Tak musiało być. Mocny manifest Flicka [OPINIA]

Getty Images / Wojciech Szczęsny przekonał do siebie Hansiego Flicka
Getty Images / Wojciech Szczęsny przekonał do siebie Hansiego Flicka

Barcelona rozbiła Valencię (7:1) i w spektakularnym stylu ruszyła w pościg za Realem. Co z polskiej perspektywy najważniejsze: z Wojciech Szczęsnym w bramce. Już na dobre. Robert Lewandowski do ławki rezerwowych za to przyzwyczajać się nie musi.

Barcelona ma talizman w osobie Wojciecha Szczęsnego, co zresztą podkreślił sam Hansi Flick zarówno przed meczem z Valencią, jak i po nim.

Spotkanie to było piątym Polaka w bramce Dumy Katalonii i piątym wygranym przez Barcelonę. Niby to nic wielkiego, biorąc pod uwagę wielkość klubu i siłę drużyny, ale z drugiej strony Inaki Pena na pięć ostatnich zwycięstw pracował aż w 10 występach.

Flick publicznie tłumaczy postawienie na Szczęsnego jego dobrą passą. Polak - nomen omen - faktycznie przynosi szczęście Barcelonie, a los się do niego uśmiecha. W każdym z tych meczów popełniał błędy, ale albo wychodził z opresji obronną ręką (jak z Barbastro i Bilbao), albo kiksy uchodziły mu na sucho (jak z Realem i Benficą), albo ratował go VAR (jak z Valencią).

ZOBACZ WIDEO: To rzadki widok. Gwiazda futbolu była przerażona

Bądźmy jednak poważni. To nie Puchar Narodów Afryki, a Flick to nie żaden szaman, tylko jeden z najlepszych trenerów naszych czasów, który pracował z najlepszymi bramkarzami tej epoki futbolu jak Manuel Neuer i Marc-Andre ter Stegen. Między bajki włóżmy też bon mot Napoleona o generałach i szczęściu. Flick nie stawia na Szczęsnego dlatego, że tak mu wyszło z kart, tylko dlatego, że uznaje go za lepszego od Inakiego Peni.

Tego, że Szczęsny prędzej czy później zostanie jedynką w Barcelonie, można się było spodziewać. Tak musiało być. To w końcu bramkarz, który w Romie posadził na ławce Alissona, a Juventusie szybciej, niż zakładano, wygryzł Gianluigiego Buffona. Nie po to wznawiał karierę, by być partnerem do rozgrzewki dla Peni. Prawda jest taka, że Flick potrzebował tylko pretekstu, by postawić na Polaka.

Po awaryjnym zakontraktowaniu Szczęsny w miejsce ter Stegena Hiszpan nie dawał trenerowi powodów do zmiany między słupkami. Potem wszystko potoczyło się naturalnie: Szczęsny jako "2" - zgodnie ze zwyczajem - dostał szansę w Pucharze Króla, a gdy Pena podpadł Flickowi przed półfinałem Superpucharu Hiszpanii, został w bramce.

A to, że teraz Flick zrobił wszystkich w konia i postawił na Szczęsnego trzy dni po szalonym meczu w Lizbonie (5:4), było mocnym manifestem szkoleniowca Barcelony. Pokazał, że nikt nie będzie ingerował w jego decyzje personalne. Zwłaszcza hiszpańska prasa, która nawet nie kryje tego, że w tej rywalizacji kibicuje Peni.

Flick jednak nie speniał. Nie da się wciągnąć w korkociąg, w który wpadł Xavi. Poprzedni trener Barcelony postradał wręcz zawodowe zmysły, prowadząc stały monitoring mediów i - co gorsza - sugerując się opiniami dziennikarzy. Flick ma to gdzieś. Głęboko. A do tego Szczęsny zaimponował mu na kilku płaszczyznach.

Umiejętnościami bramkarskimi - to oczywiste. Ale też tym jak znosił rolę rezerwowego, cierpliwie czekając na zielone światło. I - co jest potwierdzeniem jego klasy sportowej i inteligencji - tym jak w wieku 34 lat potrafił dostosować się do zupełnie nowego dla siebie stylu gry. Może i interweniując poza polem karnym wygląda nieco pokracznie i popełnia błędy, ale dla Flicka najważniejsze jest to, że realizuje jego pomysł.

Wrażenie robi też to, jak Szczęsny reaguje w czasie meczu. Nawet jeśli popełni błąd (poza polem karnym, bo na linii jest w Barcelonie bezbłędny), to nie dopuszcza do efektu domina. Wytworzone napięcie rozładowuje szelmowskim uśmiechem albo innym uspokajającym gestem. Nie ma pretensji do nikogo poza sobą. Nie podłącza kolegów z obrony do prądu.

