w Ostrowcu Świętokrzyskim. "Kiełbasa” wszedł na boisko w drugiej połowie meczu, a na trzy minuty przed zakończeniem spotkania ustalił wynik na 3:1. Wydawało się, że podchodzący pod "trzydziestkę” zawodnik najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Wydawało się.

Uchodzący za prostego człowieka Piechna, pomagający teściom w przerzucaniu węgla w ich gospodarstwie, urzekł kibiców właśnie tym, skąd pochodził i czym się zajmował. Był pracownikiem zakładów mięsnych, gdzie po raz pierwszy nazwano go "Kiełbas”. W Kielcach dodano jego pseudonimowi literkę "a”, i tak już pozostało.

W pewnym momencie Grzegorzem Piechną zainteresowało się angielskie Birmingham City. Napastnik odrzucił jednak ofertę z Wielkiej Brytanii i wybrał kierunek wschodni. Podpisał 3-letni kontrakt z Torpedo Moskwa, by spróbować swoich sił w innej lidze niż polska. - Potrzebowałem zmiany otoczenia, a przy okazji odłożę sobie jakieś pieniądze na skarpetki - mówił żartobliwie. Przenosiny do Rosji były jednak początkiem końca tego utalentowanego zawodnika.

W Torpedo zdobywanie bramek nie przychodziło mu już tak łatwo, jak przez kilka lat w Polsce. Nie mógł znaleźć uznania w oczach trenerów, a ze względu na limity obcokrajowców musiał wielokrotnie oglądać spotkania swojego zespołu z wysokości trybun. Mimo dziesięciokrotnie wyższych zarobków niż w naszym kraju nie mógł zaliczyć do udanych swojego pobytu w Moskwie. Postanowił wrócić do Polski, by odbudować formę i powrócić na szczyt, na którym bez wątpienia nie tak dawno jeszcze się znajdował.

Ale Piechnie zabrakło instynktu strzeleckiego, jakim wcześniej imponował wszystkim. Siedem meczów w barwach łódzkiego Widzewa to było zbyt mało, by choć raz wpisać się na listę strzelców. Mimo dwóch stuprocentowych okazji nie zdołał strzelić gola nawet swojemu byłemu klubowi – Koronie, co spotkało się ze sporą krytyką, lawiną spływającą na Piechnę w ostatnim czasie. W końcu i w Łodzi podziękowano "Kiełbasie”, tłumacząc, że nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań.

Propozycja z bułgarskiego Spartaka Warny dla zdeprymowanego Piechny mogła być dla niego wybawieniem. Tymczasem z transferu nic nie wyszło i 32-letni dziś napastnik wylądował w warszawskiej Polonii. Tam popadł w poważne konflikty z działaczami. Najpierw posądzony został o rasistowskie zachowania względem kolegi z zespołu, Braina Obema, a następnie obrazę Jerzego Klockowskiego, prezesa klubu. "Kiełbasa” przesunięty został do drugiej drużyny i jego kariera utkwiła w martwym punkcie.

Przez kilkanaście lat kolejne szczeble kariery aż na sam szczyt Piechna pokonywał z zadziwiającą regularnością. Gdy już osiągnął apogeum (przynajmniej w skali krajowej), z równie sporą dokładnością degradował się, aż w końcu trafił na samo piłkarskie dno. Nikomu nawet przez chwilę nie przemknęłoby dziś przez myśl, by zaśpiewać słynne "Grzegorz Piechna, ligi duma hej”, tak jak to dawniej bywało.

Źródło artykułu: