Hejterzy znajdą się zawsze - rozmowa z Piotrem Kuklisem, zawodnikiem Arki Gdynia

Piotr Kuklis nie ukrywa, że po remisie z Cracovią odczuwa mały niedosyt. Jednocześnie broni też rozgrywek, w których występuje. - Pierwszoligowe mecze niekiedy przewyższają te z Ekstraklasy - uważa.

Mateusz Michałek: Mecz z Cracovią obejrzała rekordowa liczba kibiców. Trzeba przyznać, że to trochę inny wymiar I ligi.

Piotr Kuklis: Każdy chciał być na meczu przyjaźni, więc taka liczba widzów nie dziwi. Zresztą w Gdyni to normalne. Na nasze spotkania zawsze przychodzi po kilka tysięcy, żywiołowo dopingujących kibiców. Nie było więc jakiejś kolosalnej różnicy w porównaniu z innymi spotkaniami. Po prostu jesteśmy do tego przyzwyczajeni.

Kibice, telewizja, tradycje obu klubów, fantastyczna bramka pańskiego kolegi...

- ...Rzeczywiście zapachniało Ekstraklasą.

Naprawdę pokusiłby się pan o stwierdzenie, że takie spotkanie obecnie mogłoby się odbyć w Ekstraklasie?

- Oczywiście, że tak. Nie raz powtarzałem, że niektóre pierwszoligowe spotkania wyglądają dużo lepiej od tych ekstraklasowych i je przewyższają. Zarówno piłkarsko, jak i pod względem samej otoczki.

Czyli taki mecz to dobra reklama I ligi, na którą wielu wciąż narzeka i mówi, że mimo wszystko daleko jej do elity?

- Zaraz, zaraz, rozgrywkami, w których niejako mierzą się obie ligi jest Puchar Polski. W zeszłym sezonie doszliśmy w nim do półfinału. Walczyliśmy i odpadliśmy dopiero z Legią, czyli późniejszym zdobywcą trofeum. W tym, sporo krwi Śląskowi Wrocław napsuła Flota Świnoujście. Te, czy kilka innych spotkań pokazało, że aż tak wielkiego dystansu między ligami nie ma. A, jak to się teraz mówi, hejterzy znajdą się zawsze. Tacy ludzie w każdej sprawie są na nie. Osobiście mam zupełnie inne zdanie.

Zapomniał pan choćby o Olimpii Grudziądz, z której w Poznaniu śmiali się tylko przed dwumeczem.

- Dokładnie, to jest kolejny dowód na to, o czym mówię. Znalazłoby się ich jeszcze więcej.

Wracając do meczu z Cracovią, zazdrościł pan trochę trafienia Marcinowi Radzewiczowi? Bo pański dorobek bramkowy w tym sezonie jest marny.

- Nie było żadnej zazdrości, cieszyłem się z całą drużyną. Moje statystyki nie są zadowalające, ale do końca sezonu zostało jeszcze trochę czasu. Postaram się jeszcze udowodnić, że potrafię być skuteczny, ale od razu mówię, że nie celuję w jakąś konkretną liczbę bramek.

Nie ma co ukrywać, że to krakowianie mogą być bardziej zadowoleni z remisu. Zasłużyli w ogóle na niego?

- To my mieliśmy dużo więcej klarownych sytuacji. Cracovia rozgrywała, nieźle jej to wychodziło, ale praktycznie nie stwarzała sobie okazji. Prócz tej, po której trafili do siatki, w zasadzie nie pokazali nic pod naszą bramką. Czujemy niedosyt, że nie udało się zdobyć kompletu punktów.

W akcji, po której strzelili wam bramkę zabrakło koncentracji? Może po pierwszej połowie poczuliście się zbyt pewnie?

- W żadnym wypadku. Nawet w przerwie powtarzaliśmy sobie, że Cracovia jest bardzo niebezpieczną drużyną i musimy grać tak, jakby było 0:0. Będziemy jeszcze analizować to spotkanie. Bramki najczęściej są wynikiem błędów, to normalne. Pomyłki są i będą częścią każdego sportu. Inna sprawa, że naprawdę mogliśmy wykorzystać swoje sytuacje.

W tejże przerwie chyba nieźle, a przynajmniej lepiej popracował też szkoleniowiec rywala.

- Każda drużyna ma lepsze i gorsze momenty. Cracovii ten lepszy przytrafił się akurat wtedy, gdy my mieliśmy gorszy. Wykorzystali chwilę, bo przecież później wróciliśmy do ładu i nie pozwoliliśmy im rozwinąć skrzydeł.

Trener Sikora tłumaczył pańską zmianę brakiem siły... To prawda?

- Zgadza się, mieliśmy nakreśloną taką taktykę, że razem ze Zwolińskim mieliśmy ten mecz naprawdę mocno wybiegać. Zresztą to normalne. Jemu żaluzje opadły wcześniej, mi nieco później. Dałem z siebie wszystko, ale dobrze, że trener mnie zdjął.

Taka Cracovia, jak z meczu z wami zasługuje na powrót do Ekstraklasy?

- To bardzo ciekawa drużyna i jak najbardziej na to zasługuje. Jedno spotkanie nie może o wszystkim decydować. Liga jest długa i w każdym meczu trzeba wykazywać się swoimi umiejętnościami. My sami szanse na awans zaprzepaściliśmy w rundzie jesiennej, ale oczywiście nie składamy broni i walczymy dalej.

Źródło artykułu: