Działo się to ładnych kilkanaście lat temu, ale od tamtej pory zmieniło się bardzo niewiele. Hotel kadry to nadal jest "jarmark". Choć obecnie może bardziej by pasowało określenie: targowisko próżności. A radia są montowane w autach integralnie, więc młodszy czytelnik ma prawo nie wiedzieć, że kiedyś, gdy się wychodziło z samochodu, to radio - albo przynajmniej panel - zabierało się ze sobą. Żeby nie ukradli.
Dziś piłkarze na zgrupowaniach tego rodzaju sprzętów już nie kupują. Ale hotel kadry na zgrupowaniu to nadal jest miejsce, gdzie się dużo dzieje. Zbyt dużo. Tak jakby zapomniano, po co są te zgrupowania i do czego właściwie służą.
Nie jestem ortodoksem. Rozumiem, że piłkarz na zgrupowaniu też musi mieć swój wolny czas i szansę na krótkie spotkanie z rodziną. Wszystko jest dobrze, jeśli tylko zachowane są zdrowe proporcje. A z tym od wielu już lat jest problem. Wszyscy udają, że tego nie widzą, bo tak jest wygodniej. No i piłkarze, także poprzez silną pozycję Roberta Lewandowskiego, mają w kadrze do powiedzenia coraz więcej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: stadiony świata. Ten film można oglądać bez końca
Zjawisko wcale nie jest nowe. Kłopoty z dyscypliną w reprezentacji miał już nawet Adam Nawałka Chciał trzymać rygor jak w Górniku Zabrze, ale kadrowicze szybko wybili mu to z głowy. Efekty poluzowania były mierne. Wystarczy wspomnieć słynną "aferę dywanową", gdy w czasie nocnej imprezki części kadrowiczów zabawa przy mocnych trunkach rozwinęła się tak mocno, że jeden z zawodników zanieczyścił dywan.
Największy problem nie leży jednak w tym, że czasem ktoś z kimś się zasiedzi w czasie nocnych rozmów do białego rana. Gorzej, że hotele kadry stały się objazdowym biurem spraw wszelakich. Szersza publiczność miała okazję zapoznać się nieco z tym mechanizmem, gdy wybuchła afera premiowa na mundialu w Katarze.
Gdy wynik sportowy zszedł na dalszy plan, bo całą strategię wyznaczała mamona. Niestety, te nocne negocjacje, to zbieranie numerów kont piłkarzy po pokojach, te ciągłe pytania - uwaga, piszę szyfrem, jakim porozumiewano się w reprezentacji na temat premii - "kiedy przyleci premier", to tylko fragment większej całości.
Hotel kadry stał się miejscem spotkań, rozmów, negocjacji biznesowych i załatwiania innych spraw, bo piłkarz grający za granicą przyleciał do kraju i właśnie ma wolną chwilkę. Tu negocjuje się kontrakty, spotyka z rodziną, ze znajomymi, z agentami. Bywało też tak, że jakiś kolega potrafił się w pokoju u piłkarza zasiedzieć do późna.
Ostatnimi laty część towarzyska zgrupowania mocno się rozrosła. A to ktoś ze znajomych przyjdzie po selfie z piłkarzem, a to ktoś chce autograf Lewandowskiego czy koszulkę z podpisami kadrowiczów, albo tylko bilety ma mecz. Wszyscy zawracają głowę piłkarzom. Co gorsza, tak się przyjęło, że na wielkie turnieje zaczęły latać za reprezentacją rodziny i znajomi zawodników.
Toczy się więc ten "cygański tabor" za kadrą i on też ma swoje wymagania. Bo trzeba się spotkać, zrobić fotkę na Instagrama, albo pomóc kogoś przenocować. Mnie to naprawdę dziwi, że piłkarze jadą na imprezę życia (bo taką jest mundial), na raptem trzy tygodnie, i nie są w stanie ruszyć się bez rodzin i kumpli. Ludzie! Oni nie jadą na wojnę, tylko na turniej piłkarski. Niech się skupią na przygotowaniu do meczów.
Pamiętacie, jak po mundialu Czesław Michniewicz się tłumaczył, że w czasie mistrzostw to żony i partnerki piłkarzy wcale nie spały w hotelu kadry. A jeśli już spały, to nie wszystkie i nie przez wszystkie noce. I to w oddzielnym skrzydle... No litości!
Mundial jest raz na cztery lata. Czy przez te trzy tygodnie piłkarz musi latać za noclegami dla rodzin albo ogarniać bilety czy autografy "Lewego" dla znajomych? Przecież - do jasnej cholery - to nie są wczasy, tylko mistrzostwa świata! W tym jarmarcznym klimacie, nawet targowanie się o premie na mundialu nie było uznane za niestosowne. Bo skoro tu się załatwia wszystko, to można też negocjować kasę, prawda?
