Do tej właśnie drugiej grupy bez wątpienia zalicza się Rivaldo Vitor Borba Ferreira - zdobywca Złotej Piłki za rok 1999 oraz mistrz świata A.D. 2002.
Genialny piłkarz urodził się 19 kwietnia 1972 roku w Jardim Paulista w pobliżu Recife. Co ciekawe, najwięksi piłkarscy idole Brazylii, tacy jak np. Pele, Zico, Romario czy Ronaldo, nie dorastali w większości na północy kraju, lecz w jego południowej części. Podobnie jak miliony chłopców w Ameryce Południowej, Rivaldo nie miał łatwego dzieciństwa. Nieobcy był mu głód, a z powodu niedoboru witamin stracił wszystkie zęby.
- Gdybym przyszedł na świat w Rio de Janeiro czy Sao Paulo, to wszystko byłoby łatwiejsze - twierdzi. - Moje nogi do dziś nie są całkiem proste z powodu braku odpowiedniej diety, gdy byłem dzieckiem. Oprócz tego wszyscy moi przyjaciele mieli problemy z zębami. Prawda jest taka, że byliśmy niedożywieni, a piłka była dla mnie jedyną szansą na ucieczkę z tego piekła.
Śmierć ojca
Szczęściem Rivaldo było to, że mieszkał blisko plaży, gdzie mógł doskonalić swoje piłkarskie umiejętności. Od życia nigdy nic nie dostał za darmo - na wszystko musiał ciężko zapracować. "Ribo", jak go również nazywają, każdego ranka sprzedawał turystom pamiątki, a wieczorami grał z przyjaciółmi w futbol. Karierę profesjonalisty rozpoczął w wieku szesnastu lat w lokalnym klubie Paulistano. Jego ojciec, Romildo, był jedną z niewielu osób, które wierzyły, że chłopakowi uda się osiągnąć futbolowy szczyt. Niestety nie było mu pisane doczekać występów syna na najwyższym poziomie, ponieważ zginął w wypadku samochodowym, gdy ten stawiał dopiero pierwsze kroki w piłkarskim światku.
ZOBACZ WIDEO: Jakie jest największe osiągnięcie "Lewego"? "Nigdy o tym nie marzyłem"
- Nigdy nie myślałem, że będę taki dobry - mówi. - Gdy miałem dziesięć lat, zobaczyłem Zico w telewizji, ale nie sądziłem, że dojdę aż tak daleko. W końcu pochodziłem z północno-wschodniej Brazylii. Tata zawsze był u mego boku - na ulicy, na plaży, wszędzie. To on pomógł mi stać się profesjonalistą i teraz zawsze gram dla niego.
FC Barcelona
Wyzwanie, jakim po sezonie 1996/1997 było znalezienie recepty na zastąpienie w FC Barcelonie Ronaldo, można dziś porównać do trudności zadania polegającego na znalezieniu następcy Lionela Messiego. Włodarze Blaugrany wielokrotnie już jednak udowadniali, że niemożliwe nie istnieje, a potwierdza to choćby pozyskanie w lecie 1997 roku Rivaldo. Barca zapłaciła Deportivo La Coruna za zawodnika z Kraju Kawy równowartość niemal dwudziestu czterech milionów euro, ale podobnie jak w przypadku Ronaldo była to wyjątkowo trafna inwestycja.
- Niektórzy zawodnicy po przyjściu do Barcelony muszą mierzyć się z presją, z jaką nigdy wcześniej nie mieli do czynienia - zauważa. - Przybyłem do Barcy z małego klubiku, jakim przy Blaugranie jest Deportivo. Już na starcie musiałem udowodnić swoją wartość, więc po prostu koncentrowałem się na kontynuowaniu tego, co pokazywałem na boisku w koszulce Los Blanquiazules. Ronaldo odszedł do Interu, więc wszyscy zaczęli mnie z nim porównywać. Ja tego jednak nie chciałem, bo nie miałem zamiaru być jego kopią. Pragnąłem napisać w Barcelonie swoją własną historię.
Poprzednicy Rivaldo w Barcy, Romario i Ronaldo, byli tzw. złotymi dziećmi. Z "Ribo" sytuacja wyglądała zupełnie inaczej - grając w Santa Cruz, Corinthians czy Palmeiras nigdy nie usłyszał, że jest numerem jeden. Dopiero w Hiszpanii ten stan rzeczy uległ zmianie, gdy najpierw podbił serca kibiców Deportivo La Coruna, a następnie liderował FC Barcelonie, prowadząc ją do czterech trofeów: Superpucharu Europy (1997), dwóch mistrzostw kraju (1998, 1999) oraz Pucharu Króla (1998). Brazylijscy piłkarze oprócz futbolu mają we krwi również sambę. Kochają imprezy i rzadko się z tym kryją. Rivaldo jest jednak całkowitym zaprzeczeniem stereotypowego reprezentanta Canarinhos i prawdopodobnie dlatego osiągnął tak wiele pomimo mniejszego talentu.
