Maciej Kmita: W piątek zawodników czekają testy wydolnościowe i szybkościowe. Czy może się okazać, że od ich wyników zależy to, czy włączony do ostatnio do zespołu 17-letni Radosław Grzesiak lub przywrócony do łask Sebastian Kurowski będą dalej trenować z pierwszą drużyną?
Orest Lenczyk: Obserwujemy Grzesiaka od pewnego czasu, wchodzi w 18. rok życia i chcemy o nim wiedzieć więcej. Mogę powiedzieć wprost - naprawiamy błędy, czyjeś błędy. On dawno powinien być pod tym względem sprawdzony, czy ma szansę powodzenia od tej strony. Spotykałem się z takimi sytuacjami, że byli tacy zawodnicy, którzy mieli po kilkadziesiąt meczów w ekstraklasie, a jeżeli chodzi o trening, to w zasadzie nie powinni trenować na tak wysokim poziomie, tylko powinni grać na szczeblu drugiej, trzeciej ligi.
Natomiast ponieważ nasze zamierzenia transferowe są w tym miejscu, w którym są, to włączyliśmy naszych zawodników do kadry. Również Kurowskiego, który był w kadrze wcześniej, a co do którego były pewne zastrzeżenia. Jeżeli Kurowski trzy, cztery lata temu był lepszym zawodnikiem od Małeckiego, to chcę się przekonać jaka jest tego przyczyna, dać chłopakowi szansę, żeby potrenował z nami. Jeżeli jednak okaże się, że przyczyna jest w nim, a nie w innych, to mu podziękujemy. Jeżeli wykorzysta szansę, sprawdzimy jakie ma możliwości. On tyle potrafi, że nie można go w tej chwili zlekceważyć.
Śledząc pana ruchy dotyczące młodych zawodników, widać, że każdy z nich startuje u pana z czystą kartą. Mam na myśli Mateusza Jelenia i Karola Kostrubałę.
- O Jeleniu wiem już bardzo dużo, o Kostrubale prawie nic. Widzę, że porusza się z piłką, coś potrafi. Sprawdzimy go również i zbadamy czy ma możliwość, czy ma coś, co go blokuje w trenowaniu i zaistnieniu na najwyższym poziomie. Tym bardziej, że przez ostatnie pół roku grał tylko w I lidze, a w zasadzie nie grał, bo rozegrał tylko cztery mecze. Czyli też jest coś nie tak. Jednak, żeby nie zlekceważyć tego, a również poznać materiał i przekazać kierownictwu klubu, co dalej z tymi zawodnikami, ponieważ okno transferowe jest szeroko otwarte, w sensie czasowym. Musimy od czegoś zacząć. Zaczęliśmy od tego, że wrócił i podłączyłem go do kadry.
Zmierzam do tego, że w szerszym zakresie spogląda pan na wszystkich zawodników w klubie...
- Wygląda na to, że chyba nie mam innego wyjścia w tym momencie. Filary, które ewentualnie od dwóch miesięcy wchodziły w grę, stawiają pewien opór. Menedżerowie, kluby, sami zawodnicy stawiają takie warunki, że ktoś chyba zgłupiał.
Czyli jest u zawodników wola przejścia do Cracovii...
- W większości była wola, ale były też przypadki takie, że po prostu chcieli wykorzystać Cracovię i media to podniosły, żeby on polepszył sobie swój status w klubie.
Profesor wspomniał - bez konkretnych nazwisk - o zawodnikach dogadanych finansowo z klubem, którzy nie przeszli badań u doktora Wielkoszyńskiego. To mieli być zawodnicy pierwszoplanowi?
- Tak, to byliby zawodnicy wąskiej kadry.
Jesienią mówił pan, że nowych zawodników chciałby pan już na rozpoczęcie przygotowań.
- Dalej tak jest.
W takim razie wygląda na to, że przygotowania jeszcze się nie zaczęły na dobre...
- W życiu tak bywa, że trzeba zweryfikować to, co bardzo by się chciało. Okoliczności i możliwości są inne. Natomiast ten tydzień poświęcamy na to, żeby przygotować zawodników do obozu. Popracujemy w Spale. Nie wyobrażałem sobie jednak dwa miesiące temu, że nie będę mieć jeszcze w tym okresie zawodników, którzy będą w Cracovii na sto procent, a wszystko może się jeszcze przedłużać i to nie z naszej winy.
Ale bierze pan pod uwagę taką ewentualność, jak przy transferach Radosława Matusiaka i Michała Golińskiego, którzy trafili do zespołu niemal na styk z zamknięciem okienka transferowego?
- Tych zawodników wyjątkowo znałem. Jeżeli ktoś taki będzie, to rzeczywiście byłoby dobrze, żebym wiedział coś o nim jako o piłkarzu. Eksperymentując w późnym okresie można wyrzucić pieniądze, a ja w tym nie pomogę.
