Jeszcze kilka miesięcy temu Robert Lewadowski był niechcianym dzieckiem, które próbowano wygnać z Barcelony. Potem jednak Joan Laporta potraktował go jak ukochanego syna i podarował mu prezent, o jakim "Lewy" mógł tylko pomarzyć.
Tak wszyscy interpretowali zatrudnienie w Dumie Katalonii Hansiego Flicka, czyli trenera, pod wodzą którego Polak dokonał niemożliwego - był skuteczny jak nigdy wcześniej i nigdy później, i został najlepszym piłkarzem świata.
Istniały uzasadnione obawy, czy Flick pomoże Lewandowskiemu stać się najlepszą wersją siebie. Po pierwsze, Barcelona 2024 to nie Bayern 2019. Po drugie, Lewandowski też jest na innym etapie kariery - wtedy był na fali wznoszącej, a teraz miał za sobą najgorszy sezon od wielu, wielu lat. Więcej TUTAJ.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Piękny gol piłkarki FC Barcelony. Co za uderzenie!
Flick nie próbował jednak wymyślić koła na nowo. Skoro ma napastnika, którego największym atutem jest skuteczność, to wyeksponował jego największe atuty i ukrył wady. Lewandowski miał w Barcelonie aspiracje do tego, by grać na pozycji "9,5" - być napastnikiem, ale też rozgrywającym, kreatorem.
Chciał dźwigać na barkach jak największą odpowiedzialność za drużynę. Był rozbiegany, brakowało go w polu karnym, choć poza nim radził sobie przeciętnie. Flick wybił mu to z głowy. Zrobił jak w Bayernie i to cała ofensywna machineria Barcelony pracuje na swoją "9", której głównym zadaniem jest finalizacja akcji.
To mądra decyzja, bo dorobek Polaka na starcie sezonu imponuje. Po czterech kolejkach ma cztery gole i jest liderem klasyfikacji strzelców LaLigi. Sprowadzenie "Lewego" do roli egzekutora ma jednak swoje minusy. Cała drużyna pracuje na niego i jeśli odwdzięcza się golem, to wszystko jest w porządku. Ale gdy kończy się jak we wtorek z Rayo Vallecano (2:1), to na grę Lewandowskiego trzeba spuścić zasłonę milczenia...
W Madrycie był dla kolegów jak w czapce niewidce. Nie stworzyli mu ani jednej okazji, ale i on sam nie zrobił wiele, by ją zdjąć z głowy. Tym razem wybiegł na boisko już bez niej i efekty były widoczne. Pierwszą okazję miał w 4. minucie, kolejna przed upływem kwadransa, a trzecią w 24. minucie. Dwie pierwsze sytuacje zmarnował, ale trzecią wykorzystał z wielką klasą. Zrobił idealny ruch bez piłki, wymusił na Lamine Yamalu podanie i znakomicie je przyjął. Uderzył nieco gorzej, ale jednak skutecznie.
Zabrzmi to bluźnierczo i obrazoburczo, ale poza golami Lewandowski nie ma za wiele do zaoferowania Barcelonie. Najważniejsze jednak, że Flick zdaje się nic więcej od niego nie oczekiwać i stwarza takie warunki, by "Lewy" jak najmniej był poza polem karnym.
Na szczęście dla Lewandowskiego między Barceloną Flicka a Bayernem Flicka zaczyna być coraz więcej podobieństw. Przede wszystkim zmienił nastawienie Katalończyków. Xavi mało potrzebował do tego, by czuć satysfakcję i jego postawa udzielała się drużynie. Jego Barcelona była minimalistyczna, a Polak - zwłaszcza w ubiegłym sezonie - na tym cierpiał.
Barcelona Flicka jest natomiast nienasycona, a na Niemcu nie zrobiło większego wrażenie wbicie siedmiu goli beniaminkowi. Barca staje się walcem, który po pierwszym golu sunie po drugiego, po drugim chce trzeciego itd. To warunki idealne dla Lewandowskiego. Polak jest najczęściej uderzającym na bramkę rywali pilkarzem w LaLidze (13).
Mecz z Rayo wydaje się zatem tylko wypadkiem przy pracy, jakie zdarzają się na początku nowego projektu. Już tydzień później Lewandowski mógł liczyć na bardzo dobry serwis kolegów. Skończył z golem, a był bliski strzelenia drugiego, gdy ostemplował słupek bramki gości.
Flick okazał się polisą Lewandowskiego na wypełnienie kontraktu z Barceloną i uniknięcie upokorzenia, które w zasadzie skończyłoby jego karierę w wielkiej piłce z wielkim hukiem. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu "Lewy" był na wylocie i klub prowadził brudną grę przeciwko niemu.
Tak jak w Monachium wprowadził Lewandowskiego na szczyt, tak teraz w Barcelonie przedłuży jego czas w futbolu na najwyższym poziomie. Nawet jeśli "Lewy" nie będzie dawał wiele "w grze", to w tak funkcjonującej drużynie, jaką staje się Barcelona będzie strzelał gola za golem. To jest pewne. A nikt nie pozbywa się kury znoszącej złote jaja.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty