10 lipca 1982 roku prowadzona przez Antoniego Piechniczka reprezentacja Polski pokonała Francję (3:2) w meczu o III miejsce mundialu w Hiszpanii. Biało-Czerwoni powtórzyli wtedy sukcesy "Orłów Górskiego" sprzed ośmiu lat. Polska piłka większego sukcesu nie przeżyła, ale radość z niego Władysławowi Żmudzie i spółce zmąciło skandaliczne zachowanie działaczy FIFA.
Była to sytuacja niespotykana. Chwilę wcześniej medale za czwarte miejsce, brązowe, dostali Francuzi. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Herman Neuberger, szef niemieckiej federacji, wiceprezydent FIFA i szef komitetu organizacyjnego mistrzostw świata w Hiszpanii, zawiesił medal osobiście każdemu z zawodników.
Potem Joao Havelange razem z Włodzimierzem Reczkiem, prezesem PZPN, miał zawiesić medal srebrny każdemu z Polaków. Srebrny, bo wtedy tak właśnie to wyglądało - za mistrzostwo złoty, za 2. miejsce pozłacany, za trzecie srebrny, za czwarte brązowy. Tyle że Havelange dał medale Władysłaowi Żmudzie na tacy, a kapitan reprezentacji Polski rozdał je kolegom...
- Chodziło o politykę. Nic innego. Nikt nie chciał się afiszować z "reżimową" reprezentacją Polski. Słabe to było - mówi WP SportoweFakty Żmuda, wówczas kapitan Biało-Czerwonych i rekordzista kraju pod względem występów na turniejach rangi mistrzowskiej (21).
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro": Zmierzch Cristiano Ronaldo? Eksperci bez wątpliwości
Dariusz Tuzimek, WP Sportowe Fakty: Na mundial w Hiszpanii w 1982 roku, jechał pan już jako zawodnik, który 8 lat wcześniej - na mistrzostwach świata w RFN - zajął z reprezentacją trzecie miejsce w turnieju. Czy przypuszczał pan, że także tym razem wróci pan z mundialu z medalem?
Władysław Żmuda, 91-krotny reprezentant Polski, srebrny medalista MŚ 1974 i 1982: Nie, absolutnie nie. W drużynie było nas tylko dwóch, którzy wraz z trenerem Kazimierzem Górskim świętowali sukces na mundialu w 1974. Ale ani ja, ani Grzegorz Lato nie liczyliśmy - bo nawet nie mieliśmy prawa na to liczyć - że możemy znów stanąć na podium. Pamięta pan jaki to był wtedy czas w historii Polski?
Od pół roku trwała w kraju mroczna noc stanu wojennego...
No właśnie. Na świecie traktowano nas - piłkarzy - jako przedstawicieli reżimu. Nikt wtedy nie chciał grać z Polską meczów sparingowych. Trudno było się przygotować do tak ważnego turnieju, jak mistrzostwa świata, będąc w sportowej izolacji. Nasza drużyna też była po przejściach, bo przecież raptem półtora roku wcześniej mieliśmy "aferę na Okęciu", po której zmienił się trener - Ryszarda Kuleszę zastąpił Antoni Piechniczek. A czterech z nas - Józek Młynarczyk, Zbyszek Boniek, Staszek Terlecki i moja skromna osoba - dostało kary czasowego zawieszenia. Z tym że później wszystkim nam - poza Terleckim - te kary odwieszono. No, ale Stasiu w reprezentacji już nie zagrał.
Był najbardziej krnąbrny, więc nie mógł liczyć na łaskę aparatczyków. Natomiast komuna była siermiężna, ale nie głupia. Na to, żeby w reprezentacji nie grało trzech takich piłkarzy jak Boniek, Młynarczyk i Żmuda, żaden wysoki urzędnik nie mógł sobie pozwolić. Oceniam obiektywnie, że bez waszej trójki medalu w Hiszpanii pewnie by nie było.
Trudno to tak jednoznacznie powiedzieć, raczej bano się kompromitacji międzynarodowej, niż liczono na to, że przywieziemy medal. Nikt w nas specjalnie nie wierzył, że coś w Hiszpanii ugramy. Jakby na potwierdzenie tych obaw w pierwszych dwóch spotkaniach grupowych zanotowaliśmy dwa bezbramkowe remisy (z Włochami i Kamerunem) i atmosfera była daleka od sielanki. W meczu z Peru stanęliśmy pod ścianą, musieliśmy wygrać. Zrobiło się nerwowo, pojawiły się jakieś naciski na trenera Piechniczka, żeby odsunął od składu Bońka, ale na szczęście selekcjoner nie uległ tym podszeptom. Ostatecznie wygraliśmy 5:1, ale bramki zaczęliśmy zdobywać dopiero w drugiej połowie. Dlatego uważam, że na całym turnieju to był dla nas - pod względem mentalnym - najtrudniejszy mecz. Później już samo poszło.
Odsunięcie Bońka to byłby strzał we własną stopę…
No tak, szczególnie że kontuzji doznał Andrzej Iwan. Janusz Kupcewicz zagrał w pomocy, a do ataku został przesunięty Boniek. To było optymalne rozwiązanie, co potwierdziły jego trzy gole zdobyte w meczu z Belgią.