Bijący od niego spokój w newralgicznych momentach jest nie do przeceniania. Właśnie tego potrzebuje tak młody zespół jak Barcelona Flicka. A do tego sposób, w jaki Polak wstaje z kolan, budzi podziw. W Lizbonie miał swój udział w tym, że Barcelona musiała gonić wynik, ale w kluczowych momentach to on podał kolegom tlen. Przy stanie 4:4 powstrzymał Angela Di Marię, a jego inna interwencja dała też początek akcji, po której Raphinha zgasił światło na Estadio da Luz.

Szczęsny w bramce Barcelony będzie już stałym krajobrazem meczów Dumy Katalonii. Nie przyzwyczajajmy się jednak do widoku Roberta Lewandowskiego na ławce rezerwowych. W niedzielę Flick zmontował "11" bez polskiego napastnika nie dlatego, że jest przesądny, a "Lewy" przynosił pecha Barcy w LaLidze (więcej TUTAJ).

Lewandowski jest fizycznym fenomenem, ale nawet on potrzebuje odpoczynku. Jest najstarszym graczem Barcelony, a przy tym jednym z najmocniej eksploatowanych. Więcej od niego grają jedynie będący w sile wieku 26-letni Jules Kounde (26 l.) Raphinha (28 l.) oraz młodziutcy Pedri (22 l.) i Pau Cubarsi (18 l.).

Kiedy "Lewy" miał odpocząć, jeśli nie z z jednym z najgorszych zespołów LaLigi? I to cała tajemnica "odsunięcia" go od "11". Spotkanie z Valencią nie było wymagające, co pokazała pierwsza połowa. Polak nie był niezbędny do tego, by zdemolować zmierzającego wprost do drugiej ligi rywala. A po przerwie Flick wykonał ukłon w stronę Polaka, dając mu szansę na odpowiedzenie Kylianowi Mbappe w wyścigu o Trofeo Pichichi.

Poza tym Flick musi zarządzać 30-osobową kadrą i znaleźć sposób na zadowolenie rezerwowych. A nie jest łatwo być zmiennikiem Lewandowskiego, o czym przekonywali się Pierre-Emerick Aubameyang, Claudio Pizarro, Sandro Wagner i Eric Maxim Choupo-Moting.

Flick zatem jak może dba o Ferrana Torresa - bądź co bądź - mistrza Europy z ubiegłego roku, który ma swoje ambicje i ego. 48-krotny reprezentant Hiszpanii wyciska szanse od Flicka jak cytryny, ale i tak musi znać swoje miejsce w szeregu.

Nie można przejść obojętnie obok tego, że Barcelona bez Lewandowskiego w "11" strzela po pięć goli, ale warto pamiętać, że "Lewy" też brał udział w takich kanonadach. Ba, grał w nich nawet pierwsze skrzypce jak z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów (4:1) czy ligowym El Clasico w Madrycie (4:0).

Pozycja "Lewego" w Barcelonie jest niepodważalna i nie zachwieją nią takie mecze jak z Mallorcą (5:1), Betisem (5:1) czy Valencią (7:1). Hasło "Lewandowski z wozu, Barcelonie lżej" to wciąż tylko pobożne życzenie hejterów. 29 goli Lewandowskiego w 30 meczach mówi samo za siebie. To dorobek rzucający na kolana.

Przeciwnicy "Lewego", najlepszego w tym sezonie strzelca LaLigi i Ligi Mistrzów, mogą zakorkować szampany. Jeszcze długo nie będą im potrzebne.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (21)
avatar
Jaro k
2 h temu
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
A to niby skąd redaktor wie że Szczęsny na dobre pozostanie bramkarzem numero uno wielkiej Barcy ? 
avatar
Revers
5 h temu
Zgłoś do moderacji
3
3
Odpowiedz
To jakieś paranoiczne wynurzenia redaktora. Szczęsny nie przyczynił się w żadnym meczu do zwycięstwa swojej drużyny. Wręcz regularnie osłabia zespół 
avatar
Pokuśnik
7 h temu
Zgłoś do moderacji
4
3
Odpowiedz
Red. Kmita tym art. o Szczęsnym potwierdził, że temat piłki noznej jest mu obcy. Pisząc , że Inaki Penia jest gorszym bramkarzem od Polaka dał świadectwo swojej ignorancji w tym temacie. 
avatar
zbych22
9 h temu
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Ciekawe, z której strony będą wiały wiatry Kmicie w przyszłym tygodniu? 
avatar
Ghost2001
11 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Oczywiście cieszę się że gra ale nasz Wojtuś NieSzczęsny gra ten sam poziom w każdym meczu,
Bynajmniej wczoraj z Lewym są na remis.