Holender stracił pracę po sobotnim meczu z Radomiakiem Radom, który był zresztą doskonałym podsumowaniem rundy jesiennej w wykonaniu jego drużyny. "Kolejorz" prowadził już 2:0, by w końcówce skomplikować sobie życie czerwoną kartką Jespera Karlstroma, a potem roztrwonić zaliczkę i ostatecznie zremisować 2:2 po golu straconym w 96. minucie.
Jednak ten wynik i tak nie miał znaczenia, bo jak przyznają otwarcie w klubie, decyzja o rozstaniu z Johnem van den Bromem zapadła wcześniej. Szkoleniowiec zapłacił posadą przede wszystkim za kompromitujący dwumecz ze Spartakiem Trnawa i odpadnięcie z europejskich pucharów na etapie eliminacji, a także liczne wpadki w PKO Ekstraklasie, które skutkują tym, że dziś poznaniacy tracą do liderującego Śląska Wrocław aż 8 pkt.
Ten marazm trudno uzasadnić w obliczu faktu, że od sierpnia lechici występują tylko na dwóch frontach i mają doskonałe warunki, by powalczyć w lidze o główne trofeum. Tymczasem dali się wyprzedzić drużynom, które w poprzednim sezonie były najwyżej w środku stawki, zaś Legia Warszawa i Raków Częstochowa, które miały bez porównania bardziej napchany terminarz, zgromadziły niemal taki sam dorobek.
Van den Brom zapłacił nie tylko za wyniki, ale także za przeraźliwą schematyczność, jaka była widoczna w grze od wielu tygodni. Nawet w spotkaniach z niżej notowanymi rywalami "Kolejorzowi" brakowało pomysłu, bazował głównie na umiejętnościach indywidualnych (najczęściej Kristoffera Velde) i stał się do bólu przewidywalny. Wszystko to w rundzie, przed którą wydano ogromne pieniądze na wzmocnienia i budowano kadrę z myślą o ponownym podbijaniu pucharów.
Nikt przy Bułgarskiej nie miał już wiary, że Holender odwróci niekorzystny trend, dlatego decyzja o dymisji nie może dziwić. Dziwi natomiast, a wręcz szokuje nazwisko następcy. Misję ratowania sezonu powierzono Mariuszowi Rumakowi, który w ostatnich latach nie zrobił absolutnie nic, by zapracować sobie na drugą szansę na ławce "Kolejorza".
Rumak, wedle tego co słychać na korytarzach przy Bułgarskiej, ma poprawić przygotowanie taktyczne drużyny. To nie będzie przesadnie trudne, zwłaszcza że van den Brom nie zawiesił mu poprzeczki zbyt wysoko.
Problem jest inny, Rumak to trener, który kojarzy się z największymi kompromitacjami Lecha w XXI wieku. To za jego kadencji poznaniacy rozgrywali koszmarne dwumecze z Żalgirisem Wilno i Stjarnan FC, wywołując w Poznaniu wstyd i zażenowanie.
46-latek przystąpi więc do pracy z ogromnym obciążeniem, bo każde kolejne niepowodzenie będzie uruchamiać również tamte wspomnienia.
Rumak nie dał żadnych argumentów, które mogłyby świadczyć, że jego misja zakończy się sukcesem. Po pierwszej kadencji w Lechu, podjął pracę w Zawiszy Bydgoszcz, z którym spadł z ekstraklasy. Potem przez kilka miesięcy był zatrudniony w Śląsku Wrocław i Bruk-Bet Termalice Nieciecza, z których go zwalniano.
W 2018 roku Rumakowi zaufała Odra Opole. Ten projekt miał być długofalowy (z trzyletnim kontraktem dla trenera), a też zakończył się przedwcześnie, bo zamiast walki w górnej połowie tabeli I ligi, drużyna ocierała się nawet o strefę spadkową. Trener dokonywał zmian kadrowych, przebudowywał zespół, a wyników wciąż nie było. Po kilku kryzysach, w sierpniu 2019 stracił pracę.
W 2021 roku został selekcjonerem reprezentacji Polski U-19 i znów zawiódł. Zwolniono go po pięciu meczach, z których wygrał zaledwie jeden.
CV nowego-starego opiekuna Lecha wygląda więc zatrważająco. Mimo dużej sympatii do szkoleniowca, który pracował w klubie przez wiele lat, kibice są nastawieni bardzo sceptycznie. Nie takiej zmiany oczekiwali, domagając się dymisji van den Broma.
Piotr Rutkowski wielokrotnie podkreślał, że klub stale ma przygotowaną listę potencjalnych trenerów, a skauting w każdym momencie jest w stanie odpowiednio zareagować. Tymczasem w chwili kryzysu sięgnięto po rozwiązanie, które ma tylko jedną zaletę - jest tanie (co w Poznaniu wielokrotnie bywało czynnikiem pierwszoplanowym).
Dla Rumaka ta oferta jest jak koło ratunkowe, które niespodziewanie może mu pozwolić wrócić do zawodu. Sęk w tym, że przy Bułgarskiej chyba sami nie do końca wierzą, że to się uda, bo w kontrakcie obowiązującym do połowy przyszłego roku nie przewidziano nawet opcji przedłużenia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: o Polaku wciąż pamiętają. Zapisał się w historii klubu