Reprezentacja Polski spektakularnie przegrała eliminacje Euro 2024. Z pierwszego miejsca w grupie awansowała Albania, z drugiego Czechy. Biało-Czerwoni zajęli trzecią pozycję, ale teoretycznie mogą jeszcze zagrać na turnieju w Niemczech.
Została ścieżka barażowa dzięki Lidze Narodów. W pierwszym meczu barażowym na Polskę czeka Estonia. Później lepszy z pary Walia - Finlandia. W sobotę natomiast poznamy potencjalnych rywali podczas turnieju finałowego. O godz. 18 odbędzie się bowiem losowanie fazy grupowej Euro 2024.
- Byliśmy zdecydowanym faworytem grupy i nikt nie spodziewał się, że tak to się zakończy. Nie wygraliśmy z nikim wartościowym. Mamy szczęście, że powstał regulamin, który promuje średniactwo. Dzięki niemu wciąż mamy szanse - mówi WP SportoweFakty Jacek Grembocki, były reprezentant Polski (1987-1994).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalny "centrostrzał" w Bytomiu. Po nim poszli za ciosem
Najsłabiej od 15 lat
Trudno za niepowodzenie winić tylko Michała Probierza, bo to nie on przegrał eliminacje, a jego poprzednik Fernando Santos. Portugalczyk okazał się kompletnym niewypałem prezesa PZPN Cezarego Kuleszy i trzeba było wdrażać w życie plan awaryjny.
Po ostatnich meczach zarówno Probierz, jak i reprezentanci Polski mówili, że widać progres w grze. I członkowie reprezentacji byli prawdopodobnie jedynymi ludźmi zadowolonymi z gry tej drużyny. - W samej grze nie widzę żadnego progresu. Nie gramy lepiej. To nie jest progres, a zwykły fart, że trafiamy na regulamin, który jest nam przychylny - grzmi Grembocki.
- Gdybyśmy w barażach trafili na Włochów albo Chorwatów, to moglibyśmy już się pakować. Byłoby pozamiatane. A tak mamy nadzieję. Z Estonią damy sobie radę, jestem o tym przekonany. Gorzej będzie w kolejnej rundzie. Gramy najsłabiej od 15 lat - podkreśla.
Koniec ery
Robert Lewandowski też wygląda najgorzej od lat. W eliminacjach Euro 2024 strzelił tylko trzy gole: dwa z Wyspami Owczymi i jednego z Mołdawią. To wynik poniżej wszelkiej krytyki. I to nawet biorąc pod uwagę, że w dwóch meczach nie zagrał z powodu kontuzji.
Reprezentacja zawiodła na całej linii, ale kapitan też za bardzo jej nie pomagał. Grembocki uważa, że najgorsze jednak dopiero przed nami: - Odejście Lewandowskiego będzie wiązało się z końcem gry reprezentacji Polski. Lewandowski się skończy, to nie będzie reprezentacji.
I spodziewa się, że nastąpi to lada moment. Ma też radę dla swojego podopiecznego ze Znicza Pruszków (2007-08): - Moim zdaniem to ostatnie eliminacje Roberta. Jeżeli chce odejść w chwale, jak Zbigniew Boniek, to już powoli czas na niego, bo równie dobrze można się rozmienić na drobne.
Anonimowi reprezentanci
A skoro nie będzie już Lewandowskiego, to kto będzie ciągnął grę reprezentacji? - Nie widzę nowych wschodzących gwiazd. Wręcz przeciwnie. To jest coś niewiarygodnego, żeby Jacek Grembocki, trener z licencją UEFA Pro musiał googlować, kto gra w reprezentacji Polski. A niestety niektórzy zawodnicy są wręcz anonimowi - mówi Grembocki.
- Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tym, że w reprezentacji gra ktoś kompletnie anonimowy, zwłaszcza przy tak dużych możliwościach poznania zawodnika. Żeby grać w reprezentacji, trzeba być wybijającą się postacią w swojej drużynie. Ponadto mieć jakieś osiągnięcia, sukcesy, prezentować odpowiedni poziom - kontynuuje.
Pytamy o konkrety, choć można było się domyślić, że chodzi o Patryka Pedę. Probierzowi dostało się też za powołanie Karola Struskiego z Arisu Limassol.
- To nie są zawodnicy, którzy powinni grać w reprezentacji. Znam cały wagon piłkarzy, którzy by lepiej pasowali w to miejsce. Trzecia liga włoska? Daj pan spokój. To może od razu weźmy kogoś z trzeciej ligi polskiej? To jest nie do przyjęcia - Grembocki.
- W meczu z Czechami Peda wchodzi z ławki, a trener za chwilę go zmienia. Takie rzeczy można robić w piątej lidze. W ekstraklasie już nie, bo zaraz masz przeciwko sobie piłkarza, jego menedżera i parę innych osób. Rzadko się to zdarza na tym poziomie. Ale w reprezentacji? Jak Probierz jest taki mądry, to niech tak zrobi Zielińskiemu albo Lewandowskiemu - podsumowuje nasz rozmówca.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty