Marcin Ziach: Po serii trzech porażek z rzędu nadeszło przełamanie. O przyczynach waszej słabej formy krążyły już mity.
Tomasz Jarzębowski: To głównie dziennikarze rozdmuchali całą sprawę i podburzali kibiców, że gramy tak po to, żeby zwolnić trenera Nemca. Chcieliśmy w ostatnim meczu pokazać, że to nieprawda i udało nam się dopiąć swego. Dobrze byłoby teraz ten wynik powtórzyć w meczu z Sandecją, żeby ostatnim sceptykom zamknąć usta.
Nagła zapaść formy może jednak być zastanawiająca.
- Żeby to zrozumieć trzeba wziąć pod uwagę to, co działo się w klubie latem. Pożegnało się z Arką kilku kluczowych zawodników, a aspiracje klubu diametralnie się zmieniły. Dziś nikt nie mówi w Gdyni o walce o awans. Mamy zakończyć sezon w strefie 5-10 i jestem przekonany, że zrealizujemy te założenia bez większych problemów.
Zamierzacie dojść do celu grając w kratkę?
- Po niezłym początku sezonu zanotowaliśmy trzy porażki z rzędu, ale nie uważam, żeby nasza gra w tych meczach była słaba i żebyśmy przynieśli klubowi wstyd tymi wynikami. Zarówno w meczu z Zawiszą, jak i z Cracovią graliśmy jak równy z równym i mogliśmy spokojnie pokusić się co najmniej o dwa remisy. Szkoda też meczu z Flotą, bo nie byliśmy od lidera gorsi, ale rywale wyszli raz z szybką kontrą i nas "puknęli". Niestety taka jest piłka, że nie zawsze wynik jest sprawiedliwy i tak było z naszą ostatnią serią.
Atmosfera w szatni została przez ostatnie wyniki nadwerężona?
- Nie zmieniła się ani o jotę. Tworzymy na boisku i w szatni kolektyw, i w tym upatruję naszych głównych atutów. Ostatnie wyniki na pewno nas nie przybiły. Wręcz przeciwnie, jesteśmy dziś jeszcze bardziej podrażnieni. My, jako bardziej doświadczeni zawodnicy staramy się ciągnąć naszą młodzież. Widać było w tych chłopakach chwile zwątpienia, ale uspokajaliśmy ich i widać, to przyniosło skutek.
Młodych zawodników w kadrze Arki nie brakuje.
- I tak miało być. Strategia klubu obejmowała promocję młodych chłopaków, którzy w przyszłości mogliby stanowić o sile tej drużyny. Trzeba przyznać, że ci chłopcy naprawdę mają już teraz duże umiejętności. Gorzej jest u nich z psychiką, ale to wszystko przychodzi z czasem. Zwycięstwo w Bytomiu było nam bardzo potrzebne, bo dzięki temu morale drużyny poszło w górę. Trzeba teraz w najbliższych spotkaniach to powtórzyć i powolutku zbierać punkty.
W ciągu najbliższego tygodnia możecie ich zdobyć aż dziewięć.
- Łatwo o to nie będzie, ale na pewno będziemy się starać. Najpierw gramy ciężki mecz z Sandecją, potem odrabiamy zaległości z Termaliką, a na koniec czeka nas wyjazd do Tychów. Zwycięstwo z Polonią było dobrym preludium do tego, co nas czeka w najbliższych dniach. Najważniejsze jest jednak to, żebyśmy do tych spotkań podchodzili z uśmiechem na twarzy, bez zbędnej presji, a nie ze zwieszonymi głowami. Najlepiej w ogóle nie czytać prasy, bo to nie pomaga (śmiech).
Ile w tym prawdy, że trener Petr Nemec był na wylocie?
- Nie mam pojęcia. Nam oficjalnie nikt takiej informacji nie przekazał, więc w ogóle się tym nie przejmowaliśmy. Po bramce strzelonej w Bytomiu pod wpływem impulsu podbiegliśmy do trenera, żeby mu podziękować. To jest fajny facet i naprawdę dobry fachowiec. Dlaczego mielibyśmy go zwalniać, to ja nie wiem. W ogóle jakaś dziwna atmosfera się wokół całej sprawy wytworzyła. Ktoś zrobił z igły widły.
I znów ci "źli" dziennikarze.
