Monika Błaszczyk: Nie udało się pokonać kolejnego zespołu ekstraklasy. Pozostaje niedosyt po finale w Bydgoszczy?
Maciej Mysiak: Na pewno tak. Nie ma co ukrywać, iż Jagiellonia była drużyną lepszą. Szczególnie druga połowa pokazała nasze braki. Po bramce zeszło z nas powietrze, odkryliśmy się, bo nie mieliśmy nic do stracenia, a to powodowało, że nadziewaliśmy się na kontry. Chwała Radkowi za to, że tak dobrze bronił. Pozostaje żal, niedosyt i złość. Gratuluję jednak zawodnikom Jagiellonii zwycięstwa.
Mieliście sporo pretensji do arbitra, który prowadził finałowe spotkanie.
- Prócz lepiej dysponowanej Jagiellonii mieliśmy też przeciwko sobie sędziego. Nie wiadomo jakby potoczyły się losy finału, gdyby pan Małek odgwizdał ewidentny faul na Marcinie Bojarskim. To byłaby doskonała okazja do zdobycia bramki i mecz mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Każde dotknięcie zawodnika z Białegostoku kończyło się faulem. Mikołaj Lebedyński znalazł się w sytuacji sam na sam, obrońca się przewrócił i arbiter użył gwizdka, mimo, iż Miki się ładnie zastawił. Mamy ogromny żal o sposób sędziowania. Chcieliśmy zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby wygrać, ale nie udało się. Jagiellonia mogła to spotkanie wygrać bez pomocy sędziego.
Byłoby łatwiej pogodzić się z porażką, gdybyście przegrali czysto piłkarsko, a tak gorycz porażki miesza się z wściekłością i żalem o sposób sędziowania, który nie był godny finału Remes Pucharu Polski?
- Widzę, że nawet dziennikarze zauważyli, że sędzia nie miał najlepszego dnia. Mnie ciekawi, dlaczego przed meczem z Ruchem było mówione, że w finale sędziować będzie arbiter z Uzbekistanu, dzień później wygraliśmy spotkanie z chorzowianami i nagle okazało się, że sędzią będzie Robert Małek.
Myślisz, że arbiter z poza Polski byłby lepszym rozwiązaniem?
- Wydaje mi się, że zagraniczny sędzia nie patrzyłby z jakiej ligi jest dana drużyna, czy z jakiego miasta, tylko gwizdałby obiektywnie. Myślę, że Pan Małek sędziował w Bydgoszczy zdecydowanie pod Jagiellonię.
Jakie mieliście założenia przed meczem? Jak mieliście grać, żeby przeciwstawić się Jagiellonii, a następnie móc cieszyć się z wygranej?
- Mieliśmy wyczekiwać swoich okazji, przeprowadzać kontry. W pierwszej połowie kilkakrotnie nam się to udało, a przykładem może być właśnie ta nieszczęsna akcja z Marcinem Bojarskim w roli głównej...
Twoja pierwsza myśl, gdy usłyszałeś hymn Pogoni i ten piorunujący doping waszych kibiców jeszcze na przedmeczowej rozgrzewce?
- Z pewnością pojawiły się ciarki na plecach. Pomyślałem sobie, że dla takich chwil jak finałowe spotkanie gra się w piłkę nożną. Nie jest się często w finale, może nigdy nie przytrafi mi się już taka okazja. To był mój pierwszy finał, mam nadzieję, że nie ostatni. Nasi kibice, wspólnie zresztą z fanami Jagiellonii zrobili wspaniałą atmosferę. Myślę, że kibice Pogoni udowodnili po raz kolejny, że są najlepsi w Polsce. Już w meczu półfinałowym z Ruchem fani dali nam próbkę swoich możliwości i pomogli nam w tych najtrudniejszych chwilach, gdy musieliśmy zatrzymywać ataki chorzowian. Dla takich kibiców i takich chwil warto uprawiać futbol!
Mimo, iż Duma Pomorza ma 62 lata, to był to dopiero trzeci finał Pucharu Polski.
- Wiedzieliśmy, że to jest historyczny moment dla naszego klubu. Mogliśmy po raz pierwszy wygrać puchar, ale nie udało się. Niestety Pogoń po raz trzeci przegrała finał. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miał przyjemność w granatowo-bordowych barwach wystąpić w finale i obym wtedy mógł się cieszyć ze zwycięstwa.
Z jednej strony pozostał niedosyt, ale pokonaliście przecież trzy zespoły z ekstraklasy i to nie byle jakie, bo w momencie, gdy graliście z Piastem zespół z Gliwic był dość wysoko w tabeli ekstraklasy, Polonia także prezentowała się całkiem przyzwoicie, a chorzowskiego Ruchu nie trzeba specjalnie reklamować. Kibice mimo, iż przegraliście finał dziękowali wam. Dla nich jesteście wygranym tej edycji Pucharu Polski.
- No tak, od rundy przedwstępnej doszliśmy aż do finału. W pamięci wciąż są spotkania w Elblągu, czy z Kotwicą. To były niesamowite mecze. U siebie na Twardowskiego ogrywaliśmy rywali z górnej półki, Piasta, Polonię, a na końcu przeszliśmy Ruch, z którym dwa razy zremisowaliśmy, ale ten wynik dał nam awans. Cieszymy się z tego, ale jednak musi upłynąć kilka, kilkanaście dni i wtedy pewnie powiemy sobie, że wykonaliśmy mimo wszystko fajną robotę. Na razie jest smutek, żal i złość. Szkoda, że nie udało się zdobyć tego trofeum.