"Boski Kucyk". Kibice do dziś wypominają mu to pudło w finale mundialu

Getty Images / David Davies / Na zdjęciu: Roberto Baggio
Getty Images / David Davies / Na zdjęciu: Roberto Baggio

Włosi nigdy nie zapomną smutnego spojrzenia Roberto Baggio po spudłowanym rzucie karnym w finale mistrzostw świata w 1994 roku, ale również nigdy nie zakwestionują tego, że dzięki "Boskiemu Kucykowi" calcio było piękniejsze.

Jego boiskowa elegancja, finezyjne dryblingi, kunszt przy stałych fragmentach i niezwykła umiejętność zdobywania bramek w kluczowych momentach stały się legendarne. Z jednej strony był zawodnikiem, który nieraz musiał toczyć prawdziwe boje z trenerami, a z drugiej jest człowiekiem o wielkiej wrażliwości, szukającym ukojenia w buddyzmie. Kibice uwielbiali jego skromność - zawsze pozostawał trochę wycofany, gdyż wolał po prostu kopać piłkę, niż brylować w blasku fleszy.

Kibice przychodzili go oglądać

Roberto Baggio urodził się 18 lutego 1967 roku w niewielkim Caldogno na północy Włoch. Wychował się w dużej rodzinie - miał aż siedmioro rodzeństwa, a sam jest szóstym dzieckiem z kolei. Dzięki namowom ojca, Florindo, zaczął kopać piłkę na przydomowym podwórku i zakochał się w niej na dobre. Jego pierwszym idolem był Brazylijczyk Zico, co świetnie ilustruje, jak bardzo ciągnęło go do efektownego, ofensywnego stylu gry.

Mając 13 lat Baggio trafił do młodzieżowej drużyny Vicenzy. Podobno uzbierał 110 goli w 120 meczach, a lokalni kibice przychodzili na stadion specjalnie dla niego. W czerwcu 1983 roku 16-latek z Caldogno zadebiutował w seniorach w meczu z Piacenzą. Brakowało mu jeszcze doświadczenia, ale widać było tę bożą iskrę, która miała rozbłysnąć w kolejnych latach w słynnej Fiorentinie, która się po niego zgłosiła.

Fiorentina

Ale pod koniec sezonu 1984/85 poważna kontuzja kolana brutalnie zatrzymała rozwój młodzieńca. W tej sytuacji klub z Florencji miał nawet prawo zerwać umowę, jednak szefowie wykazali się niesamowitym wyczuciem i postanowili nie rezygnować z utalentowanego chłopaka.

ZOBACZ WIDEO: Wykonał sprint przez połowę boiska. Tak pracuje ochroniarz Messiego

Pierwszą bramkę w Serie A strzelił 10 maja 1987 roku przeciwko Napoli z Diego Maradoną w składzie. Tamten gol z rzutu wolnego dał jego drużynie remis 1:1 i utrzymanie w elicie, więc dla miejscowych kibiców młody napastnik z miejsca stał się prawdziwym bohaterem oraz idolem. W sezonie 1988/1989 stworzył ze Stefano Borgonovo ofensywny duet nazywany "B2". Obaj trafiali do siatki jak w transie, wprawiając w ekstazę kibiców ze Stadio Artemio Franchi.

W 1990 roku Fiorentina dotarła aż do finału Pucharu UEFA, ulegając 1:3 Juventusowi. Los bywa przewrotny, bo właśnie do Starej Damy Baggio miał się wkrótce przenieść. Fani Fiorentiny byli z tego powodu wściekli - doszło do ulicznych protestów, a samego piłkarza spotykały nieprzyjemności. Gdy pojawił się we Florencji na zgrupowaniu reprezentacji Włoch, został zwyzywany i opluty.

Juventus

W sezonie 1990/91 młody napastnik zdobył aż 9 bramek w Pucharze Zdobywców Pucharów i został królem strzelców tych rozgrywek. Bianconeri odpadli dopiero w półfinale z FC Barceloną pod wodzą Johana Cruyffa, a noszący charakterystyczną fryzurę "Boski Kucyk" był już uwielbiany przez fanów Juve.

Najwięcej radości na Stadio Delle Alpi przyniósł mu sezon 1992/1993, kiedy to prowadzony przez Giovanniego Trapattoniego Juventus wygrał Puchar UEFA. Roberto - już jako kapitan - był kluczowy w drodze po trofeum. W półfinale przeciwko Paris Saint-Germain oraz w finale z Borussią Dortmund strzelał decydujące gole i asystował kolegom. Za występy w całym 1993 roku uhonorowano go Złotą Piłką i tytułem Piłkarza Roku FIFA. W jednym momencie świat futbolu patrzył na niego, jakby był renesansowym arcydziełem. Nic dziwnego, że Gianni Agnelli porównywał go do malarza Rafaela Santiego.

W sezonie 1994/1995 snajper z Caldogno dołożył kolejne trofea w barwach Juve: mistrzostwo Włoch i Coppa Italia. Obok rósł jednak w siłę młodziutki Alessandro Del Piero i gdy Roberto leczył kontuzję kolana, Alex zyskał na znaczeniu, stając się pupilem trenera Marcello Lippiego oraz włodarzy klubu. Kontrakt Baggio wygasał, rozmowy o przedłużeniu się przeciągały, a konflikt interesów w końcu sprawił, że w 1995 roku "Boski Kucyk" ostatecznie rozstał się ze Starą Damą. Odchodził jednak jako triumfator i autor 115 goli w 200 występach.

