Zaledwie 233 dni Fernando Santos pracował jako selekcjoner reprezentacji Polski. W tym czasie poprowadził kadrę w sześciu meczach, z czego Biało-Czerwoni wygrali raptem trzy - z Albanią, Niemcami i Wyspami Owczymi.
Fala krytyki spadła na Portugalczyka po kompromitacji w Mołdawii (2:3) oraz po ostatniej porażce na wyjeździe z Albanią (0:2). Sytuacja Biało-Czerwonych w eliminacjach Euro 2024 stała się jeszcze bardziej skomplikowana.
Portal sport.pl przekazał, że umowa Santosa obowiązywała do listopada 2023 roku i miała zostać przedłużona, gdyby Polakom udało się wywalczyć bezpośredni awans na mistrzostwa Europy. Oznaczało to zajęcie 1. lub 2. miejsca w grupie.
ZOBACZ WIDEO: Bezlitosne słowa dla reprezentantów Polski. "Nie wierzę, że coś się zmieni"
Tymczasem - według wyliczeń statystyków - szanse na to wynoszą obecnie 21,5 proc. Według umowy Santos miał ponadto otrzymać premię.
PZPN miał rozważać jeszcze jedną opcję - wstrzymanie się z rozwiązaniem umowy do października. Wtedy bowiem - po meczach z Wyspami Owczymi i Mołdawią - mogło być już jasne, czy Polacy awansują na Euro.
"Ponoć prezes Kulesza nie odrzucał też opcji, by sprawa wyjaśniła się sama w listopadzie, już po zakończeniu kwalifikacji" - czytamy na sport.pl.
Wtedy kontrakt po prostu by wygasł, premia nie została wypłacona, a nowy selekcjoner miałby za zadanie wygrać baraże (jeżeli Polska utrzyma się w Dywizji A Ligi Narodów).
Ostatecznie postawiono na opcję z rozwiązaniem kontraktu już we wrześniu. Nazwisko nowego selekcjonera ma zostać przedstawione już w przyszłym tygodniu (około 20 września). Najprawdopodobniej kadrę obejmie Polak.
Czytaj także:
- Kręcina wbił Szpilkę PZPN. "Nie wytrzymał ciśnienia"
- Jaśniej się nie da. Gmoch wskazał przyczynę klęski Santosa