GKS wygrał w Krakowie po pięknym golu Mateusza Kupczaka z 18. minuty. Kiedy młody pomocnik gości trafił do siatki Pasów, kibice przyjezdni zaśpiewali: "Co wy robicie? Tyszanie, co wy robicie?", a po końcowym gwizdku w mniej wybredny sposób próbowali uświadamiać podopiecznych Piotra Mandrysza, że zabrali awans zaprzyjaźnionemu klubowi.
- Przyjechaliśmy zaprezentować się z dobrej strony i myślę, że nam się to udało. W pierwszej połowie było wiele emocji: gospodarze dwa razy trafili w naszą poprzeczkę, a po drugiej stronie dwie świetne interwencje Pilarza i poprzeczka po strzale Mańki. W drugiej połowie Cracovia nas zdominowała, ale udało się przetrwać to oblężenie. Jestem świadom tego, o co grała Cracovia. Przykro mi, bo to dwa zaprzyjaźnione kluby, ale to sportowa rywalizacja - mówi opiekun GKS-u i dodaje: - Za reakcję kibiców nie możemy odpowiadać. Z racji tego, że są zaprzyjaźnieni z kibicami Cracovii, sercem byli za Cracovią. Dla nas ten mecz nie miał takiego ciężaru gatunkowego, ale chłopcy grają o swoją przyszłość. 12 piłkarzom kończą się kontrakty, być może któryś z nich zasili Cracovię. Trudno powiedzieć im, żeby nie grali dobrze. Trudno mi oceniać reakcję kibiców. W piłkę się gra i wszystko się rozstrzyga na boisku.
Mandrysz przyznał, że w jego bogatej karierze zawodniczej zdarzyło mu się, że kibicom zespołu, w którym występował nie spodobał się wynik jego drużyny, ale miało to miejsce w całkiem odmiennych okolicznościach.
- Kiedy grałem w Pogoni, graliśmy mecz z Wisłą Kraków w 1994 roku - trenerem Wisły był Orest Lenczyk - i przegrywaliśmy do przerwy 0:1 po cudownym strzale Marca i kibice Pogoni głośno mówili, co o nas sądzą, bo myśleli, że odpuszczamy. Po przerwie strzeliliśmy trzy gole, pokazaliśmy, że gramy sportowo, przyczyniając się niestety do spadku Wisły z ekstraklasy. Ale taki jest sport - raz się jest zwycięzcą, a raz pokonanym - puentuje trener tyszan.