Za chwilę czekają nas pierwsze mecze eliminacji Euro 2024. Otwieramy zupełnie nowy rozdział w historii reprezentacji Polski, z nowym selekcjonerem. A tej reprezentacji naprawdę potrzebny jest reset. To, co było w niedalekiej przeszłości, trzeba odciąć, nawet nie grubą kreską, a wręcz gilotyną.
Trzeba się obmyć z tego brzydko pachnącego szlamu, jakim ubabrał nas żenujący katarski epizod. I nowy selekcjoner Fernando Santos, niezależnie od tego, jak mu pójdzie w eliminacjach, jest szansą na nowe otwarcie. Nie pod względem sportowym, a właśnie organizacyjno-obyczajowym. Żeby sprawy, które poszły zbyt daleko, ułożyć na nowo, postawić je z głowy na nogi.
Przywrócić normalny porządek rzeczy, właściwą hierarchię w reprezentacji, dokonać jasnego podziału obowiązków. Bo to, cię działo na mistrzostwach, było szczytem chaosu, niekompetencji, sobiepaństwa i nieodpowiedzialności. Każdy robił, co chciał, a na koniec okazywało się, że na przykład prezes obwinia trenera, że zawodnicy po turnieju rozjechali mu się w różne strony świata na wakacje, zamiast wrócić do Polski. Czy w jakimkolwiek innym kraju za takie rzeczy odpowiada selekcjoner? Albo za to, kto śpi w hotelu piłkarzy?
Tak, Michniewicz uważał się - zupełnie niesłusznie - za omnibusa, który może zarządzać wszystkim. Ale sam fakt, że miał taką pozycję, źle świadczy o jego przełożonych. Gdyby nie cały syf, jaki przyniosła afera premiowa, o połowie tych smutnych historii nigdy byśmy nie usłyszeli.
Historyjki, że ktoś dzielił kasę, ktoś chodził w czasie mistrzostw świata po pokojach i zbierał numery kont piłkarzy, albo że jakiś zawodnik olał ćwiczenia zaproponowane przez trenera, słyszelibyśmy jedynie w zakulisowo opowiadanych anegdotkach. Afera premiowa zmiotła Michniewicza, a piłkarze - całkiem sprytnie - pochowali się do dziurek jak myszki.
Na żenujące wywiady udzielone przez liderów kadry (że oni tych pieniędzy to w zasadzie nie chcieli, albo że zamierzali oddać na chore dzieci) lepiej spuścić zasłonę milczenia. Piłkarze zawiedli tak samo jak ich trener. Kiedy przyszedł kryzys, nie potrafili stanąć twarzą w twarz z problemem jak mężczyźni. Zabrakło odwagi, słuchali podszeptów swojego otoczenia, menadżerów i polityków.
Szymon Jadczak, dziennikarz śledczy Wirtualnej Polski, tak mówił w wywiadzie dla goal.pl: - Pewnie by mnie zażenowała ta afera, gdybym nie wiedział, jacy są piłkarze. Przed wybuchem tej afery, ale też po wybuchu kontaktowałem się z kilkoma reprezentantami Polski. I mogę tu oficjalnie powiedzieć - procesowo czy nie - ale takich tchórzy jak piłkarze polskiej kadry nie znam. Poznałem wielu ludzi w Polsce zajmujących się różnymi profesjami, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Tchórzostwo wśród polskich piłkarzy powinno być jedną z ich głównych cech.
Dziennikarze sportowi tak otwarcie raczej nie piszą i nie mówią - nad czym boleję - bo są uzależnieni od zawodników, ich - słynnego już - "otoczenia", od trenerów, agentów, prezesów, działaczy. Za dostęp do newsów często sprzedają uczciwość dziennikarską, bo w środowisku piłkarskim świetnie sprawdza się mechanizm "przysługa za przysługę". A informacja jest walutą.
A jednak ważne, żeby mocno publicznie wybrzmiało, że to właśnie teraz jest najlepszy moment na nowe otwarcie. Kiedy nowy selekcjoner układa wszystko od początku. Może Santos zdąży to wyprostować, zanim piłkarze go obsiądą, osłabią jego pozycję, wejdą mu na głowę. Tak jak poprzednim trenerom.
To świetny czas na reset. Reprezentacja Polski jest przez nas kochana niejako z automatu. Kibicujemy jej sercem, trzymamy kciuki, stoimy za tymi piłkarzami murem. Chciałoby się jeszcze tylko jednego: mieć przekonanie, że Biało-Czerwoni to grupa fajnych, sympatycznych ludzi. Takich, którzy dadzą się lubić.