Przed sezonem zieloni dokonali wielu transferów, pozyskano graczy z nazwiskami, znacznie rozszerzono kadrę, tworząc sprzyjające warunki do osiągnięcia sukcesu. Wydawało się, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Już wiosną poznaniacy grali bardzo solidnie i seryjnie odnosili zwycięstwa.
Co zatem sprawiło, że nowe rozgrywki przyniosły tak wielki regres? Po 17 kolejkach nie da się oprzeć wrażeniu, że klucz tkwi w osobie Bogusława Baniaka. To jedyny szkoleniowiec, który na przestrzeni kilku lat osiągał z Wartą sukcesy, a ostatnio w znakomitym stylu uchronił ją przed spadkiem. Tymczasem latem mu nie zaufano i zatrudniono w jego miejsce Czesława Jakołcewicza. Efekt? Dziś "Bebeto" zmierza z Miedzią Legnica do I ligi, a zielonym bliżej jest do strefy spadkowej niż upragnionej T-Mobile Ekstraklasy.
Jakołcewicz w pierwszych pięciu kolejkach nowych rozgrywek (bo tylko tyle wytrwał na stanowisku) zafundował kibicom niezwykle siermiężny futbol, pozbawiony jakiegokolwiek polotu. Prezes Izabella Łukomska-Pyżalska szybko zareagowała na ten marazm i zatrudniła Artura Płatka. To z pewnością dużo lepszy wybór, ale faktem jest, że po ponad dwóch miesiącach pracy 41-letni szkoleniowiec znalazł się w punkcie wyjścia. Ostatni mecz z Wisłą Płock boleśnie pokazał, że w grze poznaniaków nie ma absolutnie żadnego postępu. Bilans samego Płatka zresztą też nie powala (cztery zwycięstwa, cztery remisy, cztery porażki).
Były trener m. in. Jagiellonii, Cracovii i Pogoni trafił do Poznania jako strażak. Nie miał możliwości przepracowania z zespołem okresu przygotowawczego, mógł tylko na szybko korygować błędy poprzednika. Trzeba przyznać, że forma fizyczna drużyny uległa poprawie, jednak piłkarsko pożar nie został ugaszony. Warta nadal gra brzydko i siermiężnie. Najgorsze jest to, że poznaniacy za nic w świecie nie potrafią dostosować swojego stylu do realiów I-ligowych. Próby kombinacyjnej gry - zwłaszcza w pojedynkach u siebie, gdzie trzeba atakować pozycyjnie - spełzają na niczym, a stosujący dużo prostsze środki rywale punktują ekipę z Drogi Dębińskiej niczym wytrawny bokser. Szczytem niemocy było piątkowe starcie z przeraźliwie słabą Wisłą Płock. Nawet na tle takiego przeciwnika zieloni nie potrafili się przełamać.
Obserwując poczynania poszczególnych zawodników, trudno znaleźć indywidualne mankamenty. Nikomu nie można odmówić determinacji i zaangażowania. Każdy z osobna potrafi błysnąć niezłym zagraniem, problem jednak w tym, że w Poznaniu nie ma zespołu. Współpraca na boisku to coś, co zwłaszcza w pojedynkach u siebie w zasadzie nie istnieje. Sytuację znakomicie obrazuje cała grupa niedociągnięć, które doprowadzają trybuny do wściekłości. Mnóstwo niecelnych podań, piłka odskakująca przy przyjęciu na kilka metrów, niegroźne dośrodkowania, beznadziejne strzały z dystansu - to typowe dla drużyn, którym nic nie wychodzi. A taką drużyną jest dzisiaj Warta.
Gdzie tkwi przyczyna? Trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Pod względem personalnym poznaniacy mają zespół na ścisłą czołówkę I ligi. Kadra jest bardzo szeroka, drużynie nie brakuje niczego, a jednak wyniki nie są ani trochę lepsze niż wówczas, gdy Warta ledwo wiązała koniec z końcem.
Prezes Izabella Łukomska-Pyżalska jest rozgoryczona przebiegiem rundy jesiennej. Po ostatnim spotkaniu wyjechała ze Stadionu Miejskiego niemal natychmiast, a zimą planuje przeprowadzenie wielu zmian. Już wiemy, że jedną z nich jest zwolnienie trenera Płatka. Jeszcze niedawno taki scenariusz wydawał się mało prawdopodobny, ale po kompromitującej klęsce z Wisłą Płock czara goryczy się przelała. Swoją szansę otrzymał teraz Jarosław Araszkiewicz - szkoleniowiec niezbyt utytułowany, ale jednak znający realia twardej walki o awans. "Araś" maczał palce w kwalifikacji do I ligi Wisły Płock oraz Olimpii Elbląg. To wbrew pozorom dobra rekomendacja, świadcząca o znajomości tematu, a właśnie to wydaje się kluczowe dla sukcesu Warty.
Dziś do upragnionej strefy poznański zespół traci dziesięć punktów. Czy to dystans, który można jeszcze odrobić? Raczej wątpliwe, a na pewno niezwykle trudne. Poznaniacy potrzebują błyskawicznej metamorfozy i długiej serii zwycięstw. Tymczasem w obecnych rozgrywkach nie wygrali więcej niż dwóch spotkań z rzędu, poza tym katastrofalnie spisują się u siebie, co raczej dyskwalifikuje ich z walki o czołówkę.
W tym roku zieloni rozegrają jeszcze trzy spotkania - wszystkie na Stadionie Miejskim. Jak słusznie zauważyła prezes Izabella Łukomska-Pyżalska, to już absolutnie ostatni dzwonek, by odbić się od dna i ruszyć w górę tabeli. Wiary przy Drodze Dębińskiej wciąż nikomu nie brakuje. Kibice znów będą wchodzić na mecze za darmo, co z pewnością ożywi smutne dotąd trybuny. Warciarze muszą wreszcie zacząć wygrywać u siebie. Bez tego o końcowym sukcesie mogą jedynie pomarzyć.