"Poczułem się bezsilny". Młoda gwiazda Lecha wspomina trudny moment

Getty Images / SOPA Images / Bartosz Mrozek jest numerem jeden w bramce Lecha
Getty Images / SOPA Images / Bartosz Mrozek jest numerem jeden w bramce Lecha

- Niczego nie muszę udowadniać. Napędza mnie pokazanie sobie, że mogę. Cel to czerpanie radości z tego, co robię. Jeżeli jestem zadowolony z siebie, mam wszystko - mówi Bartosz Mrozek. 23-latek w końcu doczekał się w Lechu Poznań prawdziwej szansy.

Podczas gdy koledzy z szatni świętowali mistrzostwo Polski, on w Mielcu debiutował w Ekstraklasie. Na szansę w bramce Lecha zapracował niespełna 500 kilometrów od Poznania. Chociaż ma status wychowanka, pierwszy raz - jak sam przyznaje - jest w Kolejorzu na poważnie.

Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Bez zawahania nazwie pan siebie jedynką Lecha?

Bartosz Mrozek, bramkarz Lecha Poznań: Z pełnym przekonaniem mogę tak o sobie powiedzieć.

Który układ uważa pan za korzystniejszy: pewność, że jest się podstawowym bramkarzem na dłuższy czas, czy rywalizację z tygodnia na tydzień?

Lubię mieć pewność. Preferuję takie podejście: jesteś numerem jeden, będziesz bronić i nawet jak przytrafi ci się błąd, sytuacja nie ulega zmianie, nadal masz nasze zaufanie. Bramkarz powinien wiedzieć, że jest istotną częścią zespołu, że reszta drużyny na nim polega. A żeby tak było, musi czuć spokój. Tego oczekuję, jeżeli mam być podstawowym golkiperem.

ZOBACZ WIDEO: Polacy ostro po blamażu kadry z Czechami. "Lewandowski? Tragedia. Trzeba szukać następcy"

Czuje pan spokój?

W tej chwili - tak. Na początku sezonu sytuacja była mniej pozytywna. Spodziewałem się czegoś innego, tymczasem dostałem pstryczka. Taka była decyzja sztabu, musiałem to przyjąć. Nie grałem, jednak pracowałem z takim samym zaangażowaniem. Wychodzę z założenia, że praca zawsze się obroni.

Jak scharakteryzowałby pan rywalizację z Filipem Bednarkiem?

Zachowujemy właściwy balans. Z jednej strony konkurujemy, bo obaj chcemy grać, ale z drugiej najważniejszy jest interes zespołu. Gdy występował Filip, starałem się go wspierać; kiedy bronię ja, on częstuje radami, pomaga. Ma się czym dzielić - jest ode mnie starszy o osiem lat, w bramkarskim życiu to mnóstwo czasu, masa doświadczenia. Przychodziłem z pełną świadomością, że będę mieć równorzędnego rywala do miejsca w składzie. Byłem na to przygotowany, wszędzie spotykałem się z podobną sytuacją. Z Michałem Nowakiem w Elanie Toruń byliśmy w tamtym momencie na zbliżonym poziomie, w Katowicach - z Szymonem Frankowskim. W rywalizacji z Mateuszem Kochalskim w Stali decydowały detale. Zresztą zazwyczaj różnice między bramkarzami nie są duże. Jak w przypadku Filipa i mnie.

Wracał pan do Poznania z zamiarem udowodnienia czegoś?

Wyłącznie samemu sobie. Innym niczego nie muszę udowadniać. Napędza mnie pokazanie sobie, że mogę, że jestem w stanie. Cel to czerpanie radości z tego, co robię. Jeżeli jestem zadowolony z siebie, mam wszystko. Wróciłem do Kolejorza w zupełnie innej roli. Wcześniej miałem status trzeciego, czwartego bramkarza, nie oszukujmy się - mogłem liczyć jedynie na kartki lub kontuzje pozostałych. Byłem w kadrze, lecz bardziej obserwowałem, niż brałem udział. W sezonie 2021/22 broniłem tylko w rezerwach oraz początkowych rundach Pucharu Polski. Po raz pierwszy jestem w Lechu na poważnie.

Moment wejścia do bramki miał pan wyjątkowo wymagający: Wrocław, trzy dni po szokującym pożegnaniu z Europą.

Rozegrałem jedynie spotkanie w Kownie, parę tygodni wcześniej, więc nie byłem w rytmie. Znajdowałem się w nowym zespole, który na dodatek przed chwilą odpadł z pucharów. Jeszcze nie do końca zaadaptowałem się do warunków panujących w Lechu - do sposobu grania, otoczki. Wszedłem do składu w trudnych okolicznościach. Straciliśmy trzy gole i poczułem się bezsilny. Analizowałem bramki dla rywali: przy jednej miałem możliwość zachować się inaczej, lecz stwierdziłem to po bardzo wnikliwym doszukiwaniu się. Bo my, bramkarze, zawsze doszukujemy się, co można było wykonać lepiej.

Po spotkaniu ze Śląskiem obawiał się pan powrotu na ławkę?

