Chelsea Londyn musiała pokonać Paris Saint-Germain 2:0 i cel ten zrealizowała. Decydujący o awansie gol padł jednak dopiero w końcówce po akcji Cesara Azpilicuety i strzale Demby Ba. Gdy piłka wpadła do siatki, Jose Mourinho pobiegł do narożnika boiska, lecz nie po to, by fetować razem z zawodnikami. - Nie, to nie była radość. Wiedziałem, że zostały jeszcze trzy minuty i doliczony czas gry, więc pobiegłem powiedzieć Fernando i Dembie, jak powinni się ustawić. Gdyby obaj dalej grali z przodu, byłoby to zbyt ryzykowne - przyznał "The Special One".
W drugiej połowie przy jednobramkowym prowadzeniu The Blues Mourinho zdecydował się posłać do boju dwóch napastników - obok Ba na murawę wszedł Fernando Torres. - Powiedziałem drużynie, że to spotkanie nie może zakończyć się wynikiem 1:0. Zdecydowaliśmy się podjąć ryzyko, by zdobyć drugą bramkę, ale braliśmy pod uwagę, że wskutek tego PSG wyrówna na 1:1 - wyjaśnił.
[wrzuta=5ayFyseZTUS,gladbacher88]
- Ani przez chwilę nie przestaliśmy wierzyć. Zawodnicy walczyli do ostatniej kropli potu i dawali z siebie wszystko. Kwartet obrońców był doskonały, pomocnicy walczyli jak lwy, a atakujący potrafili stwarzać sytuacje. Nawet gdyby nie udało się strzelić drugiego gola, byłbym dumny z mojego zespołu - przyznał szkoleniowiec.
Czy awans Chelsea do najlepszej "4" Ligi Mistrzów jest powodem do euforii? - Świetnie jest znaleźć się w półfinale, zwłaszcza po odrobieniu dwubramkowej straty z pierwszego meczu, ale dla naszego klubu nie jest to epokowe osiągnięcie. W szatni nikt nie skakał ze szczęścia. Były dwie minuty radości i po sprawie - wyjawił "Mou".
W półfinale londyńczycy najprawdopodobniej nie będą uważani za faworyta. - Na pewno zagramy przeciwko potentatowi i obecnie nie ma dla mnie znaczenia, kto nim będzie. Real, Barcelona, Atletico, Bayern czy Man Utd - wszystko jedno, i tak szykuje się bardzo ciężka przeprawa - stwierdził.