Słynie pan z własnego stylu przygotowań zespołu do sezonu. Na pana zajęciach pojawia się sporo gimnastyki i grup ćwiczeń, których nie ma u innych trenerów.
- To jest problem tamtych klubów. Ja nie potrafię oszukiwać piłkarzy i siebie.
Zrezygnował pan z tradycyjnego obrazu przygotowań zimowych - biegania po śniegu, górach...
- ... conajmniej piętnaście lat temu. Nie mówię, że w ogóle, trochę też będziemy biegać, ale podstawą jest przygotowanie ogólnorozwojowe, a nie tylko tlenówki, progi tlenowe i kilometry.
Wachlarzem ćwiczeń zaskakuje pan zawodników. Co tydzień serwuje im pan nowe ćwiczenia, których wcześniej nie znali.
- To ich kłopot, że wcześniej trafiali na trenerów, którzy nie przygotowywali pod ty względem, a moim zdaniem to jest fundament. Jeżeli ja w swoim wieku jeszcze potrafiłbym zrobić niektóre ćwiczenia lepiej od nich, to jest to skala przepaści. Są piłkarze, którzy siadają do stołu z prezesem i negocjują kontrakty, a ja mogę udowodnić, że oni powinni dopłacić klubowi, że ich bierze. Trzeba poczekać, zaistnieć. Niech media również napiszą, że on w jednym, piątym, dziesiątym meczu zagrał tak, że powinien być zawodnikiem z półki, która daje gwarancje, że on będzie wzmocnieniem.
Czuje pan lekką satysfakcję z tego, że np. Waldemar Fornalik podąża pana ścieżką i też stawia na takie przygotowanie zespołu.
- Może nie w stu procentach, bo ostatnio nasze drogi trochę się rozeszły, ale znamy się tyle lat, że mogę powiedzieć, że był moim zawodnikiem i moim współpracownikiem i absolutnie bardzo się cieszę, że jest w tym miejscu, w którym jest. To nie oznacza oczywiście, że wiosną wygra wszystkie mecze, a dziennikarze będą komentować, że pracuje jak Lenczyk, a nic mu z tego nie wyszło (śmiech). Liczy się też dyspozycja zawodników, to czy ktoś trafi w bramkę, czy nie. Gdybyśmy strzelili jesienią bramki, które powinniśmy strzelić, to z pewnością gralibyśmy lepiej, a nie tak przestraszeni jak w kilku meczach. Mielibyśmy kilka punktów więcej, a w tym momencie jesteśmy w dość ciekawej, ale nie wiele lepszej sytuacji, niż w której zastałem drużynę. Miałem na treningu 27 zawodników. Wolałbym mieć 18-20, ale takich, którzy w każdej chwili mogą wyjść na boisko. Chociaż z drugiej strony jest to wielu kandydatów do gry.
Na obóz do Spały zabierze pan wszystkich zawodników, którzy przez ten tydzień trenowali pod pana okiem?
- Będzie to trochę okrojona ilość. Wczoraj mi się wydawało, że trzeba zostawić trzy miejsca dla zawodników, którzy dojadą, ale dziś jest już siódmy dzień stycznia, to za dziesięć dni nie będzie o czym mówić. Chciałbym dotrzeć do takiego miejsca z przygotowaniami, w którym będę się zajmował tymi piłkarzami, którzy są, a nie czekał na nazwisko lądujące w Krakowie. Tym bardziej, że udaje się traktując jednego czy drugiego zawodnika poważnie, sprawić, że on również traktuje poważnie swoją grę i staje się zawodnikiem do pierwszej "11". Daj Bóg, że tak będzie i dołączy do tego ktoś z tych, których już mamy.
Przez kilka miesięcy pana pracy w Cracovii, zawodnicy zrobili spory postęp w przygotowani ogólnorozwojowym.
- Musieli zrobić. Chociaż niektórym może zaszkodziliśmy, bo jeśli ktoś lata nie trenował w ten sposób, to potrzebował dłuższego czasu, żeby to nadrobić. Chociaż mała szansa jest, aby każdy to nadgonił. Chociaż nie ukrywam też, że pierwszym czynnikiem jaki będziemy brać pod uwagę są umiejętności czysto piłkarskie. Cracovia tradycyjnie to nie jest klub kopaczy piłki, tylko raczej graczy dobrze wyszkolonych technicznie, to w dalszym ciągu będziemy chcieli połączyć jedno z drugim na tyle, że "wyskoczy" nam piłkarz pełnowartościowy, któremu wtedy będziemy starać się pomóc
Jesienią w ten sposób pomógł pan Mateuszowi Klichowi, a w Cracovii jest jeszcze kilku młodych zdolnych zawodników...
- Ja wiem, czy kilku. Dzisiaj patrząc przed treningiem, to były dwie równe grupki młodszych i starszych. Tych młodych jest dość sporo.