Sebastian Staszewski: Cztery bramki w trzech meczach Bundesligi i tytuł najlepszego piłkarza w Niemczech w sierpniu, to widocznie jeszcze za mało, aby dostał pan powołanie do reprezentacji Polski?
Artur Wichniarek: - Od momentu przyjazdu Beenhakkera do Polski zdobyłem w Niemczech ponad 30 bramek. Dobra gra pozwala mi być podstawowym piłkarzem mojego zespołu. Bez nazwisk, ale pewni zawodnicy nie zdobyli nawet trzeciej części mojego dorobku. To mówi samo za siebie.
A więc jak to jest z tym Arturem Wichniarkiem i próbą promowania go poprzez występy w reprezentacji Polski?
- Ja nie muszę się nigdzie promować, bo o mnie świadczą moje mecze i bramki w Bundeslidze. Beenhakker mówi, że ktoś chce mnie wypromować przez kadrę? No więc przed Mistrzostwami Europy mówiło się, że prawie wszyscy piłkarze niemal na pewno pozmieniają kluby na lepsze. Wszyscy byli prawie pewni, że nagle mocne zespoły zechcą naszych reprezentantów. Po EURO okazało się, że kilku naszych piłkarzy usiadło na ławce rezerwowych w swoich drużynach, a awans sportowy zaliczył jedynie Darek Dudka. Wichniarek nie potrzebuje promocji przez reprezentację Polski. Jak powiedziałem: moją wizytówką są bramki w Bundeslidze i dobre noty wystawiane przez niemieckie gazety.
Kiedy zadeklarował pan, że rezygnuje z gry w reprezentacji, Beenhakker zachował się mało elegancko. Holender zareagował agresywnie jakby czuł, że traci grunt pod stopami?
- Dokładnie. Poza tym jak mówiłem - z tej kadry ostatnio nikt oprócz Dudki się jeszcze nie wypromował. A już szczególnie nikt nie załatwi sobie transferu takimi meczami jak ostatnie spotkanie ze Słowenią.
Czemu Beenhakker doszukuje się spisku w pańskim przypadku?
- Tego właśnie nie wiem. Gdybym chciał się na siłę wypromować nie rezygnowałbym przecież z kadry. To nie trzyma się spójnej całości, prawda? Beenhakker zaczyna topić się we własnym sosie. Ja nie chcę bawić się w żadną wojnę i w jego gierki. Zrezygnowałem właśnie po to, żeby uniknąć głupich komentarzy w stylu tego ostatniego. Nie mam 19 lat, żeby cieszyć się samą obecnością w gazetach.
Więc rozmawiać z obecnym selekcjonerem kadry też już pan nie zamierza?
- Mam klasę i nie będę się maczał w tym bagienku. Najlepszą moją odpowiedzią na te oszczerstwa będzie moje milczenie. Tylko w tym wywiadzie chcę ostatecznie wyjaśnić pewne kwestie. Kolejnych wypowiedzi na ten temat nie chcę udzielać. Dziennikarze, którzy znają się na piłce wiedzą, co się dzieje. Moim komentarzem są bramki w jednej z najsilniejszych lig Europy. Jeżeli mam się jeszcze gdzieś wypromować, to w lidze a nie w prywatnym holenderskim folwarku Beenhakkera.
Może "Don Leo" chciał zasugerować jakieś nieczyste gierki pańskiego menedżera - Andrzeja Grajewskiego?
- Zarzuty Beenhakkera są śmieszne. Powiem tak: po wyjeździe z Polski nie miałem podpisanej umowy z żadnym menedżerem. Moim przyjacielem i doradcą w sprawach piłkarskich jest Andrzej Grajewski. Przecież to właśnie Grajewski pomagał Smudzie wprowadzać Widzew do elitarnej Champions League. Zawsze mi pomagał i nigdy się nie zawiodłem na nim. Nie wierzę, że on macza palce w jakichś ciemnych gierkach reprezentacji. Zresztą, wypowiedź Beenhakkera potwierdziła słuszność moich twierdzeń.
W Arminii działacze i koledzy nie byli zdziwieni, że mimo dobrej gry tak regularnie jest pan pomijany przy powołaniach do reprezentacji narodowej?
- Jasne, że byli. Nie byli natomiast zdziwieni moją decyzją. O rezygnacji z gry w kadrze Beenhakkera, nie w kadrze Polski, rozmawiałem z rodziną i była to decyzja przemyślana.
Czyli ma pan jeszcze nadzieję na grę z "orzełkiem" na piersi?
- Tak, ale nie u Holendra. Żaden trener nie będzie musiał mnie prosić o grę, wystarczy powołanie. Bramkami w Niemczech będę chciał się pokazać kolejnemu selekcjonerowi. Może ten następny mnie dostrzeże? Może nie zawsze wychodziło mi wszystko, ale się starałem. Już jednak po sprawie. Decyzja została podjęta.