- Kiedy przybyłem do Hiszpanii, ludzie myśleli, że po wakacjach będę chciał znów lecieć do kraju i imprezować po nocach - mówi. - Być może inni tak postępowali, ale nie ja. Nie pokazywałem się na mieście z tzw. ekskluzywnymi kobietami, ponieważ wolę spędzać czas z rodziną.
Gol życia
Występując na pozycji ofensywnego pomocnika trudno mu było sięgnąć po Trofeo Pichichi, lecz ważnych goli dla Dumy Katalonii Rivaldo nastrzelał co niemiara. W pamięci cules szczególnie utkwił występ Brazylijczyka w meczu Primera Division przeciwko Valencii, który miał miejsce 17 czerwca 2001 roku na Camp Nou. Była to ostatnia kolejka rozgrywek, a piłkarze Blaugrany potrzebowali triumfu nad Nietoperzami, jeśli marzyła im się gra w eliminacjach Ligi Mistrzów. "Ribo" dwukrotnie wyprowadzał swój team na prowadzenie, ale Ruben Baraja po każdym trafieniu reprezentanta Canarinhos doprowadzał do wyrównania. Tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra Rivaldo zrobił jednak coś, co potrafią tylko najgenialniejsi wirtuozi futbolu. Zawodnik z Jardim Paulista na linii pola karnego Valencii przyjął podaną przez Franka de Boera futbolówkę na klatkę piersiową, a następnie stratosferycznym uderzeniem przewrotką posłał ją tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Santiago Canizaresa.
- Takich zagrań nie ćwiczy się na treningach - wspomina. - W takich chwilach trzeba polegać przede wszystkim na instynkcie. Widzisz nadlatującą piłkę i w mgnieniu oka uzmysławiasz sobie, że nadaje się ona do tego, żeby uderzyć ją w ściśle określony sposób. Zdobycie tego gola było niesamowitym uczuciem. Trafienie to było nie tylko najwyższej urody, ale miało też wielką wagę, gdyż dzięki niemu zakwalifikowaliśmy się do Ligi Mistrzów.
Złota Piłka i Puchar Świata
Historia Rivaldo jest dowodem na to, że ciężka praca znaczy czasem więcej niż talent. Na początku 2000 roku Brazylijczyk został uhonorowany Złotą Piłką France Football oraz nagrodą Piłkarza Roku FIFA 1999, czym zamknął usta wszystkim tym, którzy wcześniej w niego nie wierzyli. Kibice reprezentacji Brazylii ostro go jednak krytykowali nawet pomimo tego, że był najlepszym strzelcem Canarinhos w wygranym turnieju Copa America '99 oraz w eliminacjach do mundialu A.D. 2002. Tymczasem w Korei Południowej i Japonii "Ribo" wraz z ekipą z Kraju Kawy sięgnął po Puchar Świata. Brazylia w finale wygrała 2:0 z Niemcami, a Rivaldo w całym turnieju zdobył 5 goli, ustępując w tabeli strzelców jedynie swojemu rodakowi Ronaldo.
- Przegrany mundial to fatalne uczucie - twierdzi. - W 1998 roku dotarliśmy do finału, ale do domu wróciliśmy bez Pucharu Świata. Brazylijczycy nie wybaczają takich rzeczy, gdyż tutaj liczy się tylko pierwsze miejsce. W innych krajach kibice będą celebrować zajęcie drugiej, trzeciej czy nawet czwartej pozycji, ale nie w Brazylii. Z tego właśnie powodu w 2002 roku każdy nasz mecz i trening poprzedzało wiele rozmów. Byliśmy zdeterminowani, żeby wygrać dla naszych rodzin i dla wszystkich Brazylijczyków. Wiele przeszliśmy i nie mieliśmy zamiaru znów cierpieć.
Symulka w meczu z Turcją
Rivaldo za swoje popisy w Azji został nagrodzony wyborem do najlepszej jedenastki turnieju, ale kibice na całym świecie zamiast jego znakomitej gry zapamiętali obrzydliwą symulkę, jaką zaprezentował podczas grupowego starcia z Turcją. Gdy piłkarz Canarinhos czekał w narożniku boiska na wykonanie rzutu rożnego, Hakan Unsal kopnął w jego stronę piłkę w taki sposób, że ta trafiła zawodnika Canarinhos w kolano. Siła uderzenia nie była duża, ale Brazylijczyk złapał się za twarz i padł na murawę jak po porażeniu prądem. Turek za swój wybryk otrzymał czerwoną kartkę, a brzydkie zachowanie Rivaldo fani futbolu komentują do dziś.