No, ale żeby nie było tak cukierkowo, to powiem z przekorą, że żeby ktoś mógł grać, ktoś inny musi… nie zagrać. Przypomnę tylko, że na mundialu w Hiszpanii Andrzej Szarmach nie cieszył się przychylnością Antoniego Piechniczka. Nawet gdy na półfinał przeciwko Włochom zabrakło zawieszonego za kartki Bońka, "Diabeł" też nie znalazł się ani w składzie, ani na ławce. I waszą porażkę 0:2 z Italią oglądał - razem z Zibim - z trybun.
To był chyba błąd selekcjonera, bo widzieliśmy, jak Andrzej Szarmach zagrał w meczu o 3. miejsce z Francją (3:2), gdy zdobył dla nas pierwszą bramkę w tym spotkaniu. Antoni Piechniczek postawił w tamtym półfinale z Włochami na Andrzeja Pałasza, któremu wielu przepowiadało wielką przyszłość, ale jakoś to się później nie potwierdziło. W końcówce, gdy trzeba było gonić wynik, to trener sięgnął po innego napastnika Marka Kustę, bo Szarmacha w ogóle nie miał na ławce rezerwowych, tylko na trybunach. Co prawda trener uważał, że Szarmach był fizycznie słabo przygotowany do tamtego turnieju, ale kto Andrzeja znał, to wiedział, że on może nawet 70 czy 80 minut stać na boisku, ale wystarczyło, żeby tylko kilka razy ruszył, dołożył gdzieś głowę lub nogę i już mieliśmy gola. Miał olbrzymią łatwość strzelania bramek.
W tym przegranym półfinale z Włochami dwie bramki strzelił nam Paolo Rossi, król strzelców tego mundialu. Byliście z Pawłem Janasem dwójką znakomitych, światowej klasy stoperów, czyli ten Rossi był nie do powstrzymania? Czy może to nie był najlepszy pomysł, żeby filigranowego i zwrotnego Włocha krył indywidualnie wysoki i potężny Paweł Janas?
No raczej to drugie. Wcześniej w tym turnieju graliśmy z Pawłem tak, że przekazywaliśmy sobie napastników rywali. Nie było indywidualnego krycia. Ale tym razem trener Piechniczek uznał, że Rossi jest na tyle dobry, że musi dostać "plastra". I ta rola przypadła właśnie Janasowi. Z perspektywy czasu, wiedząc już jak źle się to dla nas skończyło, to myślę, że nie należało zmieniać tego, co już w obronie dobrze funkcjonowało. Ale po szkodzie to Polak jest zawsze mądry...
Kiedy pokonaliście Francuzów w meczu o III miejsce, doszło do kuriozalnej sytuacji. W czasie ceremonii medalowej nagle się okazało, że nie ma chętnych, by wręczyć Polakom medale. Szef FIFA Joao Havelange zrobił taktyczny unik. Ostatecznie to panu, jako kapitanowi, podano tacę z medalami, a pan chodził z nimi od zawodnika do zawodnika i piłkarze sami brali sobie te krążki. Wyglądało to tak, jakby pan częstował kolegów czekoladkami. O co chodziło?
O politykę. Nic innego. Nikt nie chciał się afiszować z "reżimową" reprezentacją Polski. Słabe to było. Przecież to się w głowie nie mieści, że na turnieju tej rangi co mistrzostwa świata, medale wręcza kapitan drużyny swoim kolegom. To w ogóle nie była moja rola. Zaskoczyła mnie ta sytuacja. Oficjele przekazali mi tacę z medalami, po czym sami poszli gratulować Francuzom czwartego miejsca. A ja z tą tacą w ręku zostałem (śmiech).
Skoro przy polityce jesteśmy, to nie możemy nie wspomnieć o meczu II rundy grupowej mundialu ’82, Polska - ZSRR. W kraju ogarniętym stanem wojennym tamto spotkanie miało wymiar symboliczny.
Wie pan, po latach można by do tego dorabiać trochę kombatanctwa, ale to chyba niepotrzebne. Myśmy jako piłkarze oczywiście wiedzieli, jak ważna jest rywalizacja ze Związkiem Radzieckim, słyszeliśmy, jakie poruszenie robią w kraju wielkie banery z napisem "SOLIDARNOŚĆ" na trybunach i graliśmy na sto procent oczywiście. Ale szczerze mówiąc, byliśmy skupieni na sportowej stronie tego meczu. Po prostu chcieliśmy przynajmniej zremisować i awansować do półfinału mundialu. I to się nam udało osiągnąć.
Pewnie pan nawet nie przypuszczał, że prędko się Polakom nie powtórzy. Czekamy na to od ponad 40 lat.
Oczywiście, że nie przypuszczałem. W tamtych czasach w mistrzostwach świata grało tylko 16 drużyn, a ja sam zagrałem na czterech mundialach z rzędu (1974, 1978, 1982, 1986). I z dwóch tych imprez przywieźliśmy medale za trzecie miejsce. Wydawało mi się to wtedy normalne, że pojechanie na turniej jest naszym obowiązkiem, a sukcesy też będą przychodziły regularnie. Rzeczywistość okazała się dużo smutniejsza. Dziś - co pokazało Euro 2024 - potrafimy się cieszyć nawet z porażek. Inne czasy, inne oczekiwania, co innego jest uznawane za sukces.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Zobacz także:
Od razu dostrzegli. W takim stroju pojawił się na weselu syna
Sensacyjna decyzja byłego piłkarza Barcelony. Lewandowski zareagował