AC Milan

Latem 1995 roku Roberto Baggio trafił do AC Milanu. W barwach Rossonerich sięgnął po kolejne mistrzostwo Włoch. Znalazł się zatem w wąskim gronie piłkarzy, którym udało się zdobyć scudetto dwa razy z rzędu, ale z różnymi klubami. Fabio Capello, ówczesny trener ekipy z Mediolanu, często jednak zastępował go w trakcie meczów George'em Weah albo Dejanem Saviceviciem.

Gdy w kolejnej kampanii stery na San Siro objął Oscar Tabarez, włoski napastnik miewał lepsze chwile. Zadebiutował w Lidze Mistrzów i strzelił swoją pierwszą bramkę w tych rozgrywkach. Potem jednak atmosfera w klubie robiła się coraz gęstsza, a Urugwajczyka zastąpił Arrigo Sacchi, z którym "Boski Kucyk" nie potrafił znaleźć nici porozumienia. W efekcie tego w stolicy mody nie czuł się szczęśliwy i latem 1997 roku wiadomo już było, że lada chwila zmieni otoczenie.

Bologna, Inter i Brescia

Kibice Parmy pewnie daliby się pokroić za takiego magika jak Roberto Baggio, lecz trener Carlo Ancelotti uznał, że… nie da rady wcisnąć go do swojego systemu 4-4-2. Piłkarz ostatecznie wylądował więc w Bolonii, a po udanym okresie na Stadio Renato Dall'Ara przeniósł się do Interu Mediolan - klubu, który w tamtym czasie gromadził wielkie nazwiska i marzył o scudetto. Włoch i Brazylijczyk Ronaldo mieli stanowić tandem marzeń.

Sezon 1998/1999 Nerazzurri zakończyli jednak z dala od czołówki Serie A, a gdyby nie jedna czy dwie wygrane, mógł się on dla nich skończyć katastrofą w postaci spadku. Tymczasem w kolejnym roku trenerem Interu został Marcello Lippi - ten sam, który w Juventusie bardziej ufał Del Piero niż Baggio. Relacje obu panów były najeżone konfliktami i niedopowiedzeniami. Roberto częściej zasiadał na ławce niż wychodził w pierwszym składzie, ale w kluczowym spotkaniu o Ligę Mistrzów z Parmą strzelił dwie genialne bramki. Inter wygrał 3:1, zapewniając sobie awans do Champions League. Był to jednak łabędzi śpiew Roberto w czarno-niebieskim trykocie.

Gdy w 2000 roku został bez klubu, wielu podejrzewało, że to już koniec wielkiego artysty futbolu. Jednak on nie zamierzał odchodzić na sportową emeryturę i chciał spróbować powalczyć o miejsce w reprezentacji na mistrzostwa świata A.D. 2002. Szansę dała mu Brescia - mały klub z północnych Włoch, gdzie trenerem był charyzmatyczny Carlo Mazzone. Zespół co prawda nie walczył o tytuły, ale stworzył napastnikowi idealne warunki, by mógł on błyszczeć w roli kapitana i lidera.

W Brescii został do końca sportowej kariery. 16 maja 2004 roku, podczas meczu na San Siro z AC Milanem, zszedł z boiska tuż przed końcem i dostał owację na stojąco od tysięcy kibiców - także tych przywiązanych do czerwono-czarnych barw.

Squadra Azzurra

W koszulce reprezentacji narodowej Roberto Baggio przeżywał wzloty i upadki. Sportową nieśmiertelność przyniósł mu mundial w 1994 roku w USA. Miał kiepski początek, ale w fazie pucharowej pokazał klasę: dwa gole z Nigerią (w tym trafienie na wagę zwycięstwa w dogrywce), decydująca bramka z Hiszpanią i wreszcie dublet z Bułgarią w półfinale. Niemal w pojedynkę wciągnął Italię do finału. Niestety, w meczu o tytuł przeciwko Brazylii w konkursie rzutów karnych posłał piłkę nad poprzeczką, czym przypieczętował porażkę swojej drużyny. Choć wicemistrzostwo świata to wielkie osiągnięcie, do dziś większość kibiców wypomina mu ten niesławny strzał.

W kadrze rozegrał 56 meczów i strzelił 27 bramek, co daje mu czwarte miejsce w klasyfikacji wszech czasów.

Poza murawą

Jeszcze jako młody człowiek był katolikiem, ale jako zawodnik Fiorentiny odkrył w sobie pasję do buddyzmu. W 1989 roku ożenił się z Andreiną, z którą doczekał się trojga dzieci.

Roberto Baggio próbował swoich sił w roli działacza i zdobył licencję trenerską UEFA Pro, ale dziś wiedzie spokojne życie z dala od piłki nożnej, prowadząc gospodarstwo w Argentynie. Jest żywą legendą futbolu, którą kibice na całym świecie darzą ogromnym szacunkiem.

Ziemowit Ochapski, legendysportu.pl

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści