Nie tak powinny wyglądać mecze piłkarskiej ekstraklasy. Największym problemem, z jakim mierzy się Łódzki Klub Sportowy po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej, jest stadion. Z powodu remontu obiektu MOSiR-u przy al. Unii, pierwsze mecze łodzianie muszą rozgrywać w Bełchatowie.
Jakby tego było mało, tamtejszy prezydent miasta - Marek Chrzanowski po zasięgnięciu opinii policji, nie wydał zgody na organizację imprezy masowej. Konkretnych powodów nie było, bo pisać o "niebezpieczeństwie zakłócenia porządku" można zawsze i w każdej sytuacji. Próby negocjacji, podejmowane przez łodzian, nic jednak nie dały i dlatego piątkowy mecz miał charakter imprezy niemasowej, rekreacyjno-sportowej.
Co to oznacza? Dokładnie tyle, że na terenie obiektu nie mogło się znaleźć więcej niż 999 osób, wliczając do tej liczby wszystkich, nie tylko kibiców, ale także m.in. dziennikarzy, fotoreporterów, czy też działaczy.
- Szkoda, że nie mogliśmy zagrać przy pełnych trybunach, chociaż dobrze, że choćby te kilkaset osób mogło być na stadionie, bo mecze w ciszy i bez kibiców są fatalne - powiedział piłkarz ŁKS-u Marek Saganowski.
Nieliczni kibice, którym udało się dostać bilety, nie mieli powodów do radości. Łodzianie przegrali aż 0:5 i inauguracji rozgrywek z pewnością do udanych nie zaliczą.