- Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Nasza kiepska passa u siebie trwa już pięć miesięcy. Fajnie wyglądała inauguracja w Chorzowie, ale po wpadce z Polonią znów musimy się maksymalnie zmobilizować. Stracone punkty trzeba będzie odrobić w Zabrzu - przyznał Hubert Wołąkiewicz.
Porażka z Czarnymi Koszulami (0:1) była czwartą z rzędu jeśli chodzi o domowe spotkania Kolejorza. Czy presja w stolicy Wielkopolski jest aż tak paraliżująca? - Myślę, że nie tu tkwi problem. Rywal oddał w zasadzie jeden strzał. Perfekcyjny, ale jeden. Szybkie otwarcie wyniku umożliwiło gościom grę z kontry, zaś my biliśmy głową w mur. Po przerwie trochę pozmienialiśmy w swoim ustawieniu i wyglądało to już lepiej. Pojawiło się sporo sytuacji, lecz żadnej z nich nie wykorzystaliśmy. Tak naprawdę nie mamy nic na swoją obronę. Fakty są takie, że przegraliśmy następny mecz na własnym stadionie i to bardzo boli - dodał.
Czy lechici spodziewali się, że na lewej obronie Polonii zagra Daniel Gołębiewski, a cała formacja będzie złożona z aż pięciu zawodników? - Jeśli chodzi o pozycję Gołębiewskiego, to tego nie zakładał chyba nikt. Natomiast liczebność defensywy Czarnych Koszul nie była dla nas żadnym zaskoczeniem. W takim ustawieniu ekipa z Warszawy grała też przeciwko Lechii Gdańsk, więc byliśmy na to przygotowani. Mimo to daliśmy sobie wbić gola, a w pierwszej części mieliśmy problem z rozmontowaniem tych zasieków. Po zmianie stron było trochę lepiej, ale niestety piłka za nic w świecie nie chciała wpaść do siatki - stwierdził Wołąkiewicz.
Mimo niepowodzenia w ostatniej kolejce, poznaniacy nie czują strachu przed kolejnym starciem z Górnikiem. - Na pewno zdążymy się uporać z nieskutecznością. Skoro w Chorzowie potrafiliśmy strzelić cztery bramki, a przeciwko Polonii stworzyć mnóstwo sytuacji, to w Zabrzu może być tak samo. Mam nadzieję, że pokażemy się tam z dobrej strony i będziemy konsekwentni. Na wyjazdach spisujemy się naprawdę solidnie i oby tak pozostało - powiedział.
Dla Lecha najgorszym fragmentem pojedynku z Polonią był pierwszy kwadrans. W tym okresie Czarne Koszule dominowały i zdobyły decydującego gola. Czy podopieczni Mariusza Rumaka dali się zaskoczyć? - Rywala mieliśmy dobrze rozpracowanego. Początek nie miał tak wyglądać, to my mieliśmy zaatakować wysoko. Niestety nie wyszło. Pogubiliśmy się, pozwoliliśmy przeciwnikowi na zbyt wiele i jakby tego było mało, straciliśmy jeszcze bramkę. Czarne Koszule znalazły się w komfortowej sytuacji. Mogły się cofnąć i spokojnie czekać na kontrę. Natomiast my zostaliśmy zmuszeni do ataku pozycyjnego. Tak bywa w futbolu. Czasem stwarzasz dziesięć okazji i przegrywasz z przeciwnikiem, który oddał jeden strzał - zaznaczył Wołąkiewicz.
Czy T-Mobile Ekstraklasa jest tak wyrównana, że wystarczy sobie dobrze ułożyć spotkanie i to już gwarantuje sukces? - Bramka otwierająca wynik dla każdego jest pozytywnym bodźcem. Wtedy schodzi z ciebie presja i gra ci się łatwiej. Dobry przykład mieliśmy w Chorzowie. Po zdobyciu gola na 1:0 i dołożeniu drugiego tuż przed przerwą, Ruch był już bardzo rozbity. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet przy niekorzystnym początku powinniśmy wygrywać domowe mecze. Nie przystoi, żeby drużyna o takich aspiracjach jak Lech nie potrafiła przez pięć miesięcy zwyciężyć u siebie - dodał 28-letni defensor.
Dlaczego faworyci rozgrywek mają tak ogromne problemy z udowadnianiem swojej wyższości nad rywalami? - Nie ma co ukrywać, klasowy zespół poznaje się po tym, że umie odwrócić losy meczu. To jest bardzo ważne zwłaszcza w europejskich pucharach. Trener nas uczula, iż bez względu na przebieg rywalizacji musimy grać konsekwentnie. Stwarzamy sytuacje, niestety nie zawsze potrafimy przełożyć to na bramki - zakończył Wołąkiewicz.