Wiedziałem, że zagram w następnej kolejce, choć nie od razu po meczu. Minęło kilka dni i otrzymałem informację, że zostaję między słupkami.

Uwierała pana seria gier bez czystego konta?

Po zwycięstwach w szatni były żarty, że z tyłu znowu nie na zero. Tyle że przy zdecydowanej większości straconych goli nic nie mogłem zrobić. A oglądałem te sytuacje wielokrotnie. Wyciągasz piłkę z siatki, po akcji, w której trudno mieć do siebie pretensje, i ponownie pytasz siebie: dlaczego? Nie jest to miłe.

Co stało się w Szczecinie?

Muszę pozostawić tę kwestię bez odpowiedzi. Zastanawiałem się nad tym - w przerwie, po meczu. I do dzisiaj nie wiem. Mówi się, że lepiej przegrać raz 0:5 niż pięć razy po 0:1, jednak porażka z Pogonią była niezwykle bolesna.

Bartosz Mrozek w barwach Stali Mielec
Bartosz Mrozek w barwach Stali Mielec

Wyczekiwał pan meczu, w którym da drużynie coś ekstra, żeby zyskać przychylność tych, którzy nie są do pana przekonani?

Prawem kibica jest ocenianie nas, każdy ma swoje zdanie. Jeden woli Filipa w bramce, inny preferuje mnie. Prezentujemy odmienne style gry. Wszystkich do siebie nie przekonam. Nie było wielu sytuacji do bronienia, a padały gole dla rywali. Czułem się z tym niekomfortowo, chciałem zagrać mecz, w którym pomogę drużynie. Był taki czas, kiedy nastawiałem się, że teraz muszę. Jednak pewnego dnia uznałem, że trzeba wyluzować. Skoncentrowałem się na zadaniach - wyszedłem z założenia, że jeśli będę je realizować, taki występ sam nadejdzie.

Spotkanie przy Łazienkowskiej było właśnie takim?

Przeciwko Legii dałem zespołowi coś więcej niż do tej pory. Dobrze się złożyło, że akurat przy tak prestiżowej okazji. Pamiętam mecz w Warszawie w sezonie mistrzowskim, bronił Filip, a ja siedziałem na ławce. Pomyślałem wtedy: chciałbym kiedyś zagrać w spotkaniu z taką atmosferą. Małe marzenie. Minęły dwa lata i się spełniło. Czysta przyjemność, zwłaszcza że dołożyłem parę udanych interwencji. No i zagrałem na zero. To buduje, daje większy komfort i spokój pracy.

Kilkunastoma występami w bieżącym sezonie zbudował pan zaufanie wobec siebie?

Ono rośnie z meczu na mecz. Każde spotkanie wzmacnia moją pewność. Od potyczki ze Śląskiem zmieniła się moja gra, ja sam ewoluowałem. Czuję, że się rozwijam.

Również lingwistycznie, często współpracując z linią obrony złożoną wyłącznie z obcokrajowców?

Czasem w trakcie spotkania się zająknę. Kiedy nie wiem, co powiedzieć, to zaczynam się śmiać. W razie potrzeby chłopaki pomagają. Przestawiam tryb i przez większość meczu mówię po angielsku. W Mielcu było kilku zagranicznych zawodników, często ze sobą rozmawialiśmy. Zdarzało się nawet, że tłumaczyłem odprawy. Jeśli chodzi o język, nie odczułem wielkiego przeskoku między Stalą a Lechem.

Czego nie można powiedzieć w kontekście intensywności pracy podczas meczów.

To głównie kwestia mentalna. W Stali mogłem być pod tym względem inaczej przygotowany, gdyż niemal co chwilę miałem coś do bronienia. Wtedy funkcjonuje się automatycznie. Tutaj długimi fragmentami w moim polu karnym nie dzieje się nic. W takich okolicznościach zdecydowanie trudniej o powtarzalność oraz utrzymanie koncentracji. Wciąż pracuję nad tym, aby moje zachowania, zasady w bramce były takie same niezależnie od przebiegu meczu.

Gra nogami to element, w którym ma pan najwięcej do poprawy?

I tak, i nie. Słyszałem narrację, z której wynika, że nie potrafię grać nogami. A przecież w Stali byłem za ten element chwalony. Jak gdybym w trzy miesiące zapomniał, jak to się robi. Niektórzy uważają, że skoro kopnąłem piłkę w aut, to słabo gram nogami. To tak nie działa. Bramkarz jest pod tym względem zależny od wielu aspektów: stylu zespołu, wyjścia kolegów na pozycje, opcji do podania. Zgadzam się w tym sensie, że musiałem się przestawić – gramy czwórką, podczas gdy w Mielcu obowiązywał system z trzema obrońcami.

Moment przejścia do Stali to najbardziej zwariowane dni w dotychczasowej karierze?

