Kiedy Mila przychodził do ŁKS podpisał umowę, która zapewniała mu trzyletni kontrakt w wypadku wykupienia jego karty zawodniczej z norweskiej Valerengi. W trakcie sezonu podczas prywatnych rozmów Mila z prezesem Machulcem ustalili, że piłkarz podpisze inną umowę w przypadku utrzymania się ŁKS w lidze a inną w w sytuacji, gdy spadnie. Kiedy po ostatniej kolejce ligowej okazało się, że zespół Marka Chojnackiego zapewnił sobie ligowy byt prezes Machulec zapomniał o warunkach umowy, jaką zawarł z piłkarzem. Mila jest rozgoryczony, ale także zdeterminowany, aby walczyć o swoje.
- Z ŁKS wiąże mnie trzyletni kontrakt. Łodzianie wykupili mnie z Valerengi za 80 tys. euro. Jedną umowę mieliśmy podpisaną już wtedy, gdy przychodziłem do Łodzi. Jednak w trakcie sezonu wiele razy rozmawiałem z prezesem i ustaliliśmy dwa warianty. Jeden w wypadku spadku ŁKS do II ligi, drugi w wypadku, kiedy uratowalibyśmy się przed spadkiem. Okazało się, że nasza drużyna w przyszłym sezonie będzie grać w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce, ale prezes widocznie zapomniał o warunkach, które ustaliliśmy. To mnie bardzo boli, ale nie poddam się - deklaruje. - Nie mogę odwołać się ani do PZPN ani do UEFA, bo to była nasza dżentelmeńska umowa. Rozmawialiśmy z prezesem w cztery oczy i myślałem, że to wystarczy. Ale chyba jednak widzę, że przez te kilka lat w Polsce nic się nie zmieniło - stwierdza rozgoryczony piłkarz.
Mila straszy, że jeżeli warunki, które razem z prezesem ustalił nie zostaną spełnione nie zawaha się nawet zakończyć kariery piłkarskiej. Wydaje się, że wszystkie decyzje może podejmować teraz klub, bo ma podpisany z zawodnikiem kontrakt jednak sam piłkarz zdecydowanie ripostuje. - ŁKS może sobie decydować. To, że mam z nimi podpisaną umowę, to nie znaczy, że muszę przyjechać do Łodzi i grać. Mogę siedzieć w Koszalinie (rodzinne miasto piłkarza przyp. aut.) i już nigdy nie grać w piłkę. Mi chodzi o normalną, partnerską rozmowę, po której zapadłyby wiążące decyzje. Z niewolnika nie ma pracownika, a na dzień dzisiejszy tak się w Łodzi czuję. Jeżeli prezes nie wywiąże się z warunków umowy, to będę chciał z tego klubu odejść - szokująco stwierdza 28-krotny reprezentant Polski.
Kilkanaście dni temu pojawiło się wiele spekulacji na temat przyszłości Mili. Rzekomo 25-latek miałby zastąpić w Bełchatowie reprezentacyjnego rozgrywającego Łukasza Gargułę, który być może odejdzie do Wisły Kraków. Zainteresowanie Milą wyrażał także zabrzański Górnik. Sam piłkarz transferu nie wyklucza, jednak swoją przyszłość uzależnia od rozmów z prezesem. - Na początku, kiedy przyleciałem do Łodzi moim celem było razem z kolegami utrzymać ŁKS w lidze. Jak wszyscy wiemy udało się. Wedle normalnych warunków umowy nie byłoby tematu mojego odejścia jednak sprawy tak się potoczyły jak się potoczyły i jest problem. Teraz jest okres, kiedy kluby przeprowadzają roszady w składach i nie jest wykluczone, że z Łodzi odejdę. Wszystko zależy jednak od rozmów z prezesem. Pierwsza nasza rozmowa nie wyszła za dobrze, ale miejmy nadzieję, że druga będzie lepsza. Jeżeli tak się stanie, być może będę już mógł powiedzieć, że w ŁKS zostaję na sto procent - zapowiada wychowanek Bałtyku Koszalin.
ŁKS za kartę piłkarza zapłacił łącznie 100 tys. euro. Zapewne kwota, jakiej łodzianie oczekiwaliby za sprzedanie piłkarza byłaby kilkukrotnie większa. Mila ma nadzieję, że jeżeli nie dojdzie do porozumienia z działaczami Łódzkiego KS, to jego nowy klub zapłaci pieniądze adekwatne do jego umiejętności i formy. - O kwotach trzeba rozmawiać z prezesem. Ja jestem zdania, że jeżeli prezes nie chce się wywiązywać z naszej umowy, to powinien sprzedać mnie za jakieś normalne pieniądze - kończy Sebastian Mila.