Pierwszy krok był świetny, ale cele się nie zmieniają - rozmowa z Kamilem Kieresiem, trenerem PGE GKS

PGE GKS nie zmienił zimą trenera i postawił na niedoświadczonego Kamila Kieresia. Ryzyko się opłaciło, bo bełchatowianie zaliczyli świetną inaugurację rundy wiosennej, demonstrując przy tym solidną dyspozycję. Szkoleniowiec przestrzega jednak, że to dopiero początek długiej drogi, a celem numer jeden wciąż jest utrzymanie w T-Mobile Ekstraklasie.

Szymon Mierzyński: Do rundy rewanżowej pański zespół przystępował niemal z nożem na gardle, a mimo to zaliczyliście wymarzoną inaugurację.

Kamil Kiereś: Zwycięstwo smakuje podwójnie, bo na Lechu nigdy nie wygrywa się przypadkowo. Ten sukces ma olbrzymie znaczenie, zwłaszcza że poprawił naszą sytuację w tabeli. Nie da się ukryć, że dokonaliśmy czegoś bardzo ważnego.

GKS ma w tym sezonie duże problemy, ale nie brakuje opinii, że nie jesteście kandydatem do spadku. Potencjał pańskiej drużyny jest na tyle duży, że raczej powinna ona uniknąć rozpaczliwej batalii o utrzymanie...

- Zgadzam się z opinią na temat naszych możliwości. Gdy tylko objąłem zespół, od razu zaznaczyłem, że nie możemy narzekać na brak potencjału. Jakby tego było mało, zimą dokonaliśmy kilku transferów. Poza Maciejem Wiluszem nie są to może piłkarze, którzy od razu zaczną odgrywać pierwszoplanowe role, ale na pewno zwiększyliśmy rywalizację o miejsce w składzie. Dlatego uważam, że wygrana w Poznaniu nie była pojedynczym wyskokiem. Gorąco wierzę, że w kolejnych pojedynkach też wypadniemy korzystnie. Musimy przecież dalej walczyć. Triumf nad Lechem to pierwszy mały krok.

Z Kolejorzem odnieśliście premierowe wyjazdowe zwycięstwo w sezonie. Wygraliście jednak na stadionie, na którym GKS nie poległ od 13 lat. Poznań to ogólnie dość trudny teren, ale nie dla was...

- Brałem te statystyki za dobry omen. Wszyscy wiedzieli, że do tej pory szło nam w stolicy Wielkopolski bardzo dobrze, lecz to tkwiło raczej w podświadomości. Na pewno nie był to główny temat podczas przygotowań do meczu. Z passami różnie bywa. Liczyliśmy, że tą naszą podtrzymamy i się udało.

Gra ofensywna Lecha od dłuższego czasu opiera się na Artiomie Rudnevie, którego wspierają tylko Aleksandar Tonev i Semir Stilić. W dużej mierze udało wam się zneutralizować te atuty...

- Na odprawie przedmeczowej zwracałem swoim podopiecznym uwagę, że Kolejorz świetnie czuje się w szybkim przejściu z obrony do ofensywy. W takich sytuacjach poznaniacy mają trochę wolnego miejsca, a dysponują piłkarzami, którzy umieją to wykorzystać. Dlatego chcieliśmy zmusić gospodarzy do ataku pozycyjnego. W pierwszej połowie wyszło nam to całkiem nieźle, choć miałem pewne zastrzeżenia. Powód? Momentami za bardzo wdawaliśmy się w wymianę ciosów.

W drugiej część GKS sprawiał wrażenie zadowolonego z remisu, jednak wpuścił pan na ostatni kwadrans Dawida Nowaka. Zapewne liczył pan na jedną zabójczą kontrę...

- Przede wszystkim muszę zacząć od dobrej postawy Marcina Żewłakowa. To on swoją aktywnością zmęczył defensorów Lecha. Potem jego miejsce zajął właśnie Dawid, który ma duży potencjał szybkościowy. Jak się okazało, plan wypalił w stu procentach.

Bracia Mak czy Paweł Giel to zawodnicy, którzy wyróżniali się w I lidze i zimą trafili do Bełchatowa. Kiedy zaczną odgrywać ważne role w T-Mobile Ekstraklasie?

- Na to trzeba jeszcze trochę poczekać. Jeśli chodzi o braci Mak, to mają oni problemy zdrowotne. Mateusz zaliczył niedawno trzytygodniową przerwę w treningach, zaś Michał przyszedł do nas tuż po operacji ręki. Nie zmienia to oczywiście faktu, że zarówno on, jak i Kamil Wacławczyk czy Paweł Giel mogą naszej drużynie dużo dać. Spodziewam się, że niebawem zapukają do wyjściowego składu. Już zrobił to Maciej Wilusz, który w meczu z Lechem zaliczył udany debiut. Wprowadzanie młodzieży nie może odbywać się zbyt szybko. Pamiętam, że gdy kiedyś trafił do nas Janusz Gol, to też nie od razu grał pierwsze skrzypce.

Polityka transferowa GKS jest ostatnio chwalona. Czy będzie ją pan kontynuował?

- Z tymi pochwałami bywa bardzo różnie. Ja spotkałem się również ze słowami krytyki. Zarzucano nam, że nie pozyskaliśmy zawodników o dużych nazwiskach. Trzeba jednak mierzyć siły na zamiary. Uważam, że dokonaliśmy przemyślanych wzmocnień, poprzedzonych wieloma obserwacjami. Chcę zaznaczyć jeszcze jedno: nawet ten GKS, który kiedyś zdobywał wicemistrzostwo Polski, też był oparty na piłkarzach z niższych lig. Łukasz Garguła trafił do nas z Polaru Wrocław, Dariusz Pietrasiak z KSZO Ostrowiec, a Tomasz Wróbel z Górnika Polkowice. Oni wszyscy mieli potencjał i rozwinęli go w Bełchatowie.

Pan też dopiero buduje swoją markę w T-Mobile Ekstraklasie. Są chyba duże powody do satysfakcji, skoro władze klubu nie szukały na siłę nowego szkoleniowca, a postanowiły zaufać właśnie panu...

- Muszę przyznać, że mam spory komfort pracy. Tak było również w rundzie jesiennej, gdy znajdowaliśmy się w trudnej sytuacji. Nikt wtedy nie dał mi odczuć, że moja pozycja jest zagrożona. Dlatego mogłem w spokoju przeprowadzić zimowe przygotowania. Cieszę się, że już zbieramy owoce, lecz po jednym dobrym meczu nie ma co wpadać w hurraoptymizm.

Jaki jest cel GKS na rundę wiosenną?

- Obecnie wciąż jesteśmy w zagrożonej strefie, dlatego naszym głównym zadaniem pozostaje uniknięcie spadku. Na tym etapie snucie wielkich planów byłoby niestosowne. Może pomyślimy o czymś więcej w dalszej części rundy.

Komentarze (1)
Bodiczek
23.02.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kiereś udowodnił, że nie trzeba ciągle zatrudniać tych samych trenerów z nazwiskami, tylko czasem warto postawić na człowieka z pozoru znikąd. To dobry trener, nie ma przypadku w tym, że Bełcha Czytaj całość