- Z jednej strony nie zrobiłbym tego ponownie, lecz z drugiej nie żałuję swojego zachowania - tłumaczy. - Ta symulka była pokłosiem tego, że turecki piłkarz kopnął we mnie piłkę. Tak się nie robi i należała mu się za to czerwona kartka. Nie twierdzę, że zachowałem się fair, ale to był mundial, a Turek chciał coś zmajstrować przeciwko mnie. Za takie błędy płaci się wysoką cenę.
AC Milan i Olympiakos
Po zwycięskim dla Brazylii mundialu w Korei Południowej i Japonii Rivaldo pożegnał się z Barceloną. Przeszedł do AC Milanu. W kuluarach mówiło się, że powodem jego odejścia z Camp Nou był brak zaangażowania w szatni i na boisku oraz konflikt z trenerem Louisem van Gaalem. Z włoskim klubem w 2003 roku udało mu się wreszcie wygrać Ligę Mistrzów, ale jego forma daleka była od doskonałości, więc w wygranym finale z Juventusem nawet nie wystąpił. Po jednym sezonie w Milanie Rivaldo na krótko przeniósł się do rodzimego Cruzeiro, by następnie trafić do Olympiakosu Pireus, gdzie zakotwiczył na kilka lat. Z greckim teamem "Ribo" sięgnął po trzy mistrzostwa kraju i dwa krajowe puchary, a do tego miał okazję do występów w Champions League. W latach 2005-2008 Rivaldo wygrywał plebiscyt na najlepszego obcokrajowca ligi greckiej, chociaż w wywiadach przyznaje, iż trochę żałuje, że nigdy nie było mu dane spróbować swoich sił w angielskiej Premier League. Trzeba bowiem wiedzieć, że odchodząc z Barcelony reprezentant Canarinhos negocjował też z Tottenhamem i na koniec wysłał list do samego Glenna Hoddle'a, w którym wytłumaczył, dlaczego wybrał przenosiny do Mediolanu zamiast gry w Londynie.
- Żałuję, że nigdy nie grałem w lidze angielskiej - zwierza się. - To mogło być dla mnie fenomenalne doświadczenie. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebym wysyłał jakikolwiek list, ale to nieistotne. Pamiętam za to swoją wizytę na White Hart Lane. Niemniej jednak gra w jednym z największych włoskich klubów była w tamtych czasach o wiele bardziej nobilitująca niż występy na Wyspach.
Sportowy podróżnik
Rivaldo był piłkarzem kompletnym. Unikał mediów, ale na boisku potrafił wyprawiać niesamowite rzeczy, szczególnie przy użyciu lewej nogi. Jego dryblingi, uderzenia z dystansu, loby czy strzały przewrotką można oglądać bez końca. Po przygodzie z Olympiakosem krótko reprezentował jeszcze AEK Ateny, po czym podpisał kontrakt w Uzbekistanie z klubem Bunyodkor Taszkent. Tam miał dorobić do emerytury, lecz ostatecznie… dołożył sporo do interesu.
- Właściciele klubu zaproponowali mi znakomitą umowę partnerską - wspomina. - Mój brazylijski klub, Mogi Mirim, miał wysyłać swoje największe piłkarskie talenty do Bunyodkoru. Otrzymałem zapłatę za pierwszy rok kontraktu, ale potem… już ani grosza. Tymczasem wkręciłem się w interes tak bardzo, że zacząłem inwestować w niego własne pieniądze. Skończyło się jednak na tym, że inni brazylijscy piłkarze musieli koczować u mnie w domu, bowiem klub nie płacił rachunków za hotele. Na dłuższą metę nie dało się funkcjonować w ten sposób, więc moja pula pieniędzy na ten biznes szybko się skończyła.
Z Taszkentu "Ribo" wrócił do ojczyzny. Pomimo niemal czterdziestki na karku załapał się do słynnego Sao Paulo FC, skąd wyjechał do Angoli na krótki kontrakt w Kabuscorp SC. W roku 2013 Rivaldo ostatecznie już zakotwiczył w Brazylii, gdzie kopał jeszcze piłkę w AD Sao Caetano, a następnie w swoim własnym klubie Mogi Mirim EC. 15 marca 2014 roku, tuż przed czterdziestymi drugimi urodzinami, oficjalnie ogłosił zakończenie kariery, ale na sportowej emeryturze nie wytrwał zbyt długo i ze względu na słabe wyniki swojego teamu wrócił na boisko.
Po ostatecznym rozbracie z murawą "Ribo" nadal jest obecny przy futbolu, próbując swoich sił w rolach działacza i trenera. Legendarny zawodnik Canarinhos dogląda również piłkarskiej kariery swojego najstarszego syna – Rivaldinho. Rivlado ma piątkę dzieci. W latach 1993-2003 był żonaty z Rose, a później wziął ślub z Elizą, z którą tworzy szczęśliwą parę do dziś.
Ziemowit Ochapski