Widzew z piekła do nieba

Porządną huśtawkę nastrojów zafundowali swoim fanom już na starcie wiosny piłkarze Widzewa Łódź. Podopieczni Radosława Mroczkowskiego rozpoczęli rok od niespodziewanej porażki z Podbeskidziem, by już tydzień później ograć przy Konwiktorskiej Polonię Warszawa.

Zimą Widzew głównie zawodników sprzedawał, z klubem pożegnali się Adrian Budka, Nika Dzialamidze i Piotr Grzelczak, a więc tercet, bez którego trudno sobie było wyobrazić jesienią formację ofensywną łódzkiej jedenastki. W ich miejsce klub przed meczem z Podbeskidziem nie pozyskał nikogo, na środku ataku szansę gry dostał Przemysław Oziębała, a w świetle problemów zdrowotnych podstawowych defensorów na środku obrony pojawili się Hachem Abbes i Bruno Pinheiro.

Podopieczni Mroczkowskiego stracili jedną bramkę, goli paść mogło jednak znacznie więcej, rywale byli bowiem zespołem lepszym i trzy punkty zdobyli zasłużenie. Do stolicy Widzewiacy jechali więc w nastrojach marnych, choć tuż przed meczem do gry udało się zatwierdzić Mehdiego Ben Dhifallaha, a do składu wrócił Ugochukwu Ukah.

Po pierwszym tegorocznym meczu fani Widzewa mieli zafrasowane miny
Po pierwszym tegorocznym meczu fani Widzewa mieli zafrasowane miny

Obawy łodzian okazały się płonne. Rywal - typowany do walki o mistrzostwo Polski - nie postawił im zbyt wygórowanych warunków, a sami Widzewiacy pokazali wszystko to, czym imponowali jesienią: dobrą grę defensywną, umiejętne zagęszczanie środka pola, niezłe stałe fragmenty gry i szalenie groźne kontrataki. Gole padały wprawdzie po ewidentnych błędach gospodarzy (najpierw Michała Gliwy, później Tomasza Brzyskiego), były jednak absolutnie zasłużone.

- Ten mecz był odpowiedzią na to, co zrobiliśmy w okresie przygotowawczym. Spotkanie sprzed tygodnia sprawiło nam i kibicom sporo kłopotu, teraz pokazaliśmy jednak, że zespół jest przygotowany. Nie zabrakło nam mądrości i ambicji, a chłopakom należą się duże brawa za głowę i za to, co pokazali na boisku - nie ma wątpliwości trener Mroczkowski.

Jego zawodnicy faktycznie zaimponowali przy Konwiktorskiej spokojem i rozwagą, umiejętnie wybijali przeciwnika z uderzenia wyprowadzając groźne kontry. Pogubili się dopiero w doliczonym czasie gry, gdy najpierw gapiostwo defensorów wykorzystał Władimir Dwaliszwili, a chwilę później w dobrej sytuacji znalazł się Edgar Cani. - Wiadomo, że kiedy jest korzystny rezultat w samej końcówce, to już chce się go dowieźć do końca i nie takie zespoły jak my mają pod presją kłopoty z utrzymaniem wyniku - przyznaje Łukasz Broź.

Gracze Mroczkowskiego w tym sezonie lepiej radzą sobie z teoretycznie silniejszymi
Gracze Mroczkowskiego w tym sezonie lepiej radzą sobie z teoretycznie silniejszymi

- Przeciwnik był bardzo trudny, a sam mecz niełatwy - dodaje z kolei Mroczkowski. - W końcówce zaczyna się prosta gra, szukanie ostatniej szansy i podświadoma mobilizacja przeciwników. Wygraliśmy jednak to spotkanie dzięki naszej dobrej postawie, podobne mecze zdarzały się nam już w poprzedniej rundzie. Nikogo nie ośmieszyliśmy. Cieszymy się z tego, co pokazaliśmy na boisku i oby było więcej takich spotkań.

Widzew w sobotę po raz kolejny udowodnił, że jest zespołem chimerycznym. Drużyna Mroczkowskiego potrafi pokonać Polonię (dwukrotnie), Śląsk i Lecha, by następnie przegrać z ŁKS-em oraz zremisować w Gdańsku i Bełchatowie. - Z teoretycznie słabszymi przeciwnikami gra nam się gorzej niż z lepszymi. Przed tygodniem przegraliśmy z Podbeskidziem, co pokazuje, że Widzew jest nieobliczalny - nie ma wątpliwości Broź.

- Po tej porażce u siebie wiedzieliśmy, że musimy zacząć zdobywać punkty. Co najmniej remisować, ale każdy piłkarz chce przecież wygrywać. Wydaje mi się, że teraz możemy już patrzeć w kierunku górnej części tabeli i robić wszystko, żeby znaleźć się właśnie tam, a nie na dole - podsumowuje defensor Widzewa. Łodzianie są już na ósmej pozycji i do kolejnych meczów mogą przystępować ze spokojem, bo zdecydowanie bliżej im do europejskich pucharów, aniżeli strefy zagrożonej degradacją.