Mecz Bałtyku z Zagłębiem był popisem indolencji defensyw obu zespołów. Bardziej usprawiedliwieni mogą się czuć goście, bowiem na skutek kontuzji i kartek trener Piotr Rzepka musiał w tej formacji mocno eksperymentować. Już w pierwszych, minutach po szkolnym błędzie dwójki stoperów w idealnej sytuacji znalazł się Jakub Snadny, ale zmarnował prezent od rywali. Obrońcy Bałtyku mylili się często, ale piłkarze rywali nie potrafili tego wykorzystać. Irytację sosnowieckich kibiców w końcówce pierwszej połowy wzbudził Marcin Folc, który postanowił dołożyć nogę do i tak zmierzającej do siatki Bałtyku piłki, ale był na spalonym i arbiter bramki nie uznał.
Spotkanie było emocjonujące, bo defensorzy Zagłębia nie ustępowali kolegom z Gdyni. W ich przypadku trudno jednak o usprawiedliwienie. Trener Leszek Ojrzyński mógł wystawić najlepszych, jego zdaniem, obrońców. Mimo to sosnowiczanie popełniali dużo błędów i gdyby Jakub Kaszuba był sprytniejszym napastnikiem, a Wojciech Trochim lepiej przymierzał z rzutów wolnych, to pewnie na przerwę goście schodziliby w bardzo dobrych humorach.
Błędy swoich obrońców naprawiał Alekander Szlakotin. To on kapitalnie wybronił bardzo dobry strzał Wojciecha Drzymały i kilka groźnych uderzeń jego kolegów, którzy szczególnie w drugim kwadransie pierwszej połowy, wyraźnie nadawali ton wydarzeniom na boisku. Co ciekawe, w Zagłębiu potrzeba było zmiany trenera, by ukraiński bramkarz dostał szansę pokazania swoich umiejętności. Marek Chojnacki twierdził bowiem, że Szlakotin jest dużo gorszy od popełniającego masę błędów Adama Bensza.
Drugim bohaterem Zagłębia był Marcin Folc. Doświadczony napastnik przed sezonem wrócił do Zagłębia, by strzelać bramki, jednak przed tym meczem miał na koncie tylko jedno trafienie. - To efekt problemów zdrowotnych i związanej z tym nie najlepszej formy. Tym bardziej cieszy mnie to przełamanie - mówił po spotkaniu z Bałtykiem. Folc jeszcze w pierwszej połowie zmienił kontuzjowanego Adriana Mielca. Najpierw odważnym wejściem między dwóch obrońców wywalczył rzut karny, a później płaskim strzałem ustalił wynik meczu.
Sporo kontrowersji wywołała pierwsza bramka. W polu karnym przewrócił się Snadny, a arbiter po konsultacji z liniowym wskazał na "wapno". - Sędziowie zepsuli to widowisko. Przecież nawet piłkarz Zagłebia nie chciał tego karnego, sędzia główny też niczego nie widział - komentował trener Rzepka. Bardziej dosadni byli jego podopieczni, którzy na gorąco mówili o tym, że "Zagłębie grało w czternastu". Jeżeli obejrzą sobie powtórkę, to pewnie zmienią zdanie. Wyraźnie widać, że jeden z obrońców ciągnie Snadnego za koszulkę, uniemożliwiając mu tym samym oddanie strzału z kilku metrów.
Dwa karne na bramki zamieniał Tomasz Łuczywek. Jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy Zagłębia nie może obecnego sezonu zaliczyć do udanych. Po zwolnieniu trenera Chojnackiego prowadził drużynę w zakończonym blamażem meczu z GKS Tychy. Zastępując w roli kapitana kontuzjowanego Marcina Lachowskiego, podpadł kibicom, tłumacząc brak podziękowania za doping zmęczeniem po zremisowanym spotkaniu z Polonią Słubice. Łuczywek jest jednak etatowym wykonawcą rzutów karnych i po raz kolejny udowodnił, że ma mocne nerwy. Dwukrotnie przechytrzył bramkarza gości, uderzając najpierw w prawy, a później w lewy róg jego bramki.
Zagłębie Sosnowiec - Bałtyk Gdynia 3:0 (0:0)
1:0 - Łuczywek 58 (k.)
2:0 - Łuczywek 77 (k.)
3:0 - Folc 84
Zagłębie: Szlakotin - Strojek, Marek, Balul, Łuczywek, Bednar, Białas (49' Cyganek), Skórski, Pajączkowski (65' Białek), Mielec (36' Folc), Snadny (83' Stefański).
Bałtyk: Matysiak - Kawa, Kiciński, Martyniuk, Bieliński, Drzymała (63' Kozerkiewicz), Granosik, Trochim, Malicki (59' Szostek), Michałek, Kaszuba.
Żółte kartki: Folc, Bednar, Białek (Zagłębie) oraz Kiciński, Martyniuk (Bałtyk).
Sędzia: Tomasz Kwiatkowski (Warszawa).