Szulc dziwnie zachowywał się w trakcie niedzielnego meczu i w podobnych sytuacjach raz dawał kartkę, raz nie. Najpierw wyrzucił z boiska Grzegorza Wojtkowiaka za uderzenie w twarz rywala, by potem w identycznej sytuacji ukarać obrońcę gospodarzy zaledwie żółtym kartonikiem za trafienie Roberta Lewandowskiego. Można dyskutować, która z reakcji była bardziej odpowiednia, ale sędzia decydując się na jedną interpretację przepisów powinien się jej konsekwentnie trzymać. Wojtkowiak był odwrócony plecami do rywala i być może wyciągając dłoń nie celował w twarz, ale chciał tylko przyblokować rywala, który wykorzystał tą sytuację. Może bardziej odpowiednia byłaby tutaj nie czerwona, a żółta kartka? Wszystko zależy od tego jak ściśle arbiter będzie patrzył na przepisy. W takiej sytuacji wydaje się, że Szulc zdecydował się na wariant zdecydowanego sędziowania, dlatego jego niekonsekwencja jest niezrozumiała, zwłaszcza przy niebezpiecznym zagraniu Zbigniewa Zakrzewskiego, za które napastnik bełchatowian nie obejrzał nawet żółtego kartonika. Wątpliwości budziła także sytuacja po której padła bramka dla GKS-u. Po dokładnej analizie można jednak zgodzić się ze zdaniem arbitra, który nie dopatrzył się faulu w starciu Zakrzewskiego z Jasminem Buricem.
Kto wie natomiast jak potoczyły by się również losy pojedynku Arki z Zagłębiem, gdyby w drugiej połowie prowadzący te zawody Szymon Marciniak baczniej obserwował wydarzenia w polu karnym Miedziowych. Przy stanie 1:0 dla gości w zamieszaniu podbramkowym i strzale Przemysława Trytki piłka ewidentnie trafiła w rękę obrońcy lubinian, ale sędzia nakazał grać dalej. Nie wiadomo jakby wyglądała dalsza część meczu, gdyby gdynianom udało się doprowadzić w tej sytuacji do wyrównania i na Narodowym Stadionie Rugby ponownie mielibyśmy remis. Arbiter z Płocka nie dopatrzył się jednak nieprzepisowego zagrania, a uratowane w ten sposób Zagłębie kilka minut później po raz drugi pokonało Andrzeja Bledzewskiego i dowiozło dwubramkowe prowadzenie do końca.
Podobna sytuacja miała miejsce w Bytomiu, gdzie Mariusz Trofmiec przeoczył rękę Tomasza Jarzębowskiego w obrębie własnej szesnastki. Tam na szczęście skończyło się tylko na nerwach piłkarzy Polonii, którzy i tak pokonali Legię 1:0. Sam arbiter z Kielc w ogóle był tego dnia wyjątkowo pobłażliwy dla piłkarzy i ani razu nie sięgał do kieszonki, co się w tym sezonie jeszcze nie zdarzyło.
Wyniku rywalizacji Cracovii z Koroną nie wypaczył również - mimo ewidentnego błędu - Artur Rardziszewski z Warszawy, który niczym Piotr Siedlecki w zeszłej kolejce nie widział ewidentnego faulu po wślizgu w polu karnym. Tym razem poszkodowanym był Tomasz Moskała atakowany przez Nikole Nijalovica. Na szczęście dla stołecznego arbitra Pasy i tak wysoko pokonały kielczan, ale sama sytuacja musi być dla niego przestrogą, by w kolejnych spotkaniach być bardziej uważnym.
Wyrzuty sumienia po spotkaniu Polonii Warszawa z Ruchem Chorzów powinien mieć za to Paweł Gil z Lublina, którego nietrafiona decyzja z samego początku meczu ustawiła przebieg rywalizacji. Właściwie to odpowiedzialność za uznanie pierwszej bramki dla Ruchu wypadałoby zrzucić na asystenta Gila, który nie zauważył pozycji spalonej Marcina Zająca. Napastnik Niebieskich przy podaniu Wojciecha Grzyba wyraźnie znajdował się bliżej bramki niż ostatni z obrońców, co przeoczył liniowy arbitra, który w konsekwencji uznał nieprawidłowo zdobytą bramkę. Ten sam asystent zresztą pomylił się w pierwszej połowie jeszcze raz, ale na jego szczęście, również będący na spalonym, Artur Sobiech nie wykorzystał dogodnej okazji do zmiany wyniku.
Wątpliwości można mieć również oglądając starcie Bruno z Pawłem Brożkiem w zakończonym bezbramkowym remisem pojedynku Jagiellonii z Wisłą Kraków. Obrońca gospodarzy kładł obie ręce na atakującym gości, który nie miał możliwości swobodnego poruszania się. Sytuacja na pewno jest dyskusyjna, ale podstawy do podyktowania jedenastki dla Białej Gwiazdy Marcin Borski na pewno miał.
Ogółem w 20. kolejce ekstraklasy sędziowie pokazali 19 żółtych kartek, co stanowi wynik jeszcze mniejszy od tego sprzed tygodnia. Średnio gracze oglądali 2,37 kartonika na mecz. Ogólną ilość zdecydowanie zawyżył Marcin Szulc, który siedmiokrotnie sięgał do kieszonki, w tym dwa razy by ukarać Janusa, dla którego skończyło się to czerwoną kartą. Bezpośrednio z boiska przez tego samego arbitra został wyrzucony za to Grzegorz Wojtkowiak i było to jedyne takie wykluczenie w tej kolejce. Na miano ciekawostki zasługuje brak kartek w spotkaniu Polonii z Legią. Podyktowano także jeden rzut karny, który na bramkę we Wrocławiu zamienił Hubert Wołąkiewicz. Akurat ta ważna decyzja, jako jedna z niewielu w tej kolejce, była jak najbardziej poprawna. Trzeba więc sobie życzyć, by sędziowie wzięli przykład z Sebastiana Jarzębaka i za tydzień zmazali plamę z tej kolejki.
Robert Małek (Zabrze): 4 żółte kartki - 2 gospodarze, 2 goście. Odra Wodzisław - Piast Glwice 2:0
Marcin Borski (Warszawa): 1 żółta kartka - 1 gospodarze, 0 goście. Jagiellonia Białystok - Wisła Kraków 0:0
Artur Radziszewski (Warszawa): 1 żółta kartka - 1 gospodarze, 0 goście Cracovia - Korona Kielce 3:0
Paweł Gil (Lublin): 2 żółte kartki - 0 gospodarze, 2 goście. Polonia Warszawa - Ruch Chorzów 1:1
Sebastian Jarzębak (Bytom): 3 żółte kartki - 2 gospodarze, 1 goście; 1 rzut karny (dla gości). Śląsk Wrocław - Lechia Gdańsk 1:2
Mariusz Trofimiec (Kielce): brak kartek w meczu Polonia Bytom - Legia Warszawa 1:0
Szymon Marciniak (Płock): 1 żółta kartka - 0 gospodarze, 1 goście. Arka Gdynia - Zagłębie Lubin 0:2
Marcin Szulc (Warszawa): 7 żółtych kartek - 5 gospodarze /2 żółte Janus - czerwona/, 2 goście; 1 czerwona. PGE GKS Bełchatów - Lech Poznań 1:1