- Otoczka medialna wokół tego wszystkiego była imponująca. Gdybyśmy nie wiedzieli, że nic nie ma na rzeczy, to pewnie sami byśmy w to uwierzyli. Jakaś gazeta pisze, że trener Nemec odchodzi. Dla uwiarygodnienia wypowiada się trener Bartoszek, który ma być nowym szkoleniowcem Arki. Czytając to śmiałem się pod nosem, bo wiem, że dopóki ktoś faktycznie nie podpisze umowy, to częściej rozmowy upadają niż kończą się finalizacją. Często jest tak, że ktoś powie dwa słowa dziennikarzowi, on to przekręci i potem tworzy się sensacyjny materiał. Jestem zbyt doświadczonym zawodnikiem, żeby się jeszcze na takie coś nabierać.
Boiskowy wyga nabrać się nie dał. A jak było z resztą szatni?
- Tworzymy jeden monolit i tak szczerze, to chyba nikt z nas nie wątpił, że po prostu ktoś puścił kaczkę. Mamy naprawdę fajną szatnię. Wytworzyła się mieszanka doświadczenia z młodością, ale młodzi są pełni pokory i znają swoje miejsce w szeregu. My, jako starsi zawodnicy, staramy się o tę atmosferę dbać. Mamy świadomość, że to jest piłka nożna i tutaj nie ma żadnych reguł czy prawidłowości. Wygrywa ten, kto kopnie piłkę w prostokąt z siatką.
Podobno I liga dla zawodnika, który grał w elicie, to w ogóle egzotyka.
- Ta liga jest dziwna i nie da się tego ukryć. W niej w ogóle nie ma żadnych prawidłowości i jak outsider ogra lidera, to nikt się temu nie dziwi. Każdy może walczyć o awans i każdy może z tej ligi spaść. Wiadomo, że nasi kibice zasmakowali gry w ekstraklasie i chcieliby, żebyśmy jak najszybciej tam wrócili. My też byśmy chcieli, ale plany, żeby grać o awans były już w zeszłym roku. Niestety się nie udało i teraz, na okres przejściowy, musimy skupić się na celach tożsamych z aktualnymi realiami panującymi w klubie.
Skąd wynikła tak nagła zapaść Arki?
- Spadek niestety zrobił swoje. Wiadomo, że budżet klubu był w głównej mierze opierany na transmisjach, jak w większości polskich klubów, a te w I lidze nie cieszą się taką renomą, jak w ekstraklasie. Trzeba jednak powiedzieć, że finanse udaje się już działaczom prostować i wszystko powolutku wraca do normy. Jeśli dobrze pójdzie, to w przyszłym sezonie będziemy pewnie walczyć o awans, bo Gdynia na grę wśród najlepszych po prostu zasługuje.
Trudno mi mimo wszystko uwierzyć, że patrzy pan na tabelę od 5. miejsca w dół...
- Muszę przyznać, że słusznie ma pan wątpliwości. Jestem takim zawodnikiem, który zawsze grał o coś. Z Legią walczyłem o mistrzostwo Polski. Potem przeniosłem się do Bełchatowa i też trafiłem na sezon, w którym zdobyliśmy wicemistrzowski tytuł. O awanse grałem też z Miedzią Legnica i Arką w ostatnim sezonie. Moje kluby zawsze łączyła gra o wyższe cele, bo jestem ambitnym zawodnikiem. Wiadomo, że teraz też by się chciało walczyć o miejsce premiowane awansem, ale po letnich osłabieniach naprawdę byłoby o to trudno.
W kadrze Arki roi się przecież od mistrzów Polski juniorów.
- To mi się w tym klubie podoba. Doceniają swoich wychowanków i dają im szanse. Niestety trzeba zauważyć, że młodzi grają falami. 2-3 mecze zagrają nieźle, ale zazwyczaj czwarty im już tak dobrze nie wyjdzie. Sam tego doświadczyłem, jak byłem młodym chłopakiem, dlatego świetnie ich rozumiem. Wydaje mi się, że te proporcje między młodymi a starszymi zawodnikami powinny rozkładać się co najwyżej pół na pół, bo przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej, to naprawdę poważne zadanie i drużyna grająca głównie młodzieżą nie będzie w stanie się utrzymać czy to w I czy w II lidze.
Młodzianie mają od was w szatni jakieś fory?
- Nie ma takiej opcji. To pełnoprawni zawodnicy drużyny i oczekujemy od nich tego, czego oczekuje się od zawodników kilka lat od nich starszych. Zresztą zbytnie pobłażanie nikomu nie służy. Trzeba ich trzymać twardą ręką, ale też nie można przesadzać. Najlepszym nauczycielem dla nich jest czas, a zawsze lepiej ogrywać swojego wychowanka, niż sięgać po obcokrajowca, który poziomu drużyny czy ligi specjalnie nie podniesie.