"Rozliczajmy geniuszy z geniuszu, a zjadaczy chleba z kolacji" - śpiewał przed laty Przemysław Gintrowski. "Lewy" będzie zawsze rozliczany z geniuszu. Brawo za asystę przy drugim golu, za to, że walczył, że szarpał, że próbował. Ale też bądźmy szczerzy - od niego oczekuje się więcej. Wszedł w buty po samym Leo Messim, a to ciężkie obuwie. Nie będzie dla Roberta żadnej taryfy ulgowej, to pewne.
W zeszłym sezonie zdobył dla Barcelony 33 gole we wszystkich rozgrywkach - to przecież więcej niż przyzwoicie. To bardzo dobrze!
Było mistrzostwo w La Liga, był Superpuchar Hiszpanii. Ale to historia, w futbolu nie liczy się to, co było wczoraj. Stara i brutalna prawda piłkarska mówi: Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Czy zatem powinniśmy się martwić?
Zły sen polskiego kibica od lat wygląda mniej więcej tak samo: pewnego dnia Robert Lewandowski kończy karierę, reprezentacja Polski zostaje nagle bez najlepszego strzelca w historii i traci połowę swojej siły. Następuje czas wielkiej smuty, Biało-Czerwoni znów stają się drużyną przeciętniaków, która na Euro czy mundiale jeździ - tak jak dawniej - tylko od wielkiego dzwonu. Dziura w procesie szkoleniowym dotkliwie daje znać o sobie, następcy "Lewego" w kadrze próżno szukać. Polacy toczą zacięte i wyrównane boje z europejskimi autsajderami, wracając do starej i sprawdzonej metody, czyli tradycyjnej gry z kontry. Rozkochany w jakościowym futbolu polski kibic satysfakcji ma z takiej gry tyle, co kot napłakał. Zbiera mu się na nudności. Dobrą piłkę zna tylko z telewizji. Brrr!
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne chwile na meczu Ekstraklasy. Zobacz, co zrobił jeden z kibiców
Na szczęście to jeszcze nie jest nasza obecna rzeczywistość, to tylko zły sen, wyłącznie nasze lęki o przyszłość, nocne koszmary.
I pewnie z powodu tych obaw, na każdy sygnał o tym, że "Lewy" się właśnie kończy, strzyżemy uszami jak koń dorożkarski. A takich głosów jest coraz więcej.
Ostatnio nawet Gary Lineker postawił publicznie tezę, że era "Lewego" się właśnie kończy. Niby trochę nas to zabolało, ale w sumie to Anglik Ameryki nie odkrył. Bo że się era Roberta kończy to sami wiemy. Ważne kiedy się tak naprawdę, brutalnie i ostatecznie skończy.
Jestem bardzo daleki od lansowania opinii, że reprezentacja Polski to Lewandowski plus 10 koszulek. Tak oczywiście nie jest. Ale też nie mam żadnych wątpliwości, że to właśnie od ery Roberta (w Borussii, Bayernie, reprezentacji) zaczęło się wszystko, co dobre we współczesnym polskim futbolu.
To "Lewy" - swoim głodem sukcesu, swoim nienasyceniem - pokazał innym naszym piłkarzom, że można przebić ten "szklany sufit" niemożności i ograniczeń. Że obecność Polaka na światowych salonach wcale nie musi być przypadkowa i nie musi trwać jedynie chwilę. Bo jeśli już się ma tę iskrę bożą, to warto wierzyć w siebie, być konsekwentnym, upartym, ciężko pracować i mieć mentalność zwycięzcy. "Lewy" to wszystko ma, dlatego zaszedł tak wysoko. Wiadomo, że to droga jedynie dla wybranych, tych z ogromnym talentem, naprawdę najlepszych. Ale ziarno zostało zasiane. I to powszechnie.
Wiem, bo jako autor książki "Lewandowski. Jak wygrać marzenia" mam okazję - na spotkaniach w całym kraju - rozmawiać z dzieciakami i wiem, jak bardzo chcą naśladować Roberta. Pytają o wszystko: od tego ile "Lewy" zarabia i ile ma samochodów, po kwestie diety bezglutenowej, tajników treningu czy sztuki prawidłowego wypoczynku. Dzieciaki chcą znać najdrobniejsze szczegóły, słuchają z otwartymi ustami i chłoną wiedzę.
Mentalność młodych piłkarzy mocno się zmieniła w ostatnich latach. Sam dobrze pamiętam nieodległe jeszcze czasy, gdy zgrupowania kadry to była dla zawodników okazja do "baletów" i długich, nocnych rozmów Polaków przy butelce z procentami.
Dziś inne już czasy. W modzie jest sukces, a za sukcesem stoi kasa. Teraz chłopaki w kadrze też potrafią się zabawić, ale jednak nie mylą priorytetów tak, jak ich poprzednicy. Chcą grać jak Robert, zarabiać jak Robert, być sławni jak Robert. Podziwiają Lewandowskiego, nawet jeśli on sam potrafi ich irytować swoim zapatrzeniem w siebie. Ale to on zaraził ich modą na sukces.
Paradoksalnie właśnie dzięki "Lewemu" nie musimy się bać odpowiedzi na pytanie: czy jest życie po Lewandowskim? Bo jest. Wystarczy popatrzeć choćby na kadrę U-17, która zachwycała swoim ofensywnym stylem gry. Oni chcą być tam, gdzie dzisiaj jest Lewandowski.
A czy mamy się bać, że zmierzch Roberta nadchodzi? Bać nie, raczej powinniśmy się z tym powoli godzić i urządzać nasz futbol na nowo, już po tej wielkiej "abdykacji". Zresztą sam Robert i jego środowisko wysyłają sygnały, że coraz częściej muszą na siebie brać ciężar także inni nasi reprezentanci. "Lewy" jeszcze nie raz pokaże swoją klasę i wielkość, ale już nie w każdym meczu. To pewne.
Przed meczem z Cadiz katalońska prasa grzmiała, że Lewandowski jest u kresu sił, bo nie może sobie poradzić z chamską brutalnością rywali, która - niestety - nie jest odpowiednio karana przez sędziów.
Hasła, że Robert jest u kresu sił są mocno przesadzone, bo to przecież dopiero początek sezonu. Ale nie dziwię się histeriom w Barcelonie i okolicach, bo to w dużej mierze na barkach kapitana reprezentacji Polski zawieszono nadzieje na sukces tego wielkiego klubu. Jakby zapominając, że Robert jest mężczyzną już bardzo dojrzałym. Dawniej w wieku 35 lat wchodziło się w zaszczytny wiek oldboja. A mając taki "przebieg" Lewandowski ma podbijać Hiszpanię i zachwycać w Lidze Mistrzów.
No cóż, taka robota panie Robercie. Geniuszy rozliczamy z geniuszu, a zjadaczy chleba z kolacji.
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)