Trafiłem do mieleckiego klubu na zasadzie transferu medycznego, ponieważ kontuzji doznał Rafał Strączek. W poniedziałek odebrałem telefon od menedżera. Przekazał, że Stal chce mnie sprowadzić na dwie końcowe kolejki. Przyjąłem wiadomość z entuzjazmem. Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie trener Adam Majewski. We wtorek przedstawiłem sprawę szkoleniowcowi bramkarzy, Maciejowi Palczewskiemu - nie miał nic przeciwko. Jednak decydujący głos należał do trenera Macieja Skorży. Ustalono, że mogę jechać, ale pod warunkiem, że po środowym treningu zdrowi będą wszyscy młodzieżowcy. Wychodząc na zajęcia, zawołałem Kubę Kamińskiego, Michała Skórasia, Filipa Marchwińskiego oraz Mateusza Skrzypczaka. Ogłosiłem: na razie nie powiem, o co chodzi, ale macie na siebie uważać. Zeszliśmy z treningu, zapytałem ich, czy wszystko OK, po czym pobiegłem do szatni. Pożegnałem się z drużyną, prawie zapomniałem o zjedzeniu obiadu. Ruszyłem w trasę i wieczorem byłem w Mielcu.

Bartosz Mrozek jest dziś numerem jeden w bramce Lecha
Bartosz Mrozek jest dziś numerem jeden w bramce Lecha

Droga po debiut w Ekstraklasie.

Świetnie przyjął mnie kierownik Mariusz Mokrzycki. Od razu poczułem wielką sympatię do tego miejsca oraz ludzi. Chcąc zagwarantować jak najlepsze warunki, klub umożliwił mi zabranie do hotelu narzeczonej oraz naszego psa. To wszystko stworzyło super klimat, a przede wszystkim miałem perspektywę pierwszego występu w Ekstraklasie. Byłem wniebowzięty, chociaż czułem spory stres. Aby zapewnić sobie utrzymanie na kolejkę przed końcem, potrzebowaliśmy przynajmniej remisu ze Śląskiem. I ten punkt wywalczyliśmy, po golu w 90. minucie.

Jak to było stanąć po przeciwnej stronie i dwukrotnie zachować czyste konto w konfrontacjach z Kolejorzem?

Przy Bułgarskiej inaugurowaliśmy sezon, śmiałem się wówczas, że lepiej znam się z przeciwnikami niż z własną drużyną. Wszyscy sądzą, że zamierzałem utrzeć Lechowi nosa, bo wysłał mnie na wypożyczenie. Nikt mi w to nie wierzy, a ja po prostu chciałem zagrać dobry mecz, dla własnej satysfakcji. Fakt, że udało się to zrobić w Poznaniu, stanowił miły dodatek.

Z tyłu głowy krążyła perspektywa przyszłości w Poznaniu?

Wtedy w ogóle nie myślałem o powrocie do Lecha. Znajdując się w danym miejscu, nie możesz skupiać się na tym, co byłoby gdzie indziej. Musisz koncentrować się na klubie, w którym jesteś tu i teraz. W tamtym momencie walczyłem o jak najlepszy wynik dla Stali, a zarazem grałem o swoją przyszłość. Decyzja o tym, że będę wracać, zapadła na koniec sezonu.

Czy za numerem 41 na bluzie kryje się jakaś historia?

Kiedyś powiedziałem sobie, że jak wystąpię w Ekstraklasie, to chciałbym mieć na plecach 41. Pomysł wziął się stąd, że z numerem 4 grał tata, który bardzo pomógł mi na sportowej drodze, natomiast ja zawsze najbardziej lubiłem jedynkę. Gdy dołączałem do Stali, kierownik zadzwonił z pytaniem, jaki wybieram numer. Odpowiedź była oczywista. Zadebiutowałem z 41 i tak zostało.

Do jakiego piłkarskiego szczebla dotarł ojciec?

Występował głównie w niższych ligach, ale jako zawodnik Szczakowianki Jaworzno był nawet na drugim poziomie rozgrywkowym. Miałem sześć, może osiem lat, kiedy kończył przygodę z piłką, więc nie pamiętam wiele z jego grania. Był zawodnikiem lewonożnym, inaczej niż ja. Jego pozycja to pół-lewy środkowy obrońca, czasami występował jako szóstka. Jednak szóstka w starym stylu - nie zabierał się za rozgrywanie. Obecnie jest trenerem w czwartej lidze, prowadzi Polonię Łaziska Górne. Zahaczył o nieco wyższy szczebel, był asystentem Jana Żurka w pierwszoligowym GKS Tychy. Samodzielnie pracował na poziomie drugiej ligi, w Polonii Bytom. Widzę z zewnątrz, ale i trochę od środka, jak prowadzi drużyny. Moim zdaniem jest dobrym szkoleniowcem, szkoda, że nie może przebić się wyżej.

Kto kogo instruuje w kwestii gry bramkarza?

Pod tym względem tata rozwija się ze mną. Sporo na ten temat rozmawiamy. Nie powiem, że w stu procentach rozumie grę na mojej pozycji, ale jest w tym zakresie nieźle zorientowany. Analizuje, czerpie wiedzę od innych. Na fachu bramkarskim zna się coraz lepiej.

Komentarze (0)